Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czy możemy wymierzyć i określić, ile znaczy i czym jest poryw człowieka przemieniający rozpacz w akt poświęcenia i odwagi? Poniedziałek, 4 września Przebywamy stale w gęstwinie ludzi. Tłumy przelewają się z jednej areny do drugiej i trudno przecisnąć się na betonowych ulicach, trawnikach i ścieżkach łączących stadiony gęstymi szlakami. Każdy coś dźwiga, sportowcy swoje treningowe torby, kibice – paczki zjedzeniem, oficjele i działacze – teczki wypchane papierami. Tarasy kawiarni, położonych w pobliżu obiektów olimpijskich, są oblężone. Trudno docisnąć się do kiosków z pamiątkami i bufetów poustawianych pod dachem. W wiosce olimpijskiej także ruch i zgiełk. Dziś była chyba rekordowa liczba odwiedzin. Przed południem miałem zaszczyt zamienić kilka zdań z kanclerzem Willy Brandtem. Wizytował nasze studia w asyście kilku dygnitarzy. Był pogodny i uprzejmy. Pytał reporterów, jak im się pracuje, a kiedy dowiedział się, że jestem z Polski, wykazał żywsze zainteresowanie. – Jak panu podoba się na tej Olimpiadzie? Odpowiedziałem, że podziw budzi znakomita organizacja, a walki sportowe stoją na najwyższym poziomie i toczą się po przyjacielsku. Kanclerz, ubrany w jasnopopielaty garnitur, chodził sprężyście, wyglądał młodo i czuło się, że jest bardzo zadowolony ze swej wizytacji i komplementów na temat Olimpiady, które słyszał do reporterów. Bronisław Malinowski, mimo dobrego biegu i ogromnych starań, nie zdobył jednak medalu w biegu na 3 kilometry z przeszkodami. Gdyby tempo drugiego kilometra było szybsze, wówczas znalazłby się zapewne na trzecim miejscu. Niestety, nikt się nie kwapił, by ostro poprowadzić. Polak spostrzegł się i parokrotnie zaatakował, ale przecież musiał myśleć o zachowaniu rezerwy sił na ostatnie okrążenia. Trójka Kenijczyków i trójka Finów biegła nie po rekord, ale po medale. Finał miał świetną obsadę: Keino, Jipcho i mistrz z Meksyku – Biwott, Kantanen, Paeivaerinta i Ala-Leppilampi z Finlandii, dwóch poprzednich mistrzów Europy z Helsinek i Aten – Francuz Villain i Bułgar Żelew, wreszcie szybki Czechosłowak Moravcik, najlepszy z przeszkodowców radzieckich Bitte, Japończyk Koyama i nasz Malinowski. Keino i Jipho – wiadomo było, że mają lepszy finisz niż Polak, to samo wiedzieliśmy o Finach, ale Malinowski dzięki ambicji utrzymał na ostatnim okrążeniu czwarte miejsce. Biegł ciężko po wirażu i oglądał się na atakującego Moravcika. Tymczasem Keino, Jipcho i Kantanen ścigali się jak charty na ostatniej prostej i w takiej kolejności minęli metę. Kenia znów zdobyła złoty i srebrny medal w biegu przeszkodowym, podobnie jak w Meksyku. Potwierdziło się, że tam, gdzie przesadza się przeszkody i pokonuje rów z wodą, a więc w konkurencji najbardziej zbliżonej do warunków terenowych, prym wiodą czarnoskórzy biegacze z Afryki. Pierwsze poza medalowymi miejsce młodego Polaka jest niezaprzeczalnym sukcesem. Zostawił za sobą nie byle jakie znakomitości; ostatnie miejsca i to ze znaczną stratą dystansu zajęli zwycięzcy dwóch poprzednich mistrzostw Europy. Villain był jedenasty, Żelew dwunasty, natomiast mistrz z Meksyku Biwott – szósty. Lecz rekordu świata nie pobito. Czas Keino – 8;23,6, Malinowskiego – 8;28,0. Szewińska, Badeński, Werner i Jaremski przeszli do półfinałów na 200 i 400 metrów, a Borzow wygrał zdecydowanie kolejny finał sprintu, osiągając równo 20 sekund. Mknął jak 117 torpeda. Błyskawiczny start, idealnie odmierzone tempo na wirażu i prostej. Wszyscy twierdzą, że Renate Stecher z NRD będzie Borzowem sprintu kobiet. Po zwycięstwie na 100 m nikt nie może jej zagrozić na 200 metrów. To także ogromna siła, także nigdy nie spóźnia się na starcie. Najszybsi obecnie ludzie świata reprezentują podobne walory. Minęły czasy, kiedy w biegach krótkich prześcigali wszystkich ludzie o smukłej budowie, jak Wilma Rudolph, Włoch Berutti albo Irena Szewińska. Już od kilku dni nie mogę śledzić bezpośrednio walk bokserów. Tylko chwilami, kiedy czas pozwoli, obserwuję ich pojedynki na ekranie telewizyjnym. Nasza drużyna poniosła straty, ale asy idą dalej. Gortat, Szczepański i Rutkowski biją się dobrze. Wreszcie napiszę kilka słów o naszych piłkarzach, z którymi mam luźny kontakt ze względu na inne zajęcia. Zgodnie z oczekiwaniami łatwo „przeszli” przez Kolumbię i Ghanę, wygrywając kolejno 5:1 i 4:1. Potem zwyciężyli NRD 2:1 i raptem tylko zremisowali z Danią 1:1. Dotarli więc do półfinału. Jutro spotkają się z reprezentacją ZSRR. Będzie to bardzo trudny mecz