Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mistrz ma krzaczaste brwi, które wyrastają mu z czaszki jak czarne wodorosty. Wiedziałem, co teraz usłyszę, i nie wiedzieć czemu nie chciałem, aby motyl miał w tym swój udział. Głupia myśl, i tyle, ale trudno, czasami nachodzą mnie ataki sentymentów. Próbowałem brać na to pigułki, lecz nic z tego. Trudno, przyjdzie się przyzwyczaić. Powiem wręcz, że żal mi było w tamtej chwili samego siebie. Wolałbym się zmienić w motylka. Klasnąłem delikatnie w dłonie, a kapustnik rozprostował skrzydła. Zerwał się i ciężkim zygzakiem uleciał, bez gracji, jak gdyby matka niczego nie nauczyła tępaka, motylego syna. Nie ma sprawy. Patrzyłem za bielinkiem, który poszybował w głąb labiryntu. - Przede mną stał mnich w szarym habicie - rzekł mistrz. - Franciszkanie są zawsze najlepsi na podpałkę - przytaknąłem. - Przede mną stał mnich w szarym habicie - rzekł znowu mistrz. - Nie płonął? (W niektórych wersjach Mefistofeles gorzeje żywym ogniem, gdy się zjawia). - Nie płonął. (Dziś widać nie pora na wersję dla strażaków). - I co? Nie wył? Nie grzmiał? Nie zawodził jak chórek dziewczęcy z Hamburga? Nie obrzucił cię nawet wiosennym listowiem? Mistrz zignorował zaczepkę, zajęty swą flaszą, której szkło rozbłysło w słońcu niczym klejnot. Spostrzegłem, że dłoń trzęsie mu się nadal. - Mefistofeles - wyjaśnił, ociekając trunkiem. - Przemówił do mnie, a ja... usłyszałem. Słyszałem Mefistofelesa. - I fajno - ja na to. - Zawsze cię pytam w tym miejscu, co takiego powiedział. To znaczy, co wydawało ci się, że słyszysz. Jakie były pierwsze słowa, które wypowiedział duch. Nic nie odrzekł. - Pytam, a ty nigdy mi nie odpowiadasz. - Tak, w istocie. Nie mogę. - Niby czemu? Dlaczego masz nie móc? Na to pytanie również nie miał mi zamiaru odpowiadać. - O Jezu! - wybuchnąłem. - Czterdzieści dni, już zapomniałeś, kolego? Nie uważasz, że może byłoby pora coś chlapnąć? Gadaj! Pierwsze słowa Mefistofelesa! Co ci powiedział? Otworzył naraz obydwoje oczu. Nie patrzył jednak na mnie. Leżał na wznak, gapiąc się prosto w niebo. A tak między nami, nie pomyliłem się - co do pogody. Dzień piękniał nam z minuty na minutę. Słoneczko wstawało z jasnym wzrokiem i z puszystym ogonkiem. - Miał bardzo piękny głos - odezwał się mistrz. Westchnąłem tylko. - Wiem, już mi mówiłeś. Mówiłeś mi to ładny tysiąc razy. Ale co ci takiego powiedział ten Mefistofeles? Mistrz potrząsnął głową. Zapatrzył się w słońce, nawet nie mrugając okiem. Potrafi takie sztuki. Oczy ma lodowate jak piekło. (Nie twierdzę, że w piekle jest zimno czy gorąco. W ogóle nie wierzę w piekło. Walnąłem tylko taką metaforę, umówmy się). Sztuki czy nie sztuki, słońce nie jest zdrowe dla oczu. Nie wolno tak się w nie gapić. Na pewno szkodzi to nerwom wzrokowym. Oczy zaczęły mu w każdym razie łzawić, co zaraz zauważyłem. - Wiedziałem, co czynię - powtórzył Faust. 20. Rozdział, w którym tańcuje 69 Faustów No, i macie! Od paru rozdziałów unikałem tego imienia. A czemu? Czyżbym się bał albo coś w tym rodzaju? Pod sam koniec ostatniego kawałka, gdy wypisywałem słowa „powtórzył Faust", zrozumiałem wreszcie, o co mi naprawdę chodzi. Obejrzałem sobie jeszcze raz stronę. Imię sterczy ze strony jak jajca z podogonia buldoga. Przez cały czas w rozdziałach 1, 9, 15, 17, 18 i 19 (prócz ostatniej linijki) unikałem Faustowego miana, a pisząc o Fauście nazywałem go po prostu „mistrzem". I o to właśnie chodzi: ilekroć musiałem zapisać, cośmy we dwóch czynili i o czym rozmawiali, z miejsca wykreślałem jego imię. W innych fragmentach, kiedym pisał ogólnie o rozmaitych wyczynach Herr Doktora, waliłem po imieniu. Dziwne. Nie podoba mi się to wszystko. Zupełnie tak samo, jakbym nie miał ochoty popatrzeć Faustowi prosto w oczy. To znaczy wówczas, kiedy się z Faustem znajdziemy oko w oko na jednej i tej samej stronicy. Nie mogę tego pojąć ani wyjaśnić. Przesądy czy co? Zaśmierdziało mi czarną magią. Martwię się tym wszystkim o wiele bardziej niż gównianą kwestią, jak brzmiały pierwsze słowa Mefistofelesa. Co mnie niby obchodzi, jakie słowa sobie ubrdał stary pierdoła. Tak czy siak uroił sobie przecież całe wydarzenie