Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Spi w swojej nowej koszuli ze słońcem, księżycem i gwiazdami. Słodziutki jest. Słodziutki jak landrynka. - Ciociu? - szepcze Jan. - Tak, kochanie? - Lepki Leary zakradł się dzisiaj do szatni, rąbnął mi kanapkę i powiedział, że to jedzenie czarnuchów. - Co z nią zrobił? - Powiedział, że wyrzucił, ale widziałem, jak ją jadł. - Był głodny. - Mama mówi, że powinienem dać mu wycisk. Ty też tak myślisz? - Myślę, że nie starcza im pieniędzy na jedzenie. - To dlaczego zwyczajnie nie poprosi, tylko wyzywa mnie od czarnuchów? - Wstydzi się i próbuje zawstydzić ciebie. - Ja się niczego nie wstydzę. Trzeba skopać mu tyłek, nie uważasz, ciociu? - Jeśli chcesz zachować się jak na prawdziwego chrześcijanina przystało, powinieneś codziennie wkładać mu do kieszeni połowę kanapki, ale tylko wtedy, kiedy nikt tego nie widzi. Oddaj mu połowę kanapki, przestań o nim myśleć i skoncentruj się na sobie. Jesteś duży i silny. Możesz pobić każdego chłopaka w twoim wieku, ale jeśli zaczniesz, najlepszą rozrywką na szkolnym boisku będzie zabawa w „kto pobije Jana”. Zaczną prowokować cię starsi, a wtedy wyjdzie nauczyciel i całą winę zrzuci nie na nich, tylko na ciebie. Chcesz być bokserem, kiedy dorośniesz? - Nie, weterynarzem. - W takim razie daj sobie spokój z boksowaniem i zajmij się nauką. I tak ich pobijesz, skarbie, ponieważ większość twoich kolegów trafi do kopalni. - Albo do huty. - Otóż to. Teresa wraca na dół. - Powiedziałam Janowi, żeby unikał bójek. Prosił mnie o radę. - To dobrze. Kazałam mu cię o to spytać. - Adelajda uważa, że dzieci powinny dorastać wśród jak największej liczby kochających dorosłych, tak by jedni mówili im, że powinni walczyć o swoje, inni, że nie, a jeszcze inni - żeby tak bardzo się tym wszystkim nie przejmowali. Teresa i Hektor wychodzą. Jest wcześnie, nie zagrali nawet w karty. Adelajda stoi w drzwiach i odprowadza ich wzrokiem. Tak, każda rozmowa, która choćby tylko pośrednio dotyczy Mahmouda, wciąż Teresę denerwuje. Będę musiała wynaleźć dla niej jakieś miłe zajęcie. Uszyję jej szal. Będzie ciężko, bo Teresa zawsze chce dawać. Przyjmowanie prezentów wprawia ją w zakłopotanie. Teresa pcha wózek alejką. Chce być sama. Jest zszokowana, że to Franciszka Piper. Wnuczka, której wyrzekł się Mahmoud. Chudy, złośliwy chochlik o zmierzwionych włosach, z pierścionkami starej Mahmoudowej na palcach. Jakąś szczeliną wślizgiwała się do domu - jest bardzo drobna i szczupła - żeby w biały dzień mścić się kradnąc. Skradła mi pracę. Moje dobre imię. Dobre imię mojego brata. Jedzenie z jego stołu. A teraz chce skraść jego samego. Nie, nie mogła powiedzieć Adeli o klejnotach. To moja najlepsza przyjaciółka - miałabym dolewać oliwy do ognia w chwili, gdy ma kłopoty z Imbirkiem? Nie. To tak, jakby całą gorycz zlać do jednej szklanki, żeby było widać, ile jest jeszcze do wypicia. Myślenie o tym przyprawia ją o zawrót głowy, odchodzi od zmysłów z gniewu - Jezu, Panie słodki, nie pozwól mi nienawidzić. Zaopiekuj się ludźmi okrutnymi i szalonymi, a mnie pozwól zająć się rodziną. Amen. Modląc się, uświadamia sobie z odrazą, że tam, w alejce za płotem Adelajdy, Franciszka ją rozpoznała. To znaczy, że mnie obserwowała. Że obserwowała mnie za dnia w domu Mahmoudów, kiedy myślałam, że jestem sama. Dziewczyna, która śmiała się na pogrzebie swojej własnej matki. Teresę przechodzi silny dreszcz. Widziała, jak tańczyłam i śpiewałam piosenkę mojej mamy. Złodziej, który kradnie tylko przedmioty, nie jest najgroźniejszym złodziejem. Imbirek jeszcze nie wrócił. Dochodzi jedenasta. Adelajda próbuje się oszukiwać, choć to zupełnie do niej niepodobne. Za chwilę usłyszę: „Wpadłem na karty do Beela, złapałem gumę, zrobiłem ostatni kurs dla Pipera za podwójną stawkę”. Musi być naprawdę przerażona, skoro myśli tak, dobrze wiedząc, że tamta w końcu go dopadła. Po fazie oszukiwania się przychodzi faza wściekłości. Głupek - myśli - osioł, idiota! Niech se głowę w tyłek wsadzi! Niech zerżnie tę pieprzoną dziwkę z piekła rodem! Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że ta dziewczyna jest chora, niebezpieczna. I że jest teraz z nim. O szóstej tego samego wieczoru Jameel i Boutros przyjechali na leśną polanę, gdzie Piper pędzi krzakówkę i chrzci szmug - lowaną whisky. - Ten głupi czarnuch postawił się i rzucił robotę - mówi Jameel, wysiadając. Jakub gardzi ludźmi, którzy nazywają Murzynów czarnuchami. Dla podkreślenia swych słów cywilizowany człowiek nie musi się uciekać do barowego żargonu. - Tam, skąd pochodzi, jest wielu innych. - Jakub nie ma mu nic więcej do powiedzenia