Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mo|e ju| naprawili. A wy - dodaB 131 patrzc na Klockow - wezcie na razie maB do siebie, nakarmcie, umyjcie... My pózniej przyjedziemy po ni.  Ano - roze[miaBa si kobieta - brudne to, ze rzep mo|na sia! Aie... gdzie s moje dzieci? Przecie nigdy tak rano nie wychodzili z domu. Nawet na grzyby nie chciaBo im si wstawa. I co ja teraz powiem rodzicom?  Mo|e si schowali? Mo|e to jaki[ gBupi kawaB? Klockowa pochyliBa si i wziBa maB na rce. Jarzynka przytuliBa si do niej'i szeroko ziewnBa.  Biedna maleDka - powiedziaB kapral - ale nie nazywa si Klementyna!  Faktycznie. Przez telefon wyraznie i kilkakrotnie podano: Klementyna. A ta jako[ tak dziwnie si nazywa. Jarzynka... Czego te| ci rodzice nie wymy[l! * Telefon dalej milczaB.  PiekBo i sztuczna noga!  denerwowaB si sier|ant, bo chciaB jak najprdzej zawiadomi posterunek.  Jedziemy. Mam nadziej, |e w miasteczku wreszcie wszystko si wyja[ni.  Czy odwoBa tych z lasu?  Chyba nie. Bo je[li to nie ta dziewczynka?  Zobaczymy. Kapral znów sadowiB si za kierownic ubBoconego gazika. 132 " m Sier|ant signB do kieszeni munduru i wyjB schowan tam czerwon chustk, któr przynie[li z lasu.  Ciekawe, czy ta maBa ma z tym co[ wspólnego?  My[licie?  zapytaB Kluska zatrzymujc si przed furtk domu Klockowej.  Niewykluczone. Ale mo|e to by.caBkiem mylny trop. RozdziaB XII w którym znajdujemy wreszcie Klementyn i... Pan Ignacy Prokop siedziaB nad przydro|nym rowem obejmujc rkoma gBow w ge[cie absolutnej bezsilno[ci. Przyczyna jego nieustannych zmartwieD - samochód-koszmar staB spokojnie na [rodku drogi zabBocony, nieruchomy, bByskajcy gdzieniegdzie czerwonym lakierem, i zdawaB si kpi z rozpaczy swego wBa[ciciela. I co tu du|o mówi, ju| nawet... nie kichaB! Po prostu w pewnym momencie stanB i mimo rozpaczliwych wysiBków reportera nie chciaB ruszy z miejsca. ZupeBnie tak, jak gdyby samochód nie byB martwym przedmiotem posBusznym woli czBowieka, lecz |yB swoim prywatnym |yciem ze swymi humorami i zBo[liwo[ci. 134 I Bo czerwony samochód byB zBo[liwy! JechaB przecie| jako tako w czasie nocnej burzy, bez protestów daB si wyprowadzi z miasteczka, byB ju| tu|, tu| koBo zbawiennej le[niczówki pana Telesfora i nagle stanB! Pan Ignacy potarB zaro[nity podbródek