Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Podszedł do tego, przytrzymując się blatu i odsunął skraj ręcznika. Była to sztabka złota. Na miała wierzchu odciśniętą swastykę i numer. Znaleźli okręt podwodny i złoto. Najwidoczniej nurkowali i... co zyskali? Kurszyn podniósł wzrok. Przynajmniej tę sztabkę złota. A może inne? O wiele więcej złota? Kurszyn przeszukał w ciągu dziesięciu minut całą łódkę, od forpiku aż po rufową kabinę, i od mostku aż po zęzę. Ale nie znalazł już złota, a jedynie sprzęt do nurkowania, parę automatycznych karabinów kalibru.223, magnetometr i poniżej, na stole nawigacyjnym obliczenia Jonesa i szkic na wydruku magnetometru. Mapa nawigacyjna zatoki zawierała nie tylko schemat poszukiwań prowadzonych w ciągu ostatnich trzech dni, ale również miejsce, w którym znaleźli U-boota. Nadal pragnął dostać McGarveya, ale oto otwierały się przed Kurszynem nowe możliwości. Po zapamiętaniu dokładnej szerokości i długości geograficznej znaleziska Kurszyn wyszukał duży plastikowy worek, do którego włożył owiniętą ręcznikiem sztabkę złota, zapis magnetometru i mapę zatoki. Po wzmocnieniu pakunku taśmą zaniósł ją na pokład i upewniwszy się, że nikt go nie widzi, wyrzucił go za burtę. Kurszyna nie interesowało bogactwo samo w sobie; nigdy nie potrzebował więcej pieniędzy niż wystarczało na przeżycie i zapewnienie sobie skromnych wygód. Ale byli tacy, którzy myśleli inaczej. Kiedy już McGarvey i ta kobieta zginą, nikt oprócz niego nie będzie wiedział o skarbie. To mógł być bardzo poważny argument przetargowy, a Kurszyn musiał stawić czoło generałowi Didience. McGarvey będzie martwy, a złoto stanie się ofertą. KGB potrzebowała rozpaczliwie twardej waluty na prowadzenie swoich zagranicznych operacji. Didienkę to zainteresuje. A generał miał to, co Kurszynowi było niezbędne do życia: zlecenia, cele, zabójstwa. 28 Sztorm w ciągu nocy przybrał na sile, wiatr siekł w szkwałach falami deszczu o szyby hotelu „Victory” w Puerto Lobos. Bary wzdłuż bulwaru zostały już zamknięte, na ulicy nie było nikogo. McGarvey i Maria wzięli na noc oddzielne pokoje. Rano mieli wynająć samochód i wrócić do Viedmy, skąd zamierzali samolotem wrócić do Buenos Aires. Tam, dopóki nie opuszczą Argentyny, staraliby się schodzić z drogi Esformesowi, chociaż McGarvey nie przewidywał żadnych kłopotów ze strony federales. Również nie spodziewał się, by Jones próbował coś przeciw nim zrobić. Ten człowiek został w wystarczającym stopniu nakłoniony do trzymania buzi na kłódkę. No i miał w perspektywie zarobienie okrągłej sumki na fałszywych sztabkach złota z okrętu podwodnego. McGarvey nie mógł spać. Stał w ciemnościach przy oknie i, paląc papierosa, spoglądał na opustoszałą ulicę. Nie trudził się nawet, by spytać o plany Marię. Doszedł do wniosku, że miała jedynie dwa wyjścia – pozostać w Argentynie i wyjaśniać sprawę zabójstwa Rothmanna z policją federalną, albo kontynuować poszukiwanie skarbu. Zakładał, że wybierze raczej to drugie, i przy pierwszej nadarzającej się okazji poleci do Lizbony. Ciemnoniebieski Chevrolet nadjechał ulicą od strony bulwaru, zawrócił przed hotelem i zaparkował przecznicę dalej. W padającym deszczu trudno było rozróżnić szczegóły, ale po chwili światła samochodu zgasły i wysiadła z niego samotna postać. Było w niej coś znajomego i McGarveyowi żołądek podszedł do gardła. Zdusił papierosa w popielniczce i obserwował postać idącą w stronę hotelu. Było w niej coś... to niemożliwe, powiedział sobie. Niemożliwe. Złapał telefon i obserwując zbliżającą się do hotelu postać, wykręcił numer pokoju Marii. I w końcu zastępy z twojej przeszłości przybędą, aby cię powalić. Agent, który działał w terenie, resztę swoich dni spędzi oglądając się bez przerwy za siebie. To pewne. Postać zatrzymała się i spojrzała w górę. McGarvey z bijącym sercem cofnął się od okna. Chryste! To był Arkadij Kurszyn! Żywy! Tutaj! Po drugiej stronie korytarza w pokoju Marii zaczął dzwonić telefon. To przecież niemożliwe. A jednak McGarvey nie miał żadnych wątpliwości, że człowiek na dole jest Arkadijem Kurszynem. Wiedział to od momentu, kiedy tamten wysiadł z samochodu. Sposób chodzenia, postawa. Wiedział to już w Paryżu, kiedy Carley opisała mu człowieka, który przyszedł do ambasady z fałszywym paszportem. To Kurszyn szedł za nim cały czas. W Paryżu, we Freiburgu i potem w Buenos Aires. Telefon w pokoju Marii zadzwonił ponownie. – No, odbierz – niecierpliwie szepnął McGarvey. Znów spojrzał w dół, ale na ulicy nie było nikogo. Kurszyn wszedł do hotelu. Ten człowiek przybył tu dla zemsty. To było jasne. Ale co z Paryżem? Dlaczego musiał przejść przez to wszystko? I co jest z Marią? Czy jest mimo wszystko jakiś związek pomiędzy nimi? Telefon zadzwonił po raz trzeci. Dla każdego agenta terenowego nadchodzi taka chwila, kiedy musi stanąć twarzą w twarz z własną przeszłością. Im bardziej drastyczne jest jego dossier, im brutalniej działał, tym bardziej będzie to przerażające. Dla jednych to sprawa honoru lub hańby. Dla innych bilans życia wypada ujemnie. Dla pozostałych jest to przypomnienie tragedii, z której trzeba się rozliczyć. Ten skurwysyn trafił za nimi aż do hotelu. Jak? Telefon w pokoju Marii zadzwonił ponownie. Odebrała go wreszcie. – O co...? – wymamrotała sennie. – Wynoś się natychmiast ze swego pokoju! – Co? – spytała, już rozbudzona. – Kirk! – Mamy kłopoty. Wyjdź z pokoju. Idź na trzecie piętro i czekaj na mnie w damskiej toalecie. Ale już! – Jakie znowu kłopoty? – Rosjanin – powiedział McGarvey. Odłożył słuchawkę, złapał marynarkę i pistolet, uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Na tym piętrze było jeszcze pięć pokoi. Na razie nic nie było słychać, ale Kurszyn z pewnością wchodził już na górę. Musiał jakoś odnaleźć ich ślad w Viedmie i tam mógł dowiedzieć się od kogokolwiek w kapitanacie, dokąd się udali. Zorientował się, że nie zostaną w czasie tak silnego sztormu na morzu, doszedł do logicznego wniosku, gdzie mogą być i sprawdzał hotel po hotelu w mieście. Co oznaczałoby, że był już w dokach, na „Yankee Girl”. Jones jest z pewnością martwy. McGarvey wyślizgnął się na korytarz i podbiegł do schodów. Pytanie się o numery ich pokojów zajmie Kurszynowi około minuty. Maria zjawiła się w chwili, gdy ktoś zaczął wchodzić schodami z holu. – Kirk – zawołała, a on odwrócił się i gwałtownie dał jej znak, żeby siedziała cicho, ale było już za późno. Ten, kto szedł teraz po schodach, zatrzymał się