Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Właściwie "pokłóciłam" to nieodpowiednie słowo, bo przecież z nią nie można się kłócić. Ona człowieka zupełnie rozbraja swoją serdecznością. - nie to co ciotka Julia, która samym wyrazem twarzy potrafi mnie zawsze doprowadzić do pasji i sprowokować awanturę. A Zuzia gderze i gada, człowiek się w środku zżyma, ale odpowiedzieć tak jak należy nie potrafi No i właśnie nagadała mi ile wlazło. I za co? Za moje niegrzeczne zachowanie w stosunku do radzika. Wiesz, ona chyba naprawdę zaplanowała sobie, że wyda mnie za niego za mąż, bo jak się rozgadała na jego temat, to końca nie było. Że taki miły, taki inteligentny, taki zdolny, taki kulturalny i jeszcze taki. Taki. Taki. Same superlatywy! Więc się wściekłam i powiedziałam jej, że moim zdaniem nie jest ani miły, ani inteligentny, tylko zarozumiały bałwan. A zresztą nie mam sobie nim co zawracać głowy, bo mam swojego Jurka i nic mi więcej do szczęścia nie brakuje. Właściwie niepotrzebnie to powiedziałam, bo przecież dobrze wiem, że Jurek działa na nią jak czerwona płachta na byka. - Kto?. - wrzasnęła.. - Jurek? Ten niedowarzony smarkacz, który zamiast uczyć się, brzdąka całe dnie na gitarze i ryczy baranim głosem jakieś idiotyczne piosenki? Żebym była na twoim miejscu, to nawet nie spojrzałabym w stronę takiego kudłatego niechluja! No i pomyśl sam, co na to odpowiedzieć? Jak można komuś tak zacofanemu wytłumaczyć, że Jurek nie "brzdąka", tylko bardzo ładnie gra, i nie "ryczy", tylko śpiewa prawie tak jak Elvis Presley. A jeśli chodzi o piosenki, to w czasach młodości ciotki śpiewało się. "Weź ten szal, chodź na bal, o Pepito" albo "Jak pantera, co w złotej klatce śpi" To pewno było wysoce artystyczne i pełne głębokiej treści! Albo z tymi włosami! Poszaleli zupełnie! Najchętniej wszystkich młodych ogoliliby na pałę. A jak dziadek na rodzinnej fotografii w albumie ma przedziałek od czoła do krańca kołnierzyka, do tego nosi wąsy jak wiechcie i podobał się babci w takim wydaniu. - to było dobrze! W ogóle dochodzę do wniosku, że dorosłym podoba się wszystko to, co było modne w czasach ich młodości, a wszystko, co jest modne teraz, zasługuje na surowe potępienie. I dlatego wcale z nimi nie można się dogadać Wobec tego nawet nie usiłowałam ciotce całej tej sprawy tłumaczyć, tylko wzruszyłam ramionami, co było zresztą powodem dalszego kazania. - Dobrze wychowana panna nie powinna zachowywać się jak rozwydrzony dzieciak i wzruszać ramionami w czasie rozmowy ze starszą osobą Wreszcie miałam już tego wszystkiego dosyć i zwiałam z kabiny To nawet zabawne łazić po statku, kiedy trochę kiTa Człowiek chodzi rozczapierzony jak pająk i łapie się czego może, żeby nie stracić równowagi. I właśnie w czasie tej wędrówki przeżyłam taki dziwny moment, że muszę go dokładnie opisać. Właściwie w pierwszej chwili okropnie mnie to rozśmieszyło, ale potem straciłam ochotę do śmiechu i zrobiło mi się smutno i przykro. No bo wyobraź sobie taką historię. Łaziłam po różnych kątach i jakoś nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Po prostu nigdzie nic się nie działo Na pokładzie namiarowym za zimno. Na mostku nudno, bo wachtę miał drugi, najbardziej chyba milczący na świecie człowiek, jakiego widziałam. Na górnym pokładzie pustynia. Wreszcie zeszłam na otwartą część górnego pokładu za naszą jadalnią z widokiem na rufę, zwaną przez nas balkonem, gankiem i tym podobnymi określeniami, a przez marynarzy "wybiegiem dla pasażerów". Ale że i tam było zimno, schroniłam się przed wiatrem na zawietrzne skrzydło. Było trochę lepiej. Właśnie mijał nas statek pasażerski, i trochę się zagapiłam, a po chwili usłyszałam jakieś krzyki. Wróciłam więc na tę część pokładu, która przebiega nad kuchnią, i wychyliłam się, aby sprawdzić, co się dzieje. Na razie zobaczyłam, że przed drzwiami kuchennymi siedzi na stołku chłopak kuchenny i obiera kartofle. Ale coś z tym obieraniem nie musiało być w porządku, bo donośny głos od kuchni w dość dosadny i barwny sposób objeżdżał nieboraka. Przechyliłam się jeszcze bardziej i zaczęłam obserwować kuchcika, chcąc się zorientować, o co ta cała awantura i za co sypią się na biednego chłopaka te wszystkie "ciamajdy", "łajzy" i "ofermy". Nie trzeba było długiej obserwacji, żeby ocenić sprawność pracy naszego kuchcika Brał kartofel w dwa palce, delikatnie, jakby się bał, że go ugryzie, oglądał z wyraźnym obrzydzeniem ze wszystkich stron, potem ostrożnie zaczynał obierać po to, żeby już prawie obrany wypuścić z ręki. Kartofel oczywiście zaczynał toczyć się po pokładzie. Kuchcik rzucał się za nim w pogoń, która przy sporych przechyłach statku była dość trudna. - Ach ty, łamago!. - wrzeszczał głos z kuchni.. - Na którą godzinę będzie obiad? Kartofla nawet, psiakrew, nie potrafi obrać, a pcha się na statek! Kuchcik tymczasem zdołał upolować skaczący po pokładzie kartofel, z pasją wrzucił go do wiadra i dygocącymi ze zdenerwowania rękami zaczął obierać następny. Zapanowała chwila spokoju. Ale czwarty czy piąty kartofel znów wyśliznął się z niewprawnych palców i zabawa zaczęła się od początku. Znowu niezdarne skoki po pokładzie i grzmiący głos z kuchni Początkowo śmiałam się do łez, ale kiedy scena powtórzyła się, przestała mi się wydawać zabawna