Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zachwiała się, zdążyła jeszcze pomyśleć: Ktoś mnie chciał zabić - a potem zobaczyła pochyloną nad sobą twarz mężczyzny, który mówił, że jest lekarzem. - Już lepiej, panno Lausch? Nic się nie stało, po prostu omdlenie. Normalna reakcja. Szok. 8 Pierwszego stycznia Kloss wstał późno, ogolił się, zjadł jajecznicę na boczku przyrządzoną przez Kurta, pogadał z ordynansem o wczorajszej zabawie. Chłopak miał szczęście, przespał nalot przytulony do swojej rosłej Margerity, przyniósł kawałek tortu czekoladowego, żeby pan porucznik („Pan kapitan" - poprawił się, o awansie Klossa także już wiedział) spróbował. Kloss jadł tort, chwaląc zdolności kulinarne dziewczyny Kurta; usłyszał, że Kurt chce się z nią ożenić, oczywiście po wygranej wojnie — powiedział prędko i popatrzył na Klossa, jakby od niego chciał się dowiedzieć, kiedy wojna zostanie wygrana. Potem zaczął relacjonować Klossowi codzienną porcję plotek krążących między ordynansami. Kloss wysłuchiwał ich zawsze z uwagą, nieraz już zdobył cenną informację dzięki paplaninie Kurta. - Znów był napad bandycki w nocy - powiedział Kurt. - Do dziewczyn strzelali. - Naprawdę? - zapytał bez ciekawości Kloss. - Mieszkały w tej bursie kolejarskiej, niedaleko dworca. Jedna dopiero wczoraj przyjechała. Niech pan powie, co za sens, żeby dziewczyny umieszczać w pokoju na parterze? - Zaraz, zaraz - zaniepokoił się - te dziewczęta pracowały w kantynie? - Nie - mówi Kurt - telefonistki ze sztabu. Pewnie ich pan nie zna. Ta jedna, co tu jest dłużej, kombinuje ze sturm-fuehrerem Brunnerem - powiedział mrużąc oko. Kloss już nie słuchał. Prędko pił kawę, przegryzając tortem Margeritki z kasyna, która pewnie będzie świetną żoną, jeśli oczywiście nie będzie czekać z małżeństwem do zwycięstwa. A więc strzelano do Edyty - myśli. - Kto? Czyżby Bartek posunął swą troskę o Klossa aż tak daleko? Bał się prowokacji. Nie, to niemożliwe, niemożliwe, żeby Bartek przedsięwziął taką akcję bez porozumienia z nim. Chyba, żeby dowiedział się czegoś. W tej chwili uprzytomnił sobie, że nie zapytał, co z dziewczętami. Poraziła go myśl, że Edyta, być może, nie żyje. - Najadły się strachu - opowiadał Kurt - kto by się nie przestraszył? Ale podobno obie zdrowe i całe. - Dzięki Bogu - powiedział szczerze. Ubrał się, odesłał Kurta. Powinien zobaczyć się z Bartkiem, ale spotkanie ma umówione dopiero wieczorem. Do zegarmistrza także nie może pójść w biały dzień. A jeśli to rzeczywiście prowokacja? Ale jaki byłby jej cel? Nie widzi żadnego związku między cudownym odnalezieniem kuzynki Edyty a zamachem na jej życie. Powinien oczywiście pójść do niej zaraz, to będzie naturalna reakcja kuzyna, człowieka bliskiego. Ale Kloss czuje, że poszedłby do Edyty nawet wtedy, gdyby nie było to oparte na racjach rozumowych. Naprawdę niepokoił się o Edytę. Greta jeszcze spała, powiedziała, że nie gniewa się za obudzenie, trochę bezładnie opisała mu wydarzenia wczorajszej nocy. Potem zdjęła koc, przykrywający łóżko Edyty, i pokazała osmolone prześcieradło. - Zmienią nam pokój, będziemy mieszkały na trzecim piętrze. Nie skorzystał z zaproszenia Grety, żeby wypił z nią kawę. Greta zresztą zbyt nie nalegała, jej kokieteria była dziś przygaszona. Minął wartownika, którego postawiono przed domem, przeszedł na skos ulicę i ruszył w stronę stacji. W zabudowaniach byłego dworca towarowego mieściła się obecnie centrala telefoniczna sztabu zgrupowania, gdzie Edyta pełniła dyżur. Kiedy zapukał, powiedziała „proszę", nie odwracając głowy od pulpitu pełnego wtyczek. Dopiero po chwili odwróciła się. Dostrzegła go stojącego w drzwiach. Nie mogła się mylić. Niepokoił się o nią, a teraz z radości, że ją widzi, nie może przemówić słowa. Zdjęła z uszu słuchawki i zrobiła krok w jego stronę. Wtedy i on postąpił naprzód. Spotkali się w połowie drogi. Bez słowa zarzuciła mu ręce na szyję. — Hans — powiedziała — może to głupie, ale najbardziej przeraziłam się tego, że mogłabym umrzeć i nigdy cię więcej nie zobaczyć. Bałeś się o mnie, prawda? - Bałem się, Edyto - powiedział i po raz pierwszy od bardzo dawna nie starał się nadawać swemu głosowi tonu szczerości. Naprawdę się o nią bał. Na próżno wracając nocą, gdy pożegnał się już z Brochem i Schneiderem, usiłował myślami o czekających go zadaniach, odgonić obraz jej twarzy