Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Znów wprawiłem go w zakłopotanie, jakbym prosił o powąchanie symetrii wyższego rzędu. Ale grzecznie spełnił prośbę j uniósł różę do nosa. Ożywił się nagle. — Przepiękna! — wykrzyknął. — Wczesna róża. Cóż za niebiański zapach! — Zaczął nucić: — „Die Rosę, die Lillie..." — Jak się okazuje, realność czegoś może nam uzmysłowić zapach, nie tylko obraz. Przeprowadziłem ostatni test. Dzień był chłodny, po przyjściu z dworu rzuciłem płaszcz i rękawiczki na kanapę. — Co to jest? — spytałem, pokazując doktorowi P. rękawiczkę. — Czy mogę to obejrzeć? — poprosił i zaczął ją badać tak, jak przedtem bryły geometryczne. — Powierzchnia ciągła — oznajmił w końcu — obejmująca samą siebie. Zdaje się, że ma — zawahał się — pięć wybrzuszeń, jeśli to właściwe słowo. — Tak — przyznałem ostrożnie. — Opisał pan ten przedmiot. Teraz proszę mi powiedzieć, co to jest. — Rodzaj pojemnika? — Tak — odparłem — i co może w sobie zawierać? — Może zawierać swoją zawartość — rzekł doktor P. ze śmiechem. — Widzę wiele możliwości. Na przykład mogłaby to być sakiewka na monety pięciu różnych wielkości. Mógłby to... Zatamowałem ten zwariowany strumień. — Czy nie wygląda znajomo? Jak pan sądzi, czy ten pojemnik mógłby zawierać, mógłby pasować do jakiejś części pańskiego ciała? Nic mu nie zaświtało.* * Później, przez przypadek, odgadł, co to jest i wykrzyknął: — Mój Boże, przecież to rękawiczka! — To przypomniało mi pacjenta Kurta Goldsteina, Lanutiego, który rozpoznawał przedmioty jedynie próbując ich używać. Żadne dziecko nie byłoby zdolne zobaczyć w rękawiczce „powierzchni ciągłej obejmującej samą siebie", ale każde dziecko, każde niemowlę rozpoznałoby rękawiczkę jako rękawiczkę, jako coś znajomego, co pasuje do ręki. Doktor P. tego nie potrafił. Nic nie było dla niego znajome. Jeśli chodzi o wzrok, był zagubiony w świecie martwych abstrakcji. Prawdę mówiąc, utracił świat widzialny, tak jak i siebie jako osobę, która widzi. Mógł o wszystkim rozmawiać, ale z niczym nie stawał twarzą w twarz. Hughlings Jackson, przedstawiając pacjentów z afazją i uszkodzeniami lewej półkuli mózgu, pisze, że utracili myślenie „abstrakcyjne" i „logiczne", i porównuje ich do psów (albo raczej porównuje psy do pacjentów z afazją). Natomiast doktor P. funkcjonował dokładnie tak, jak funkcjonuje maszyna. Nie chodziło tylko o to, że okazywał taką samą obojętność wobec świata widzialnego jak komputer, ale — co uderzało jeszcze bardziej — interpretował świat tak jak komputer, posługując się kluczowymi cechami i schematycznymi związkami. Można rozpoznać schemat, dysponując zestawem cech, a jednocześnie nie rozpoznać w nim rzeczywistości. Testy, które przeprowadziłem do tej pory, nie powiedziały mi nic o wewnętrznym świecie doktora P. Czy istniała możliwość, że zachował pamięć i wyobraźnię wzrokową? Poprosiłem go, by wyobraził sobie, że wchodzi na jeden z okolicznych placów od północnej strony, przechodzi przezeń, a następnie, by opowiedział, jakie budynki widzi w wyobraźni czy w pamięci. Wyliczył budynki, które miał po swojej prawej stronie, ale ani jednego z lewej strony. Potem poprosiłem, by wyobraził sobie, że wchodzi na ten sam plac od południa. Znów wymienił domy znajdujące się po jego prawej stronie, choć chwilę przedtem je pominął. O tych, które „widział" w wyobraźni przedtem, teraz nawet nie wspomniał; przypuszczalnie teraz już ich nie „widział". Było oczywiste, że jego trudności z lewą stroną, zmniejszenie pola widzenia, były tak samo zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Wyobraźnia i pamięć wzrokowa zostały przecięte na dwie połowy. 34 A co się stało z jego zdolnością wyobrażania na wyższym poziomie? Pomyślałem o tej niemal wywołującej halucynacje intensywności, z jaką Tołstoj ukazuje, ożywia swoich bohaterów. Poprosiłem doktora P., by mi opowiedział Annę Kareninę. Bez trudności przypomniał sobie wydarzenia, akcję powieści, ale całkowicie pominął opisy wyglądu ludzi i miejsc. Pamiętał słowa wypowiedziane przez postaci, ale nie pamiętał ich twarzy; i chociaż, kiedy go o to poprosiłem, cytował niemal dosłownie oryginalne sformułowania, były one dla niego czymś pustym, brakowało im zmysłowej, imaginacyjnej, emocjonalnej realności. Tak więc była to również wewnętrzna agnozja. Ale stało się oczywiste, że było tak tylko w przypadku pewnego rodzaju wizualizacji, unaoczniania. Dotyczyło to tylko twarzy i scen; narracja obrazowa była bardzo zaburzona, prawie nie istniała. Ale zachowało się, a może nawet wzmocniło wyobrażanie sobie schematów. Tak więc kiedy zagraliśmy w wyobraźni w szachy, doktor P. bez tru-iu wyobraził sobie szachownicę i kolejne ruchy — i błyskawicznie mnie pobił. Łuria pisał o Zasieckim, że stracił on całkowicie zdolność grania w rozmaite gry, ale jego „żywa wyobraźnia" pozostała nienaruszona. Zasiecki i doktor P. żyli w światach, które stanowiły swoje lustrzane odbicia. Najsmutniejszą różnicą między nimi było to, że Zasiecki, jak pisał Luria, „walczył o odzyskanie swych utraconych zdolności 5 nieugiętą wytrwałością potępionych", podczas gdy do-itor P. nie walczył, nie wiedział, co utracił, nawet nie wie-iział, że cokolwiek utracił. Ale kto był bardziej tragiczną postacią czy kto był bardziej potępiony — ten, który wie-Iział, czy ten, który nie wiedział? Kiedy skończyłem badanie, pani P. zaprosiła nas do stołu na kawę i pyszne ciastka. Doktor P. z wielkim ape-;ytem, nucąc, zabrał się za jedzenie. Prędko, płynnie, bez-nyślnie, melodyjnie przysuwał talerze i wybierał to i owo, ;worzył wspaniały mruczący strumień, jadalną piosenkę iastek. Nagle przerwało mu tę melodię głośne, natarczy- 35 we stukanie do drzwi: łup, łup, łup. Doktor P. wzdrygnął się zaskoczony, przestał jeść i znieruchomiał z wyrazem oszołomienia na twarzy. Widział, ale jednak nie widział stołu; już go nie postrzegał jako stołu zastawionego smakołykami