Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

i rozkrzy¿owana na skale w stronê niemieckich baterii na Monte Cairo, jest pruta w dalszym ci¹gu pociskami. W³aœnie opowiada o tym szofer, który dowozi³ na dawny punkt obiad rozmontowuj¹cym resztki szpitala ¿o³nierzom. Lepiej urz¹dzimy tu Zielone Œwi¹tki ¿artuj¹ ¿o³nierze, umaja-j¹c namioty. Nie wierz¹ p³achcie. „Bo taki ju¿ jest nasz obyczaj" Kiedy wracam do dywizji, ju¿ ka¿dy w³aœciwie wie, ¿e natarcie jutro wieczorem. Dywizja doci¹ga siê na ostatnie guziki. Moi kapitanowie uzdajali „fajny schron", w którym bêdzie punkt dowodzenia. Na œcianie spiêtrzonych worów przed wejœciem do schronu umieœci³ napis: „Jaskinia Zbójców" i trupi¹ czaszkê ze skrzy¿owanymi piszczelami. Przechodz¹cy gen. Sulik. zwany „Tata-Ryœ", jako ¿e dowodzi³ jeszcze w Rosji formuj¹cymi siê „Rysiami", ma poczucie humoru, choæby jako za³o¿yciel i cz³onek „Sitwy" ~ pisma literackiego „Rysiów", a teraz Kresowej dywizji. Kaza³ wiêc zawiesiæ ten napis u wejœcia do naszego lokum. W ten sposób kapitanowie zostali zbójcami, a ja jako najgrubszy — Ali Bab¹. W „Jaskini Zbójców" widzê dwa zielone berety. Polscy komandosi! Dowódca mjr Smrokowski. i podporucznik czarny jak cygan Adam Bachleda. Kiedy stali zim¹ w g³êbokich œniegach, zarzuceni na samotny posterunek w górach (a Korpus p³yn¹³ dopiero do W³och) — przysz³o im przyj¹æ w imieniu Polaków pierwszy bojowy chrzest. 64 Pewnego razu do dowódcy dywizji angielskiej, która przes³ania³a lekk¹ frêdzl¹ Apeniny, ³¹cz¹c armiê nad Adriatykiem z armi¹ nad Morzem Œródziemnym przyprowadzi³ adiutant w³oskiego ch³opa. Ch³opa tego wzi¹³ z trzema innymi przewodnikami oddzia³ niemieckiej piechoty wysokogórskiej, zamierzaj¹cy zaskoczyæ Polaków. Uciek³szy bocznymi drogami, ch³op osi¹gn¹³ szwadron angielskiej kawalerii pancernej, odleg³ej od sztabu dywizji o dwie godziny drogi autem. Dowódca szwadronu, nie mog¹c siê rozgadaæ z ch³opem, odes³a³ go do dywizji. — Ilu ¿o³nierzy liczy³ oddzia³ niemiecki? — Dwustu piêædziesiêciu. Genera³ wie, ¿e komandosów jest 90; wie. ¿e alpejscy strzelcy to s¹ oddzia³y wybrane. Telefonuje do szwadronu angielskiego — ci s¹ najbli¿ej. Ale szwadron odpowiada, ¿e do komandosów dostaæ siê nie mo¿na inaczej jak pieszo lub na mu³ach, co zajmie najmniej cztery godziny. Z obliczenia czasu wypada, ¿e Niemcy ju¿ musieli dojœæ. Anglik bezradny patrzy na p³k. Rudnickiego. który by³ przy dywizji na sta¿u: — Czy pan przypuszcza, ¿e dadz¹ sobie radê? — Przypuszczam, ¿e dadz¹... Bo có¿ ma powiedzieæ? Wszyscy s¹ bezsilni — artyleria jedynie otrzymuje polecenie ob³o¿yæ ten odcinek. Nad ranem szwadron angielski melduje: — S¹ wieœci od komandosów: Niemcy wycofali siê, zostawiaj¹c na przedpolu 20 zabitych, rannych pozabierali. Polacy? Polacy maj¹ jednego ciê¿ko i dwu lekko rannych. Komandosi siê œmiej¹: — To od p³k. Rudnickiego pan wie? By³ u nas zaraz po akcji: pieszo siê wdrapa³, a zjecha³ na mule, który wraca³ dowióz³szy prowiant. — Dywizja kaza³a szwadronowi z naciskiem, a¿eby za wozem p³k. Rudnickiego szed³ do dywizji dla bezpieczeñstwa ich wóz pancerny. Zdaje siê — uœmiecham siê — ¿e to by³ areszt honorowy; diabli wiedz¹, co te tam Polaki mog¹ zmówiæ siê wyczyniæ... — Ale to nie by³a typowa akcja komandosów — mówi mjr Smrokowski. — O, jak by³a akcja na przyczó³ek Anzio - mówi czarny „Adaœ" Bachleda — toœmy poszli na ty³y... — Tak — przypomina mjr Smrokowski — to by³o 17, 18 i 19 stycznia, gdy 13. korpus forsowa³ przejœcie przez dolne i œrodkowe Garigliano. Wówczas poszliœmy na ty³y nieprzyjaciela na dwie doby. Kompania rozesz³a siê promieniœcie. Rozminowaliœmy most; powyt³ukiwaliœmy motocyklistów; tropi¹c drutami doszliœmy do punktu obserwacji artyleryjskiej i wygnietliœmy ich. Kiedy ju¿ mieliœmy siê wycofaæ, na domek, w którym by³ rtm. Wo³oszewski z czterema ¿o³nierzami, posz³o uderzenie 30 Niemców. Wyskoczy³ pchor. Luks z tomsonem, za nim re- 65 szta — odparli atak, zabili kilku, wziêli do niewoli 6 Niemców. Odes³ali z Luksem jeñców, rtm. Wo³oszewski .opatruje rannego Klajbera, a tu Niemcy znowu zaatakowali. Zginêli wszyscy — z wyj¹tkiem najm³odszego Kotasa, który sta³ na warcie za ogrodzeniem. Poleg³ rtm. Wo³oszewski, s³ynny jeŸdziec, oficer sportowy ca³ego commando, typ zagoñczyka i rycerza. I Klajber. I Kolas z £odzi... — Aleœmy im dali — mówi Bachleda — poszliœmy do kontrataku, bractwo siê roz¿ar³o, dosz³o do walki na no¿e komandosowskie. 4 zabiliœmy, 14 poraniliœmy, 4 wziêliœmy ca³ych. — A teraz jesteœcie z nami? Tak, bêd¹ w akcji w szeregach naszego Korpusu, Ich brygada comman-do, z³o¿ona z przeró¿nych narodowoœci, zosta³a wys³ana na Ba³kany. Bachleda w³aœnie opowiada³ wiele o walce górali z Niemcami, o tym, jak siê tam tylko zaprzeda³ jeden Krzeptowski. O sypaniu przez szpi-cla-instruktora narciarskiego, trenuj¹cego naszych dygnitarzy przed wojn¹; o s³ynnym z okrucieñstw Gestapo zakopiañskim, które w oczach jednej z góralek dusi³o i zadusi³o kilkumiesiêczne jej dziecko, ale zeznañ nie wydoby³o; o ucieczkach przez granicê, by walczyæ... Ten ¿o³nierz — bêdzie siê bi³, „bo taki jest jego obyczaj", mówi¹c s³owami ¯eromskiego. 3. Gracze rozstawiaj¹ figury Teren nadci¹gaj¹cej bitwy Czwarte natarcie na górê klasztorn¹ — bêdzie polskim natarciem... Tam, gdzie padli Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy, Francuzi, Hindusi... Przybli¿yli nas Amerykanie i Anglicy. Mamy ju¿ za sob¹ krwaw¹ rzekê Rapido, któr¹ sp³ynê³o tyle trupów. Przybli¿yli nas Nowozelandczycy- i Hindusi. Siedzimy tu¿ pod straszliwym 593; pod ogniem Klasztoru. Przybli¿yli nas Francuzi. Wryliœmy siê na wynios³oœci Castellone, trwamy na wynios³oœci Castellone pod obstrza³em wypiêtrzonego nad nim Passo Corno i pod obserwacj¹ jeszcze bardziej wypiêtrzonego Monte Cairo. Trzy tygodnie tam trwamy. Jest tak, jakby poprzednicy zajêli przyczó³ek, który my trzymamy