Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Bez względu na rodowód danego kształtu świata zawsze znajdziesz na nim to pięt no. Jak pieczęć pierwszego kreatora. Kiedy mówisz do mnie “Obcy do domu”, używasz języka, którym mówimy codziennie. Lecz w sprawach trudnych, tam, gdzie w grę wchodzą całe masy istot zwanych rozumnymi, stary język ożywa. Jako to, co skuwa te rasy i łączy bez względu na to, kiedy, gdzie i jak powstawały. Bo powyżej pewnego progu przestają się liczyć pojedyncze światy i ich małe podwymiary. Patrz! - Deren obraca się, kulista, wirująca tęcza momentalnie gaśnie. Błyska za to ekran wideora. - Patrz! - powtarza Deren. - To właśnie jeden z podwymiarów naszego światka. Spiker uśmiecha się z ekranu radośnie. - A oto, proszę państwa - woła - oto nasza transmisja z dzisiejszego pochodu zwielidarystów w Monte Gravisi Pierwszego Poziomu! Tysiące mieszkańców tego miasta-kraju przemaszerowały dziś ulicami, przypominając lokalnym władzom, że najwyższy czas rozpocząć systematyczne przygotowania do uroczystych obchodów kolejnej rocznicy podpisania układu, który zawiązał Konfederację Rozumu. W stereotłumie, na który holokamery najeżdżają ze wszystkich możliwych stron, fotograficzna pamięć Reda zaczyna wyłapywać podobne sekwencje, podobne sceny i twarze, serdeczne uśmiechy powielone tysiące razy. *** Ki wsłuchuje się w siebie tak intensywnie, że Mayme pomału traci na wszystko ochotę. - Do diabła! - myśli. - Co za cholerny brak sprzężenia z resztą świata. To chyba już obciążenie dziedziczne. Usiłuje zapomnieć, ale ta dziewczyna działa na niego prawie tak samo jak Ulys Joyceman. Jak melancholiczny deszcz. Pada i nie pada. Orzeźwia i usypia zarazem. Mayme jeszcze raz próbuje wyrzucić starego ze swojej wyobraźni, skupić się tylko na dziewczynie, ale po chwili wstaje, zaczyna się ubierać. Nie patrzy na Ki. Ale wie, że ona obserwuje go uważnie spod półprzymkniętych powiek. Że tym, co ciągnie gości do Kai Ideonu jest właśnie jej martwa twarz. Twarz wyzwanie. Twarz prowokacja. Ta spokojna, wyrozumiała obojętność, której żadna rozkosz złamać nie potrafi. W drzwiach mija go pokurczowaty parahomid. Kątem oka Mayme dostrzega, że twarz dziewczyny ożywa na ułamek sekundy. Starannie zamyka drzwi, zastanawia sio moment, potem szybko przykłada do nich ucho. - O, Deo Gann - słyszy. - Jak dobrze, cudownie, że jesteś. Właśnie ciebie mi brakowało... - reszta słów zanika, gaśnie, rozpływa się w szept, narasta do jęku. Mayme waha się chwilę, potem szybko włącza destrukturator, połową twarzy wnika w cienką ścianę. Na tyle, żeby zobaczyć macki parahomida wnikające między uda i pośladki dziewczyny. Stwór kurczy się i przelewa prawie cały, nieomalże znika zasłonię ty kolanem i dłońmi dziewczyny. Jedynie dwa długie, cieniuteńkie wąsy wywijają się spomiędzy palców Ki, muskają piersi, płatki uszu, bok szyi. Ciało dziewczyny spręża się w bolesnym skurczu. W jej oczach nagle zapala się coś, co sprawia, że Mayme czuje się tak, jakby spadał na samo dno nieba. ROZDZIAŁ VI Brzegi Avernu Czerwone bagno wsysa każdego, kto uczyni choć jeden nie przemyślany krok. Bnulnordzawa woda, gęsta od gnijących resztek autarków i pinianów, zamyka się nad głową nieostrożnego robotnika tak szybko, jakby kryło się w niej wiecznie głodne zwierzę. Wszechobecne, przylepione do dna, czujne o każdej porze bladego dnia i granatowokrwistej nocy. Ift Mocharee wzdryga się jak co dzień, kiedy przez bagna przewala się sygnał rozpoczęcia lub zakończenia pracy - odległe wycie, przechodzące w gwizd ostry, przeraźliwy, narastający aż do granic słyszenia. Na moment przysiada na wbitym przed chwilą tytanowym palu. Chwila odpoczynku nie trwa długo, przez błota ślizga się już scouder ze strażnikami. Jeden z nich wyskakuje na świeżo zmontowany pomost, wymachuje elektrobolą. Nie zadaje sobie trudu sięgnięcia po miarkę, wystającą mu z kieszeni kombinezonu. Patrzy tylko na kreski, znaczące codzienny postęp robót. Dwie setki ludzkich i nieludzkich oczu wpatrują się w niego z napięciem. - O dwadzieścia cali mniej niż wczoraj - wyrokuje wreszcie. Macie dwie godziny dodatkowych ZR przed kolacją. Co wy gnojki cholerne? Myślicie, że będziemy utrzymywać was za nic? - kręci młynka elektrobolą. - No? Ile razy mam mówić, że codziennie wydajność ma wzrastać? Inne sektory są przed wami już o pół kilometra, śmierdziele! A ja za was karku nadstawiać nie będę