Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wielu z nas już poległo, by zbudzić się później, po powrocie Króla. Kiedy to będzie? Wkrótce, ale jeszcze nie teraz. A gdy powróci, nie będzie nauczał na kresach imperium, lecz uderzy w jego źródło, w jego serce. Zaatakuje sam jego środek i obali je. Zjawienie się Króla będzie dla tyrana niemałym zaskoczeniem, niemałym wstrząsem, niespodziewaną odmianą. Poprzednim razem Król przyszedł dyskretnie, na margines rzymskich spraw, by po prostu obserwować i nauczać. Nie było jego życzeniem, aby Rzymianie wytropili go, osaczyli, osądzili i stracili. Było to ryzyko, które musiał ponieść i z którego zdawał sobie sprawę. Wtedy nie zamierzał podejmować walki. Miał tytuł do królewskiej władzy i był Królem z ducha, lecz nie de facto. Umarł śmiercią nie królów, lecz zbrodniarzy, okryty hańbą. W ciągu stuleci, które upłynęły od tego strasznego mordu, trwał dalej, niewidzialny, nie miał ciała takiego jak nasze, tańczył poza naszym życiem między kłosami młodego zboża, tańczył we mgle, blady i szczupły. Ludzie widywali go i brali za zbożowego króla, za wiosennego ducha nowego życia, za coroczne i ustawiczne przebudzenie się świata z zimowej śmierci. Pozwalał im myśleć, że jest tylko zbożowym królem i niczym więcej. Były to stulecia, kiedy świadomość Jego prawdziwego celu prawie zupełnie się zatraciła. Ludzkość oswoiła się z ideą tyrańskiej władzy. Król dał się widzieć tylko jako mgła, mgła tańcząca we mgle, aby tchnąć życie w nowy plon. Jakby jego głos słyszało teraz tylko zboże, a nie ludzie. Lecz na początku mówił do ludzi i miał przemówić do nich znowu. Obiecał swoim uczniom, że usłyszą Jego głos i rozpoznają go, kiedy to się stanie. Wszystkie złożone przez Niego obietnice się spełnią, kiedy przyjdzie pora. Był teraz silniejszy. To już niedługo. Róg wolności znowu zatrąbił, ważniejsze jednak, że obecność Króla krystalizowała się i umacniała. Tym razem miał przypasany miecz. Miecz był narzędziem sądu. Tym razem Król nie miał zostać osądzony przez ludzi przed ludzkim trybunałem. Sam miał sądzić. Dostrzegłem Go już, jak tańczył ku mnie pośród kłosów młodego zboża, miał duże, pełne wyrazu, ciemne oczy, rzadką, ciemną, poszarpaną brodę, zapadłą, smutnawą twarz, na głowie mały diadem, a odziany był w lniany płaszcz i nagolenniki... Lecz kiedy powróci, by sądzić, nie wcieli się w tę łagodną postać. Wtargnie brutalnie do naszego linearnego czasu, wjedzie do naszego świata na grzbiecie wielkiego, białego galopującego konia, wtargnie do istnienia na czele armii konnych rycerzy, z mieczami, tarczami i połyskującymi hełmami. Łopoczące sztandary, podskakujące chwaściki, migoczące hełmy będą się mieniły wszystkimi kolorami tęczy. I czarne żelazne mury więzienia rozstąpią się przed nim. Nie mógł przegrać. Nie mógł zostać pokonany czy unicestwiony. Wiedział wszystko, a tym razem Valis nadał mu absolutną władzę. Pieczęcie kronik świata miały zostać złamane, a treść tych ksiąg po raz pierwszy podana do wiadomości publicznej. Chodziło o wielkie otwarte księgi, które mi pokazywano, kiedy zaczęły się moje paranormalne przeżycia. Wielkie tomy nareszcie się otworzą, jak przepowiedzieli prorocy. To oznaczało, że nadszedł początek końca czasu. Rozpoczął się pierwszy etap. Przez dwa tysiące ziemskich lat zegar wieczności stał na roku siedemdziesiątym po Chrystusie. Teraz zegar pokazywał nowy czas. Wskazówki nareszcie ruszyły. Król wybrał pole bitwy. Był nim nasz świat. Nasza część czasu. Teraźniejszość. W pewnym sensie wciąż był królem zbożowym. Dwa tysiące lat temu przyszedł tutaj, zasiał ziarno i odszedł. Teraz powrócił - czy też miał wkrótce powrócić - by zebrać żniwo. Wiedział, że zastanie swoje żniwo prześladowane, karłowate, chylące się ku ziemi i uwięzione poza zasięgiem słońca. Wiedział, co uczyniono z jego plonem. Przygotował dla niego niezniszczalną nagrodę. Dwa tysiące lat miało zostać wymazane. Wróg miał zostać unicestwiony, wykreślony z dziejów. Prześladowań nigdy nie było. Nawet kategoria czasu podlegała władzy i prawodawstwu Króla. Nawet ją mógł zlikwidować. Kiedy dokończy Swego dzieła, zniknie nawet wspomnienie o istnieniu Rzymu. Stracą życie ci, którzy służyli imperium. Ci zaś, którzy sprzeciwili się imperium, czasem za cenę śmierci, mieli żyć wiecznie. Kiedy to oglądałem, kiedy odbierałem tę panoramę informacji, zacząłem w mniejszym stopniu traktować moje ponowne podłączenie się do sieci informacyjnej jako przypadek, fuks. Zobaczyłem je teraz we właściwym świetle: było to coś przygotowywanego od wielu lat, od mojego dzieciństwa, przez samego Valisa. Zostałem poddany szkoleniu i kształceniu, abym mógł wziąć udział w czekającej nas bitwie: obaleniu Rzymu. Zjawiskiem, którego doświadczałem, był koniec czasu. Bez wątpienia istnieli inni ludzie tacy jak ja. Reinkarnacja, pomyślałem, posłańców w szarych płaszczach, którzy spiesznym krokiem chodzili po wielkich żelaznych murach, dążąc do zamienienia ich w gruzy. Nieustannie wypełniała ich radość, że ponownie powitają swego Króla. To, co robiłem, po co się urodziłem i do czego zostałem stworzony, było aktem świętowania. Zostałem przywrócony do życia. Po dwóch tysiącach lat. Narodzony po raz drugi. Przemieniona, całkowicie nowa istota. Narodzony po raz drugi, aby osiągnąć pełnię istnienia. Obdarzony władzami umysłowymi i zdolnościami, których nigdy nie miałem, które zostały utracone, odebrane podczas pierwotnego Upadku. Odebrane nie mnie jako jednostce, lecz całemu rodzajowi ludzkiemu. 18 Ja, Nicholas Brady, zrozumiałem, że te przedwieczne władze umysłowe i zdolności zostały mi przywrócone tylko tymczasowo, że ich istnienie we mnie zależy od mojej łączności z siecią telekomunikacyjną. Kiedy tę łączność utracę, wraz z nią utracę też owe władze umysłowe i zdolności, i ponownie pogrążę się w stanie ślepoty, w którym do tej pory żyłem