Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— No, przymierz! — powiedział w końcu głośno. — Jeśli nie pasują, to zaraz je odniosę. Przymierzyłam botki. Pasowały doskonale i były takie piękne! Wyobrażałam sobie, jak jutro włożę je na próbę orkiestry. Pan Gillespie mnie zobaczy. — No, to chyba pójdę i zapłacę rachunek — powiedział Vern i wysiadł. Włożyłam do pudełka czarno-białe półbuty i zostałam w botkach. Po czym kilka razy splunęłam przez otwarte drzwi półciężarówki i wytarłam wnętrze ust rąbkiem sukienki, ale wciąż jeszcze czułam smak śliny Verna. Och, ale co też w niego wstąpiło? 5 — Tiny Lambert! — następnego ranka Bobby Lynn wykrzykiwała moje nazwisko przez całą długość korytarza, a ja w głębi ducha byłam z tego zadowolona, bo prawie wszyscy ją słyszeli. Czekałam, aż przeciśnie się przez dzielący nas tłum kłębiących się w korytarzu uczniów. — Hej, dziewczyno — powiedziała. — Chodź, wyjdźmy zanim zacznie się lekcja i posiedzimy na płocie z Rosemary. — Z kim? — Z Rosemary Layne. Znasz ją. Też gra na klarnecie, siedziała wczoraj w orkiestrze obok ciebie, z drugiej strony. — Och — powiedziałam, ale nie pamiętałam nikogo oprócz Bobby Lynn i pana Gillespie. Bobby Lynn ubrana była w letnią sukienkę i sandałki, bo wciąż było ciepło jak w lecie, i tego dnia przekonałam się, że chociaż jej mama pracuje w Salonie Mody w Czarnej Przełęczy, Bobby nigdy nie piśnie nawet słowa o tym, co kto ma na sobie. — Cześć, Bobby Lynn — wołali do nas wszyscy, kiedy razem szłyśmy korytarzem. Popularność jakiejś osoby można zmierzyć ilością powitań, bo poranne „cześć" to wyraz hołdu. Wydawało się, że wszyscy znają i lubią Bobby Lynn, a ona szła ze mną! Wyszłyśmy na frontowy dziedzi- ? Wu&4/K$^ ?? nieć, gdzie poznałam Rosemary Layne. Była, w przeciwieństwie do Bobby i mnie, wysoka i ciemnowłosa. Miała duże, szare oczy i najdłuższe, najgęściejsze rzęsy, jakie w życiu widziałam. W prostym, niebieskim fartuszku wyglądała skromnie i elegancko. Była serdeczna i przyjacielska. — Cześć, Tiny — powiedziała z uśmiechem. — Siadaj koło mnie. Zdziwiłam się, że zna moje imię. Prawdę mówiąc, tego ranka dziwiłam się wszystkiemu. Ktoś właśnie przywitał mnie na korytarzu, a teraz ktoś prosił, żebym usiadła obok. Wydawało się, że Tiny Lambert, która nigdy w życiu nie miała prawdziwego przyjaciela, nagle zdobyła przyjaciół, którzy się nią interesują! Czyżbym miała na plecach napis „PROSZĘ, LUB MNIE" — albo coś w tym rodzaju? No cóż — pomyślałam wspinając się na poręcz ogrodzenia między Bobby Lynn i Rosemary — nie będą mnie lubiły, jak mnie już poznają. Nikt mnie nigdy nie lubił. Ale naraz przemknęła mi przez myśl opowieść ciotki Evie o pięknym dziecku Liii. Może powinnam spróbować. „Jestem bardzo miłą osobą" — z naciskiem powiedziałam sobie w duchu. Miałam teraz okazję poznać rytuał szkoły średniej w Czarnej Przełęczy. Zasada była prosta: najpierw siedzisz chwilę na płocie i patrzysz jak inni spacerują. Potem ty spacerujesz, a inni siedzą i patrzą na ciebie. Czasami przystajesz, żeby z kimś porozmawiać. Chłopcy przeważnie tylko siadywali całymi grupkami tu i ówdzie na płocie, ale jeśli chcieli, też mogli spacerować. To spacerowanie i siedzenie na płocie ciągnęło się przez dobrą chwilę, a potem, o wiele za szybko, dzwonił dzwonek i czas było iść do klas. Bobby Lynn i Rosemary chodziły razem ze mną na angielski i historię. Wczoraj nawet ich nie zauważyłam. W końcu nadeszła szósta lekcja — pofrunęłam po prostu po schodach z klarnetem obi- 34 . ,W\ jającym mi kolana. Otworzyłam drzwi do sali muzycznej i on tam był! Pan Gillespie popatrzył wprost na mnie i powiedział: *- „Witaj". Przełknęłam ślinę. Rozdawał nam nuty „Jowisza" i przeszedł koło mnie tak blisko, że mogłabym, gdybym naprawdę chciała się ośmieszyć, sięgnąć i dotknąć jego ręki. Pierwsza gra orkiestry szkoły średniej wstrząsnęła mną od stóp do głów. Była w niej jakaś olbrzymia siła, której nigdy nie czułam występując w moim szkolnym zespole. Bobby Lynn i Rosemary też ją czuły i grałyśmy wszystkie z całego serca. Pan Gillespie uśmiechał się jak zadowolony szczeniak. — Muszę wam coś wyznać — odezwał się, kiedy skończyliśmy. — To było wspaniałe. Nie spodziewałem się, że jesteście tacy dobrzy. Nawet zblazowani uczniowie ze starszych klas omal nie pękli z dumy i radości. — Nie wiedziałem, że górale potrafią tak grać — zawołał, błaznując jak zwykle, Jimmy Ted 0'Quinn. Roześmialiśmy się wszyscy. To była szczególna chwila