Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie, nie wszyscy byliby zadowoleni, uzmysłowił sobie. Bo to, czego naprawdę pragnął Ferras Vansen, to żyć z honorem, a nawet w pełni szczęścia. I poślubić księżniczkę, choć to nie miało się wy- darzyć w tym świecie ani w żadnym innym, jak sądził. Miał się z nią spotkać niedaleko komnat Merolanny, w tylnej kom- nacie głównej rezydencji zwanej Wilczą Salą ze względu na wypło- wiały gobelin z rodowym godłem zakrywający znaczną część połu- dniowej ściany. Umieszczono na nim zbyt wiele gwiazd, a nad łbem szczerzącego kły wilka widniał tajemniczy sierp księżyca, pozosta- łości po wcześniejszych pokoleniach Eddonów. Nikt nie pamiętał, ani nawet nie próbował odgadnąć, jak długo tam wisiał. Podobnie jak Briony, Barrick obiecał Merolannie, że przyjdzie sam, bez strażników czy paziów. Księżniczka musiała przemówić sta- nowczo, żeby nakłonić Rosę i Moinę do pozostania w komnatach. Najwyraźniej damy dworu obawiały się, iż wybiera się na kolejne spotkanie z Dawetem, czemu nie zaprzeczyła, rozgniewana ich uporem. Patrzyła, jak brat nadchodzi powoli korytarzem poprzecinanym ukośnymi smugami jesiennego światła padającego z okien. Nierów- ny blask sprawiał, że wydawało się, iż całe to miejsce znajduje się pod wodą i że wiadro ze szczotką, pozostawione na środku przejś- cia z niewiadomych przyczyn, a także nieduży ołtarz ofiarny Zorii na szerokim stole, to migocące niewyraźnie przedmioty wyrzucone z wnętrzności zatopionego statku. Kiedy Briony zauważyła, jak Bar- rick przyciska do boku bolące ramię, przez chwilę wydawało jej się, że znowu są dziećmi, które uciekły z lekcji, by ganiać się po zamku przez cały ranek. Teraz jednak zauważyła pewną różnicę. Wydawało się, że brat jest w lepszej kondycji - już nie snuł się jak umarlak - i zamiast lekceważącego wszystkich i nieszczęśliwego Barricka Eddona, któ- rego znała niemal równie dobrze jak siebie samą, ujrzała młodzieńca o sprężystym kroku, co ją zaskoczyło, a jego spojrzenie, kiedy pod- szedł bliżej, wydawało się płonąć psotną energią. - A zatem w końcu ktoś z naszej rodziny chce z nami poroz- mawiać. - Barrick nie zatrzymał się, by ją pocałować, lecz przeszedł obok, nie przestając szybko mówić, i poprowadził ją do komnat Me- rolanny, jakby to on czekał na Briony, a nie odwrotnie. - Po spot- kaniu z macochą zacząłem podejrzewać, że boją się, iż mogą się ode mnie zarazić gorączką. - Selia mówiła, że jej pani nie czuje się najlepiej. W końcu jest w ciąży. - I zaniemogła na godzinę przed wspólnym posiłkiem? Być może. - Wszędzie widzisz cienie. Spojrzał na nią, a ona po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, czy gorączka rzeczywiście go opuściła. Bo skąd to spojrzenie żywe jak u ptaka, ta dziwna mina, jakby w każdej chwili mógł się rozpaść na kawałki? - Cienie? Dziwnie to ujęłaś. - Zamilkł i wydawało się, że znowu jest opanowany. - Zdziwiłem się tylko, że macocha nie chciała z na mi porozmawiać. - Damy jej jeszcze kilka dni. A potem zażądamy spotkania. Barrick uniósł brwi. - Możemy to zrobić? - Sprawdzimy. - Wyciągnęła rękę i zapukała do drzwi pokoju Merolanny. Eilis, mała pokojówka księżnej, otworzyła i zamarła w bez ruchu, mrugając gwałtownie, niczym mysz zaskoczona na środku stołu. Dopiero po dłuższej chwili dygnęła i odzyskała głos. - Położyła się, Wasze Wysokości. Prosiła, żebym was do niej przyprowadziła. W komnacie siedziało kilkanaście starszych kobiet, a także kilka młodszych zajętych wyszywaniem. Wszystkie wstały i dygnęły na powitanie księcia i księżniczki. Briony porozmawiała z każdą z nich. Barrick przywitał je skinieniem głowy, ale zagadnął tylko młode i ładne. Wydawał się zniecierpliwiony, jakby już zaczął żałować, że w ogóle tu przyszedł. Merolanna usiadła w łóżku, kiedy pokojówka rozsunęła zasłony. - Eilis, odpraw pozostałe damy. Ty też idź. Chcę zostać sama z Barrickiem i Briony. - Stryjeczna babka wcale nie wygląda na chorą, pomyślała z ulgą Briony, raczej na starą i zmęczoną. Dawno już nie widziała Merolanny bez makijażu, więc trudno jej było powiedzieć, czy zmiany, jakie dostrzegła w jej twarzy, są rezultatem niedawnych przeżyć czy też nieuniknionym wynikiem działania czasu -tak czy inaczej, nie dało się nie zauważyć podpuchniętych oczu. Księżna wcześniej płakała