Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nikt inny, tylko panna Kornelia mogła w tym stroju wyglądać zupełnie statecznie i stosownie. Nawet gdyby poszła tak ubrana na dwór książęcy, to i tam miałaby ten sam godny wygląd i byłaby całkowicie panią sytuacji. Nie zrobiłyby na niej pewno wrażenia marmurowe krużganki i wspaniałe sale i z tym samym spokojem postarałaby się księżniczkę wyprowadzić z błędnego mniemania, że mężem nie należy Się zbytnio chwalić, bez względu na to, czy to byłby książę, czy kmiotek. — Przyniosłam ze sobą moją robótkę, droga pani Blythe — zauważyła rozwijając jakiś delikatny materiał. — Spieszę się to wykończyć i doprawdy nie mam ani chwili czasu do stracenia. Ania z pewnym zdumieniem popatrzyła na białą tkaninę rozpostartą na kolanach panny Kornelii. Była to sukieneczka dla małego dziecka, przepięknie wykończona drobniutkimi falbaneczkami i zakładeczkami. Panna Kornelia poprawiła swoje szkła i zaczęła nader kunsztownie wyszywać. — Przygotowuję to dla pani Proctor z Glen — zakomunikowała. — Oczekuje każdego dnia ósmego dziecka, a dotychczas nie ma żadnej wyprawki. Siedmioro innych zdarło wszystką wyprawkę pierwszego dziecka, a potem nie mieli już ani siły, ani głowy, aby cały ten zapas uzupełnić. Ta kobieta jest męczennicą, droga pani Blythe. Kiedy wychodziła za Freda Proctora, wiedziałam dokładnie, co z tego wyniknie. Należał on do tych niegodziwych, a tak czarujących mężczyzn. Jak tylko z nią się ożenił, przestał być czarującym, a pozostał tylko niegodziwym. Pije i zaniedbuje swoją rodzinę. Iście po męsku, prawda? Nie wiem doprawdy, czy pani Proctor byłaby w stanie ubrać swe dzieci należycie, gdyby nie pomoc sąsiadów. Później Ania dowiedziała się, że panna Kornelia była jedyną osobą z sąsiedztwa, która troszczyła się o to, aby latorośle Proctorów były należycie ubrane. — Jak tylko usłyszałam, że to ósme dziecko ma przyjść na świat — ciągnęła dalej panna Kornelia — zaraz postanowiłam zająć się jego wyprawką. To właśnie ostatnia sukieneczka i chcę koniecznie dziś jeszcze ją wykończyć. — Ależ to prześliczna robota — powiedziała Ania. — Przyniosę w tej chwili igłę i nici, będziemy szyły razem. Pani jest skończoną artystką pod tym względem, panno Kornelio! — Tak, tak. Jestem najlepszą szwaczką w całej okolicy — powiedziała panna Kornelia najspokojniejszym tonem. — Nie może być inaczej. Boże, przecież ja więcej tego naszyłam, niż gdybym sama miała sto dzieci. Poza tym zdaje mi się, że trzeba być do pewnego stopnia wariatką, by tak pięknie wyszywać sukienkę dla ósmego dziecka. Ale przecież nie można mu robić wyrzutów, że jest ósmym z rzędu, ja zaś chciałabym, żeby miało jedną naprawdę ładną sukieneczkę, tak jak gdyby jego przybycia oczekiwano z utęsknieniem. Tymczasem, w rzeczywistości, nikt nie życzy sobie przyjścia na świat tego robaka. Właśnie dlatego dołożyłam przy robocie specjalnych starań. — Każde dziecko mogłoby być dumne z takiej sukieneczki — powiedziała Ania czując, że panna Kornelia coraz więcej jej się podoba. — Przypuszczam, że pani w ogóle nie spodziewała się mojej wizyty — podjęła rozmowę panna Kornelia. — Teraz jest miesiąc zbiorów i byłam bardzo zajęta; miałam tylu robotników w domu, oczywiście mężczyzn objadających się raczej aniżeli pracujących. Chciałam wczoraj przyjść do pani, ale musiałam być na pogrzebie pani Rudolfowej MacAllister. Początkowo myślałam, że nie będę mogła oddać jej ostatniej posługi z powodu szalonego bólu głowy. Pomyślałam sobie jednak, że staruszka miała ponad sto lat i że przyrzekłam sobie być na jej pogrzebie. — Czy pogrzeb był bardzo uroczysty? — spytała Ania stwierdzając, że drzwi do gabinetu stały otworem. — Ach, tak. To był olbrzymi pogrzeb, staruszka miała bardzo wielką rodzinę. Za pogrzebem jechało ponad sto dwadzieścia powozów. Zdarzyły się dwa czy trzy komiczne wypadki. Myślałam, że umrę na widok starego Jakuba Bradshaw — który jest prawdziwym niedowiarkiem i nigdy nie przestępuje progu świątyni — śpiewającego z wielkim zapałem pieśń „Szczęśliwa na rękach Jezusa”. On jest bardzo dumny ze swego głosu i to jest przyczyna, dla której nie opuszcza żadnego pogrzebu. Za to biedna pani Bradshaw nie bardzo wyglądała na usposobioną do śpiewu, taka była wyczerpana i przepracowana. Stary Jakub od czasu do czasu wyrywa się z obietnicą jakiegoś prezentu dla niej i w końcu przynosi do domu nową maszynę rolniczą