Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Elisabeth cofnęła się, może lepiej, żeby jej tu nikt nie widział. Po chwili rozległo się pukanie i weszła matka Andrew z tacą. Postawiła ją z uśmiechem. - Usłyszałam, że pani już wstała. Jak się pani spało? - Nawet za dobrze, chyba zbliża się już południe - odpowiedziała tonem usprawiedliwienia. - Miała pani długą podróż. Proszę jeść śniadanie, kawa wystygnie. Starsza pani wyszła niemal na palcach. Śniadanie było królewskie, świeży chleb z chrupiącą skórką, biały ser, miód, jajka, cienko pokrojona szynka uwędzona domowym sposobem, pomidory pachnące ogrodem. Elisabeth, przyzwyczajona do tostów i sztucznie konserwowanej żywności, jadła z apetytem. Ona ijeff nie przywiązywali wagi do jedzenia, zdarzało się, że lodówka świeciła pustkami, nierzadko brakowało masła albo skończyła się kawa, a żadne z nich tego nie zauważyło. Ale w podróży wszystko się zmieniało, gdziekolwiek Elisabeth przebywała, wybierała dania, które były specjalnością tego miejsca. We Francji 75 na śniadanie zjadała croissanty z masłem, popijając kawą, we Włoszech zajadała się spaghetti z przeróżnymi sosami, do obiadu piła też obowiązkowo kieliszek wina. Ale to były przeważnie dania restauracyjne, rzadko zapraszano ją bowiem do domu. Potem siedziała na werandzie z tyłu willi, dzień był słoneczny, niemal letni, przed oczyma miała ogród warzywny. Przy samym płocie rosły słoneczniki, na wprost niej grządki ogórków, kopru, fasoli, z boku znajdował się cały zagon pomidorów, pięły się w górę, każdy krzaczek podwiązany był do drewnianej tyczki. Mimo późnej jesieni, sporo ich czerwieniło się pomiędzy liśćmi. Elisabeth zeszła ze schodków i zerwała jeden, pachniał jesienią i słońcem. Przytuliła go do policzka. To było jak dawno zapomniane dzieciństwo... Ten ład codziennego życia w starym domu tak kontrastował z ostatnimi wydarzeniami, że Elisabeth z trudem mogła uwierzyć, że wszystko to działo się naprawdę. W jej głowie przesuwały się obrazy z ostatnich kilkunastu godzin. Podróż w towarzystwie Smitha, potworne zdenerwowanie, tłok na przejściu granicznym, długie kolejki olbrzymich ciężarówek, samochodów osobowych, autobusów. Podobno ludzie oczekiwali w nich po kilka dni, koczując w prymitywnych warunkach, nie było bieżącej wody, toalet. Ich przepuszczono od razu, bo Smith miał dyplomatyczny paszport. Po drugiej stronie pożegnał się z nią. Elisabeth była teraz zdana wyłącznie na siebie. Taksówką pojechała do następnego przejścia granicznego, przedtem ------------------------------------ 76 ------------------------------------ uzgodniwszy cenę według wskazówek Sanickiego. Było z tym trochę kłopotu, bo taksówkarz nie znał angielskiego, miał też problemy z ukraińskim, a raczej to ona miała problemy, bo niezbyt poprawnie wymawiała słowa znalezione w słowniku. W końcu porozumieli się na migi, nie musiała nawet wymieniać dolarów na polską walutę. Samochód, nieznanej jej marki, był w istocie starym gratem ledwo nadającym się do jazdy, siedzenia obite czymś w rodzaju sztucznego futra były brudne i zwyczajnie śmierdziały. Elisabeth usadowiła się z tyłu, przełykając ślinę ze wstrętem. W czasie jazdy wyglądała przez okno, krajobraz po tej stronie granicy nie zmienił się, pola i drzewa wyglądały podobnie, tylko może nie było tak biednie. Po tamtej stronie widziała kobiety zgięte wpół, pracujące w polu, zupełnie jak na obrazach starych mistrzów, tutaj też był czas wykopków, ale ludzi w większości wyręczały maszyny. Trafiały się jednak gromady mężczyzn i kobiet idących za koniem i wybierających kartofle z bruzd. Mijali też na szosie dziwne pojazdy, zaprzężone w jednego albo w dwa konie, nigdzie w Europie tego nie spotkała. Także rozrzucone , w nieładzie brzydkie budowle szpeciły krajobraz, jakby w tym kraju nie było architektów. Miasto, do którego taksówkarz ją przywiózł, miało nazwę nie do wymówienia, mnóstwo trzeszczących spółgłosek, miało też jednak swój urok. Dowiedziała się, że do Leopolis można się dostać autobusem, który w dodatku nie musiał czekać w kolejce, to znaczy istniała osobna kolejka dla autobusów, --------------------------------------- 77 ---------------------------------------- ale przesuwała się szybko. Nikt o nic jej nie pytał po stronie ukraińskiej, nie budziło zdziwienia to, że rano przeszła przez granicę, a teraz wracała, mimo że jej wiza wygasała o północy. Na werandzie znalazł ją Andrew, usiadł obok w wiklinowym fotelu. - Udało ci się, jak widzę - powiedział z nieukrywaną radością. - Gratuluję. - Po raz pierwszy-w życiu świadomie łamię prawo. - I jak się z tym czujesz? - Myślałam, że będzie gorzej - odrzekła z uśmiechem. - Czuję się u twojej mamy jak na wakacjach. -I bardzo dobrze. Elisabeth potrząsnęła głową. - Wcale niedobrze, bo na wakacjach nie jestem. Muszę zacząć działać. Postanowiłam pojechać do tej skażonej strefy... muszę się przekonać, czy nie trzymają tam Jeffa. Sanicki patrzył na nią bez słowa. - To nie jest sprawdzone, tak powiedziała Oksana, być może ten ich informator fantazjował, ale być może nie - ciągnęła. -Jak to sobie wyobrażasz? Już samo twoje przemieszczanie się po Ukrainie bez ważnej wizyjest ryzykowne - mówił poirytowanym tonem - a to, co zamierzasz, zakrawa na szaleństwo. - Po to tu zostałam, aby odnaleźć swojego męża. - Zostaw to mnie, będę cię informował o wszystkim. Już zacząłem działać w twoim imieniu. Jutro jestem umówiony z prokuratorem. Elisabeth zrobiła pogardliwą minę. --------------------------------------- 78 ---------------------------------------- - Co on ci powie, ten prokurator! Tutaj panuje ogólne bezprawie, więc i my musimy się zastosować do tych reguł, bo niczego nie osiągniemy. I nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej - dodała, widząc, że chce jej przerwać. Chwilę oboje milczeli. -Andrew... mam jeszcze do ciebie prośbę. Synek Oksany przebywa w domu dziecka, czy mógłbyś mi pomóc się z nim zobaczyć? Oczywiście, o ile to nie jest niemowlę... nic o nim nie wiem. Sanicki nadal milczał, zupełnie nie wiedziała, co w tej chwili myśli. - Traktuj to jako zlecenie... Wiem, że twój czas jest cenny, zapłacę za niego. I znowu cisza. - Czy to znaczy, że mi odmawiasz? - spytała wreszcie. - Nie odmawiam, ale uważam, że robisz same nierozsądne rzeczy. - Tego jeszcze nie wiemy. - Może masz rację - powiedział. - Dlatego pozwolisz, że zrezygnuję chwilowo ze swojego honorarium? - Tak nie mogę. - Raczej nie masz wyjścia. Zapalił papierosa i zaczął spacerować po werandzie, nad czymś się zastanawiając. Elisabeth mu nie przerywała. - A gdzie jest ojciec dziecka? - spytał. - Ona mówiła jedynie o swoich rodzicach, z którymi nie utrzymuje stosunków. - Tylko rodzina może dotrzeć do chłopca. Nas --------------------------------------- 79 ---------------------------------------- w żadnym razie nie dopuszczą, powinienem się zobaczyć z tą Krywenko