Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Spod łóżka wypełzły ciemności i rozlazły się po izdebce. Pierwsze czarownice pojawiły się na niebie. Słychać było dobiegające ze wszystkich stron szelesty, skrzyp desek i stłumione nawoływania — to dzieci myszkowały po kątach w poszukiwaniu żywności. W otworze na suficie zamajaczyła pyzata twarz Dewolaja. — Tato! Znalazłem jakąś książkę! Może kucharska? Chłopiec zeskoczył na fortepian i z fortepianu na podłogę. Trójząb spojrzał na syna nieprzytomnym wzrokiem. Sie- dzący bliżej okna Królik sięgnął machinalnie po książkę i roz- poznał w niej to, co czytał kiedyś na strychu. Odcyfrował z tru- dem w blasku księżyca tytuł Z powrotem, otworzył ją na chybił trafił i przeczytał: „...chybił trafił i przeczytał. Niech moc stracą siły nieczyste, niech jednością stanie się dwoiste!" — Niech moc stracą siły nieczyste, niech jednością się stanie dwoiste! — powtórzył głośno i w tej samej chwili... Fragment dramatyczny Noc. Scena przedstawia wnętrze znanego nam pokoju. Do momentu zapalenia zapałki dekoracje, rekwizyty, aktorzy i w ogóle wszystko zbyteczne, ponieważ scenę zalegają kompletne ciemności (z tego względu polecamy rzecz teatrom amatorskim). Trzask: trzeszczy ?'?"•',.'. Łomot: łomocze Odgłosy przerażenia: dają się słyszeć Wszyscy: zrywają się na równe nogi i wpadają na siebie II — Z powrotem... 161 Ogólne zamieszanie: powstaje Koń: łamie zapałkę jedną po drugiej Zapałka druga: łamie się Zapałka jedna: łamie się po drugiej Pingwin (przerażony): — Ratunku, wąż! Głos Królika (nosotuo): — To nie wąż. To ja. To moja trąba. Dziecko I: — Tato, boję się! Głos Królika (?): — Spokojnie, moje Dziecko I, spokojnie, syn- ku! Koń: — To chyba trzęsienie ziemi (zapala zapałkę trzecią). Ach! Na środku sceny leży ogromny głaz. Głaz okazuje się sło- niem. Wszyscy: kamienieją na 30 sekund 30 sekund: mija Słoń: (głosem Królika, z namaszczeniem): Obiit Królik Hic natus est Słoń Obiit Trój ząb Hic natus est Słoń Dziecko I, II, III, IV, V, VI, VII, VIII, IX, X, XI, XII, XIII, XIV, XV, XVI, XVII, XVIII, XIX, XX, XXI, XXII, XXIII i Za- lewajka: Alleluja! (korzystając z ogólnego zamieszania, wy- jadają resztki zapasów ze spiżarni) Kurtyna Zapewne większość czytelników odłoży w tym miejscu książ- kę, by już nigdy do niej nie wracać — ich cierpliwość i poczucie zdrowego rozsądku zostały wystawione na zbyt ciężką próbę. Po- zostaje jednak jeszcze garstka upartych tropicieli Prawdy, któ- rych wytrwałość będzie nagrodzona: im właśnie dostanie się naj- lepszy kąsek. Oni dowiedzą się, jak banalna i wbrew pozorom prosta jest historia Słonia, w którego przeobrazili się Trójząb 162 i Królik, oraz jak powszednia i prozaiczna jest historia Trójzęba i Królika, którzy przeobrazili się w Słonia. Uchylmy zatem kurtyny i zajrzyjmy raz jeszcze do domu k/Żródła. Jedyną z obecnych tam osób, które zachowały spokój w obli- czu przemiany-katastrofy, był Kowalski. Jako krasnoludek obco- wał on z niezwykłymi zjawiskami zawodowo. Poza tym jego obecna sytuacja zdecydowanie różniła się od położenia Konia i Pingwina: ucho, w którym mieszkał, powiększyło się raptownie, podczas gdy przestrzeń życiowa tamtych równie gwałtownie się skurczyła. — Nie bój się — szepnął do Konia (do siebie?) wciśnięty w kąt Pingwin. — Przecież to Królik. — Ja się nie boję — wymamrotał Koń i zemdlał. Słoń strącając garnki z pieca, nabrał trąbą wody z wiadra i ocucił przyjaciela; omal go przy tym nie utopił. Był nie mniej zbulwersowany tym co się zdarzyło niż oni. Wiedział, że oczekują wyjaśnień, nie był jednak jeszcze gotowy. Chrząknął niepewnie — mokry Koń wzdrygnął się i skulił ze strachu, gotów w każdej chwili zemdleć po raz drugi. — Chciałbym wam wytłumaczyć... — zaczął Słoń — wszy- stko... ale muszę najpierw przyjść do siebie... Przymknął oczy i trwał tak dłuższą chwilę nieruchomo. Wy- dawało się, że zasnął. — Tak — rzekł wreszcie..— Przeszłość przestała być tajem- nicą. Jawi mi się przed oczyma w całej okazałości i w kolorach naturalnych... Czy chcecie wysłuchać mojej opowieści? Chcieli. Pytanie było wprawdzie i tak retoryczne, bo od- grodzeni od drzwi masywem Słonia nie mieli innego wyjścia, ale naprawdę chcieli. Ciekawość brała górę nad początkowym stra- chem. Usadowili się wygodnie. Skrzypnęły drzwiczki zegara. Kras- noludek wylazł z ucha, żeby lepiej słyszeć. Tylko dzieci nieprzer- wanie penetrowały nieliczne dostępne jeszcze zakamarki domu. 163 gftfyftefe Dzieciństwo moje upływało spokojnie i bez wstrząsów. Two- rzyliśmy kochającą się rodzinę, żyjącą w zgodzie i harmonii. Ojciec był moim rówieśnikiem, toteż świetnie się nawzajem rozu- mieliśmy — nie było mowy o żadnych pokoleniowych konfliktach. Miałem też siostrę bliźniaczkę, starszą ode mnie o dwa lata i czułą mateczkę, młodszą o rok od ojca. Beztroskie dzieciństwo minęło jednak szybko i w życiu mo- im, tak dotąd radosnym, pojawiły się czarne chmury, które nigdy już nie miały się rozwiać. Rodzice postanowili wyemigrować do Ameryki i pozostawili mnie pod opiekę stryjaszka-dziwaka do czasu, kiedy się tam ja- koś nie urządzą. Niestety wkrótce przestały przychodzić listy i wreszcie słuch o nich zaginął. Wówczas to padłem ofiarą wygó- rowanych ambicji i szalonych pomysłów stryja, który, jak się to mówi, postanowił pokierować moją karierą. Uważał on, że jako bratanek geniusza powinienem wyko- nywać jakiś niezwykły — w naszym oczywiście, słoniowym poję- ciu — zawód i zarekomendował mnie u znajomego właściciela składu z porcelaną jako sprzedawcę. Kiedy pierwszego dnia po- tłukłem trzy serwisy do kawy, nikt się tym specjalnie nie przejął; pocieszano mnie, że to z braku wprawy