Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- To historyjka, którą nam zgrabnie opowiedzia- łoś, może się ostać przez tydzień, może miesiąc... może nieco dłużej. Lecz gdy dostanie się w ręce Mistrza ktokolwiek, kto przebywa dzisiaj w klasztorze, i Pan Sadu zacznie badać jego dusze, cała to opowieść straci jakąkolwiek wartość. Przypuszczam zresztą, że w tej sytuacji Panowie Karmy specjalnie powołają Któregoś z mnichów nieco wcześniej, niż mu to było sądzone. A co wtedy? •Jama z niezrównaną precyzją skręcił papierosa. - Trzeba więc zrobić wszystko, by to, co powiedziałem, miało wszelkie cechy prawdopodobieństwa. --- Ale jak? Skoro mózg ludzki niczym taśma zapisuje karmiczne skutki czynów człowieka, a później, w chwili sądu, wszystkie one są odtwarzane i Podlegają osądowi, nie mamy żadnych szans! - Prawda - skinął głową Jama.- Czy jednak nigdy, Taku Archiwisto, nie słyszałeś o palimpseście?Otaśmie, którą, gdy zostanie raz zapisana, czyści się i używa po raz drugi? - Oczywiście, słyszałem. Lecz umysł to nie taśma! - Czyżby? - uśmiechnął się Bóg Śmierci. - Przecież to ty pierwszy uży- łeś tego porównania, nie ja. W każdym razie, przypadkowo trafiłeś w dzie- siątkę. Zapalił papierosa. - Mnisi przeżyli rzeczy dziwne i zatrważające... - zaczął. - Widzieli mnie, gdy ujawniałem me postacie i ukazywałem przymioty, które posiadam jako bóg. Widzieli też Marę, jak robił to samo i to tu, w tym klasztorze, gdzie wskrzesiliśmy zasadę ahimszy. Co prawda już wcześniej wiedzieli, że bóg może złamać tę zasadę bez żadnych negatywnych skutków karmicznych, lecz to, co zobaczyli, wywarło na nich silne wrażenie, a wstrząs był wielki. Lecz ognisty finał jeszcze nie nastał. Zanim nadejdzie, historyjka, którą wam opowiedziałem, musi zostać zaszczepiona w ich umysły jako prawda. - Ale jak? - spytała Ratri. - Tej nocy, tej godziny- rozpoczął Jama - gdy widok płomieni, pożerają- cych ciało, przepali ich umysły, a ich myśli zostaną zmącone, to, co ostatnio przeżyli, odejdzie w niepamięć i nowa prawda zajmie wolne miejsce... Sam, dość już odpoczywałeś. Teraz trzeba wziąć się do dzieła. Musisz wygłosić kazanie. Masz zaapelować do ich najszlachetniejszych uczuć i do najważniej- szych władz ducha, masz poruszyć w nich to, co sprawia, że człowieka ogarnia pragnienie dorównania bogom. Później ja z Ratri wytężymy siły i w ten sposób powstanie nowa prawda. Sam westchnął. Przymknął oczy. - Nie wiem, czy potrafię. Już tyle czasu minęło... - Kto raz był Buddą, zawsze nim pozostanie. Odkurz nieco swe dawne porównania, przypomnij stare sztuczki. Masz na to kwadrans. Sam wyciągnął rękę w stronę Jamy. - Tytoń i bibułki! Wziął kapciuch, skręcił papierosa. - Ma tu kto ogień?... Dziękuję. Zaciągnął się dymem i wpadł w długi, głęboki kaszel. - Już mnie męczą te ciągłe kłamstwa.- wykrztusił. - Naprawdę, nie żartuję. - Kłamstwa? - zdziwił sią Jama. - A kto ci każe kłamać? Zacytuj więc Kazanie na Górze, jeśli wola. Albo wygłoś przed nimi parę fragmentów z Popul Voh, albo z Iliady. Nie zależy mi na tym, co powiesz. Wystarczy, jeśli ich trochę wzruszysz, ukoisz... to wszystko, o co cię proszę. - A co potem? - Potem?... Potem już ja tak zrobię, że ocalę i ich, i nas! Sam powoli pokiwał głową. - Skoro tak... tylko że ja zawsze tracę fason, gdy dzieją się podobne rzeczy. Oczywiście, sklecę parę zgrabnych morałów i ubiorę je w ładne słowa... ale potrzeba mi na to dwadzieścia minut. - W porządku, masz dwadzieścia minut. A potem do wal iż. Jutro ruszamy do Khaipur. - Tak wcześnie? - zdziwił się Tak. - Tak późno! - potrząsnął głową Jama. Mnisi siedzieli na podłodze w refektarzu. Stoty usunięto pod ściany. Robaki gdzieś się schowały, bo nie było widać żadnego. Na dworze ciągle padał deszcz. Wielkoduszny Sam - Oświecony - wszedł i usiadł przed nimi. Weszła też Ratri, w woalce, w sukni mniszki buddyjskiej. Jama i Ratri usiedli nieco z tyłu. Gdzieś w kącie siedział Tak. Sam przez kilka minut trwał w milczeniu, zamknąwszy oczy, po czym przemówił łagodnym głosem. - Mam wiele imion, lecz żaden z nich nie oddaje głębi mej istoty - powoli otworzył oczy, ale nadal trwał w bezruchu. Patrzył przed siebie, gdztieś w pustkę. - Imiona nie są ważne - podjął po chwili. - Mówić znaczy; nazywać, ale mówienie jest bez znaczenia. Jeśli już się coś zdarzy, to znaczy, że nie zdarzyło się jeszcze nigdy przedtem, a widzieć to, znaczy, ujrzeć rzeczywistość. Człowiek nie może powiedzieć innym, co widział. Inni wszakże chcą wiedzieć, co widział, i pytają: ,,A do czego było podobne to coś, co widziałeś?" l wtedy usiłujemy powiedzieć, co widzieliśmy, porównywać rzeczy jedną do drugiej. Lecz co zrobił ten człowiek, który jako pierwszy ujrzał ogień? Powiedział: ,,To jest czerwone jak mak, lecz prześwitują przez to także inne kolory. Nie ma kształtu, jak woda, która wszędzie płynie. Jest ciepłe jak słońce w lecie, ale jest także cieplejsze. Istnieje tak długo, jak ów kawałek drewna, z którego wyrasta. A kiedy drewno się kończy, jak gdyby pożarte, pozostawia po sobie coś, co jest czarne i sypkie jak piasek. Gdy drewno się kończy, ono także przestaje istnieć". Po wysłuchaniu tej opowieści słuchacze muszą pomyśleć, że rzeczywistość jest jak mak, woda, czy słońce, jak wszystko to, co je i wydala. Słuchacze myślą, że to coś, czego nie znają, a co widział ów człowiek, jest podobne do wszystkiego, o czym im ów człowiek mówił. A przecież ani razu nie widzieli ognia, nie mogą więc znać go takim, jakim jest. Mogą tylko o nim wiedzieć