Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Rok to oczywi­ście sześćdzie­siąt dzie­więć dzie­się­cio­dni. Atrim­czycy wie­rzą (i nie wia­domo, czy stąd wzięła się ta jed­nostka, czy też wie­rze­nie to zro­dziło się jako jej na­stęp­stwo), że co dzie­sięć dni umysł ludzki two­rzy myśl na tyle ważną, że czło­wiek pa­mięta ją do końca ży­cia. Z tego po­wodu ro­dzice za­mę­czają swoje dzieci py­ta­niami w stylu: „No, to jaka jest twoja myśl z ostat­niego dzie­się­cio­dnia?”. Lato­rośle, które potra­fią czy­tać, ko­rzy­stają w tych kry­tycz­nych dniach z po­ta­jem­nie ku­po­wa­nych Al­ma­na­chów My­śli, na­to­miast dzieci, które czy­tać nie potra­fią, ćwi­czą wy­obraźnię i uczą się kła­mać. faso­lowe lu­dziki — oży­wione ziarna fa­soli, za­zwy­czaj czer­wo­nej. Wy­słan­nicy nie­zna­nych bo­gów. Po­pu­larne jest wie­rze­nie, że zje­dze­nie fa­solo­wego lu­dzika ściąga na sprawcę tego czynu zgubę i prze­kleń­stwo. Z kolei jed­nak, jeśli czło­wie­kowi uda się przed przełknię­ciem do­strzec oży­wione ziarna, a za­zwy­czaj fa­so­lowe lu­dziki wy­stę­pują w pa­rach, i oto­czyć je opieką, spada na niego cięż­kie brzemię psy­chicznego i fi­zycz­nego nie­wol­nic­twa. Fa­so­lowe lu­dziki zaw­sze znę­cają się nad swoimi wy­baw­cami, pod groźbą ze­sła­nia nie­szczęścia każą zno­sić sobie różne dary, przede wszystkim świe­ci­dełka, oraz zmu­szają do speł­nia­nia wy­myślnych ży­czeń. Cza­sami służą wład­com i ka­pła­nom swoim da­rem ja­sno­wi­dze­nia, za­zwy­czaj jed­nak ich okłamują. Tak więc nie wia­domo, co jest więk­szym nie­szczę­ściem: zjeść fa­solo­wego lu­dzika i na­razić się na prze­kleń­stwo nie­zna­nych bo­gów, czy też słu­żyć mu do końca swego zmienio­nego w pie­kło życia. Wielu lu­dzi na wszelki wy­pa­dek w ogóle nie jada fasoli. fitor — barwnik ciemno­zie­lony, uzy­ski­wany z kory drzew fi­toro­wych, naj­czę­ściej uży­wany do bar­wie­nia ubio­rów my­śli­wych, choć zu­peł­nie nie­słusznie, gdyż zwie­rzęta po­strze­gają ten kolor jako ja­skrawy i świę­cący w ciemności. gadwabb — eks­klu­zywny mate­riał za­mor­ski, wy­ko­rzy­sty­wany do wy­robu stro­jów pa­rad­nych. Zda­nia na temat tech­niki jego wy­twa­rza­nia są po­dzielone. Kar­cen uważa., że pro­du­kuje się go z pre­pa­ro­wa­nych wło­sów dzie­wic... no cóż. gawrońce — ży­jące zaw­sze bli­sko ludzi, na­trętne ptaki. Gaw­ro­niec, wi­dząc czło­wieka, pod­latuje do niego, siada w po­bliżu i prze­raź­liwie skrzeczy, do­póki czło­wiek czymś w niego nie rzuci. Gaw­ro­niec w klatce to wspaniały pre­zent dla nie­lu­bia­nych krewnych. gą­trale — głu­pawe i nad wy­raz cie­kaw­skie ptaki. Spo­tyka się je tylko przy ludz­kich sie­dzi­bach. Całe życie spę­dzają na bu­do­wa­niu gniazd z róż­nego ro­dzaju od­pa­dów ludz­kich go­spo­darstw. Czę­sto jed­nak zda­rzają, się im kra­dzieże, i to nie tylko pa­pier­ków czy sznurków, lecz także bi­żute­rii i sztućców. Lu­dzi trak­tują przedmio­towo i bez obawy, gdyż są dla nich jedy­nie do­star­czy­cie­lami mate­riału na gniazda. gdrządźla­rze — małe, my­szo­wate stwo­rze­nia, na­tręt­nie śle­dzące lu­dzi w lesie. W nocy ich oczy świecą na zie­lono, do­pro­wa­dza­jąc mniej od­por­nych wę­drowców do histe­rii. Dość szyb­kie, a przede wszystkim ostrożne, a schwytane — wyją dziko. Nie­smaczne. Nie­zwy­kle trudno je schwytać. gilon — barwnik ja­skra­wo­nie­bie­ski, uzy­ski­wany z ryb o tej sa­mej na­zwie. W Atrim, już nie­mal tra­dy­cyj­nie, barwi się nim dam­ską bieli­znę. Ist­nieje bo­wiem po­gląd, że dzie­wica no­sząca bieli­znę w tym kolo­rze pozo­staje nie­czuła na pod­nie­ca­jące dzia­łanie ka­dzi­dłowca. W praktyce po­gląd ten stał się nie­zwy­kle wy­godny dla męż­czyzn. grzą­dle — paty­ko­wate stwo­rze­nia o ośmiu od­nó­żach i zdrew­nia­łym pan­cerzu. Ży­wią się czaj­ma­ła­pami. W le­sie łatwo po­my­lić śpiącą grzą­dlę z ka­wał­kiem ga­łęzi. Za­sad­niczo nie na­dają się do je­dze­nia. Z wy­drą­żo­nych kor­pu­sów grzą­dli wy­ko­nuje się słynne atrimskie pisz­czałki i flety. gwiazdow­nik — po­pu­larne w Atrim zioło o na­sio­nach w kształcie sied­mio­ra­miennej gwiazdy, wy­ko­rzy­sty­wane głównie jako aro­ma­tyczna przy­prawa. Jego krzewy pora­stają za­cie­nione, głę­bokie pa­rowy leśne i brzegi wo­do­spa­dów. Zbie­racze gwiaz­dow­nika pil­nie przy­pa­trują się jego ga­łąz­kom, jeśli bo­wiem pora­sta­jące je owoce ukła­dają się w kształt gwiazdo­zbioru Wielkiego Kra­kena, ozna­cza to wiel­kie szczęście w nie­zo­bo­wią­zują­cej miło­ści czy­sto fi­zycz­nej. O dziwo, ga­łązki takie znaj­do­wane są nie­mal na każ­dym krzewie. ho­ren­hoj — ti­maj­skie poję­cie mę­skiej dumy ro­do­wej. Ti­maj­czy­kowi, który straci swe ho­ren­hoj, a tym sa­mym swą war­tość jako męż­czy­zna, pozo­staje sa­mo­bój­cza śmierć lub nie­wol­nicze pod­dań­stwo naj­mniej zna­czą­cej ko­bie­cie z jego rodu. jazda — jed­nostka odle­gło­ści. Po­dobno tyle był w sta­nie po­ko­nać galo­pem w ciągu jed­nego ob­rotu ru­mak pierw­szego króla Atrim. Cho­ciaż Atrim­czycy, zna­jący się na ko­niach jak mało kto, uwa­żają tę hi­storię za głu­pawy żart, prze­ka­zy­wana jest ona z po­kole­nia na po­kole­nie jako je­dyna defi­nicja poję­cia jazdy. kadzi­dło­wiec — krzew wy­stę­pu­jący w Gó­rach Słońca i na odle­głych wy­spach. No­cami wy­ciąga z pod­łoża swe gięt­kie ko­rze­nie i wę­druje w po­szu­ki­wa­niu kryształów gór­skich. Sok wyci­skany z jego drewna ma słodki za­pach i działa pod­nie­ca­jąco na ko­biety. W Atrim jest na niego wiel­kie za­po­trze­bo­wa­nie. Nie­stety, nie na­daje się do ho­dowli. kie­run­kow­skaz — pra­stare ośmio­kątne urzą­dze­nie wy­ko­rzy­sty­wane przez Ti­maj­czy­ków i Czarne Ludy do zo­rien­to­wa­nia się w kie­run­kach świata