Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Po pierwsze, mogę cię zabić. Po drugie, mogę cię zranić. Nie lubisz wstrząsów elektrycznych. Nie zniesiesz tak wysokiej temperatury, jaką wytrzyma człowiek. Jesteś bezradny bez żywiciela. Kiedy usunę cię z tego człowieka zginiesz. Musisz współpracować albo umrzesz. Słuchałem tego jednym uchem. Obce było mi uczucie strachu. Próbowałem jedynie obluzować więzy. Tak jak oczekiwałem, okazało się to niemożliwe. Nie martwiłem się tym. W ogóle niczym się nie martwiłem. Cieszyłem się, że znowu mam władcę i że jestem wolny od kłopotów i napięć. Moja przyszłość zależała od niego, powierzałem mu więc swój los. Jeden uchwyt na kostce był luźniejszy niż inne. Mogłem ruszać stopą. Sprawdziłem jeszcze raz klamry na ramionach. Może gdybym zupełnie rozluźnił mięśnie... Ale nie próbowałem ucieczki. Nie ma znaczenia, czy była to moja decyzja, czy instrukcja władcy. Istniało między nami dziwne porozumienie. Wiedziałem, że to nie jest odpowiedni moment na ucieczkę. Rozejrzałem się po pokoju, żeby sprawdzić, kto jest uzbrojony. Spluwę miał tylko Starzec. To zwiększało moje szanse. Gdzieś głęboko czułem jakiś tępy ból, ale nie miałem czasu przejąć się tym. - Więc? - zapytał. - Odpowiadasz dobrowolnie na moje pytanie, czy mam cię zmusić? - Jakie pytanie? - Usłyszałem własny głos. - Podaj mi to! - Starzec zwrócił się do techników. Nie czułem żadnego lęku, chociaż wiedziałem, co mnie czeka. Byłem wciąż zajęty sprawdzaniem więzów. Gdyby położył pistolet w zasięgu mojej ręki i udałoby mi się uwolnić jedno ramię, wtedy... W tym momencie dotknął moich pleców jakimś prętem. Pokój pociemniał i przez dłuższą chwilę moim ciałem wstrząsał prąd elektryczny. Poczułem wstrząsający ból, który rozsadzał mi głowę. Po chwili ustąpił, ale pozostała pamięć o nim. Zanim zacząłem logicznie myśleć, upłynęło trochę czasu. Po chwili znowu czułem się bezpieczny w ramionach władcy. Ale po raz pierwszy nie byłem wolny od bólu. Część jego szalonego przerażenia pozostała w moim umyśle. Dostrzegłem, że mój lewy nadgarstek krwawi. Musiałem się szarpać i poraniłem się o klamrę. To nie miało znaczenia, mogłem powyrywać sobie dłonie i stopy, żeby tylko umożliwić władcy ucieczkę. - I jak? - szepnął Starzec. - Podobało ci się? Byłem spokojny, choć ostrożny. Kostki i nadgarstki, które bolały mnie przez chwilę, przestały mi dokuczać. - Dlaczego to robisz? - zapytałem. - Chcesz mnie zranić, tylko po co? - Odpowiedz na moje pytanie. - Pytaj. - Czym jesteś? Odpowiedź nie pojawiła się natychmiast. Starzec sięgnął po pręt. - Jesteśmy ludźmi. - Usłyszałem swój głos. - Ludźmi? Jakimi? - Jedynymi. Wiemy o was wszystko. My... - nagle urwałem. - Mów dalej - powiedział Starzec ponuro i zbliżył pręt. - Przybyliśmy, by dać wam... - Co?Chciałem mówić dalej, pręt był tak blisko. Ale z trudem wydobywałem z siebie pojedyncze słowa. - By dać wam pokój - wykrztusiłem. Starzec obserwował mnie uważnie. - Pokój - zacząłem znowu - zadowolenie, radość poddania się - przerwałem. Nie mogłem sobie dać rady ze słowami, jakbym posługiwał się obcym językiem. - Radość... - powtórzyłem. - Radość nirwany. - Tak, to właściwe słowo. - Obiecujecie ludziom, że jeśli poddadzą się wam, będziecie o nich dbać i uczynicie ich szczęśliwymi. Czy tak? - Dokładnie. Starzec patrzył na mnie długo. Nie na moją twarz, tylko na ramiona. Potem opuścił wzrok. - Wiesz - powiedział - ludziom już proponowano podobny układ. Nigdy jednak na taką skalę. I to się nie sprawdza, taki pomysł jest po prostu do niczego. Wychyliłem się do przodu. - Spróbuj sam - zasugerowałem. - Wtedy się przekonasz. - Może powinienem - westchnął. - Może jestem winien to komuś. Niewykluczone, że kiedyś spróbuję. Ale teraz - dodał energicznie - mam jeszcze jedno pytanie, na które odpowiesz. Spróbuj się ociągać, a znowu włączę prąd. Skurczyłem się ze strachu. Czułem się pokonany. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej znaleźć jakąś okazję do ucieczki. - A więc skąd pochodzicie? Żadnej odpowiedzi. Nie miałem żadnej informacji od władcy. Pręt był coraz bliżej. Tak bardzo się bałem. - Zabierz to! - Usłyszałem własny krzyk. - No... Pochodzimy z daleka. - To nic nowego. Powiedz mi, skąd. Gdzie jest wasza planeta? Znowu bez odpowiedzi. Starzec czekał chwilę. - Chyba muszę ci przywrócić pamięć. Patrzyłem tępo i nie myślałem o niczym. Podszedł jeden z techników. - Czego? - wrzasnął Starzec. - Szefie, przecież mogą być trudności obiektywne - powiedział. - Odmienna koncepcja astronomiczna. - Dlaczego to miałoby stanowić problem? - zdziwił się. - Ten potwór używa pożyczonego języka, posługując się swoim żywicielem. Sprawdziliśmy to. - Pomimo to próbował podejść mnie inaczej. - Popatrz, to jest układ słoneczny. Czy twoja planeta jest tutaj? - Wszystkie planety są nasze - odparłem po chwili wahania. - Zastanawiam się, co masz na myśli. W porządku, zdołaliście opanować cały pieprzony wszechświat, ale skąd pochodzicie? Skąd przylatują wasze statki? Nie mogłem mu odpowiedzieć. Zanim się zorientowałem, znowu stał za mną z prętem w dłoni. Poczułem potworny ból, ale tylko przez chwilę. - Mów do cholery! Która to planeta? Mars, Wenus, Jowisz, Saturn, Uran, Pluton, Kalki? Nagle zobaczyłem je wszystkie. Nigdy nie znajdowałem się w takiej odległości od Ziemi. Wiedziałem też, o którą chodzi, ale władca nie chciał tego zdradzać. - Mów! - krzyknął Starzec. - Inaczej poczujesz to jeszcze raz. - Żadna z nich - powiedziałem. - Nasz dom jest o wiele dalej. Nigdy go nie zdemaskujecie. - Myślę, że kłamiesz. Jeśli nie zaczniesz mówić prawdy... - spojrzał mi w oczy. - Nie, nie! - błagałem. - Nie zaszkodzi chyba spróbować - powoli przysunął pręt. Byłem świadomy właściwej odpowiedzi. Chciałem ją wykrzyczeć, ale coś mnie trzymało za gardło. Wtedy zaczął się ból. Nie odchodził. Rozrywał mnie od wewnątrz. Chciałem mówić, krzyczeć, zrobiłbym wszystko, żeby tylko się skończył. Ale wciąż nie mogłem. Jak przez mgłę zobaczyłem twarz Starca. Migotała i rozpływała mi się przed oczami. - Wystarczy? - zapytał