Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Gdyby udało mu się dotrzeć do wybrzeża... — Nic mi nie jest — twierdził zawzięcie. — Na Thoema, Kane! Ty nie wiesz, co to znaczyło wydostać się z Shapeli. Satakijczycy są wszędzie — nic nie może się im sprzeciwić! Umknąłem z Ingoldi na wiele godzin zanim wymordowali straż i złupili miasto. Uciekłem z Brandis tej samej nocy, kiedy otoczyli miasto i spalili. Ledwo uszedłem z rzezi w Emleoas nakładając opaskę Satakijczyka i przyłączając się do grabieży — w drodze do granicy minąłem to, co zostało z najemników generała Cumdellera. Prorok zgromadził pod swym sztandarem dziesiątki tysięcy ludzi, Kane. Kiedy mają do wyboru albo przyłączyć się do plądrujących, albo zginąć w popiołach, nie muszą nawet wysłuchiwać przemowy tego diabła, żeby zaprzysiąc swoje dusze Sataki! — Pomiędzy Sandotneri, a lasami Shapeli są setki mil sawanny — przypomniał mu sucho Kane. — Nie sądzę, by Orted Ak-Ceddi szukał cię tutaj. Tapper drgnął, spoglądając na towarzysza kątem oka, jakby chciał sprawdzić, czy uwaga Kane'a była czymś więcej niż drwiącym żartem. Chociaż fakt, że Tapper zdradził byłego wodza bandytów, nie był powszechnie znany w południowych królestwach, Kane był niewiarygodnie dobrze poinformowany. Wystraszony mężczyzna wzdrygnął się, próbując stłumić wspomnienia przerażających tygodni ucieczki. Mroczne macki Sataki sięgały daleko. Hordy Proroka stale najeżdżały miasta wszędzie tam, gdzie Tapper szukał schronienia. A noce... Noce były najgorsze. Złoto z nagrody nie starczyło na długo ani też pieniądze, które wpadły mu w ręce później. A potem przedostał się z Shapeli na teren królestw południowych, gdzie nie dotarł jeszcze cień Mrocznej Krucjaty. Dla złodzieja i zabójcy zawsze było tu złota pod dostatkiem. Dość, by dotrzeć do wybrzeża i zapłacić za przeprawę na Południowy Kontynent albo jeszcze dalej. Południowe królestwa były nazwą geograficzną zawierającą więcej przesady niż prawdy. Na południe od puszcz Shapeli, Wielki Północny Kontynent skręcał na zachód — tworząc szeroki rejon sawanny wokół Morza Wewnętrznego na północy i Południowej Cieśniny na południu — a potem na pomoc, obok zachodniego wybrzeża Morza Wewnętrznego, gdzie prerie wznosiły się ku górom Altanstand. Za ich skalistą granicą większa część kontynentu rozciągała się na jakieś cztery tysiące mil, dochodząc wreszcie do Północnego Morza Lodowego. Wieki temu Halbros-Serrantho próbował zjednoczyć tę północną część lądu, ale Cesarstwo Serranthońskie leżało teraz w gruzach, a jedyną inną próbą zawładnięcia całym Wielkim Pomocnym Kontynentem była, zapomniana już niemal całkowicie, nieszczęsna wojna Ashertiri z Carsultyalem w czasach odległych początków gatunku ludzkiego. Królestw południowych może być pięćdziesiąt albo sto, w zależności od zawartych małżeństw, spadków, aneksji i secesji, przymierzy i wojen domowych. Rozrzucone po obszarze dwóch i pół tysiąca mil spalonej słońcem sawanny, uparcie niezależne dziedziczne posiadłości stale toczyły boje o prawa do terytorium i wody. Zacięte wojny graniczne i dworskie intrygi były uświęconą tradycją w południowych królestwach. Człowiek taki jak Tapper mógł wzbogacić się w ciągu jednej nocy. Albo zginąć w ciągu jednej chwili. Tapper nadal niespokojnie przyglądał się gościowi. Złoto, którego potrzebował, wymagało jednak podjęcia pewnego ryzyka, a wystraszony człowiek znał mroczniejszy lęk niż tylko obawa przed niebezpieczeństwem politycznej konspiracji. Ze strachem zauważył, że za okrągłymi szybkami okna niebo już pociemniało. — Jak tu się dostałeś? — zapytał zaniepokojony. Za oknem, bez okiennicy, ale solidnie zamkniętym na zasuwę, było pięć metrów do ulicy w dole. — Po prostu wszedłem — odpowiedź Kane'a na niewiele się zdała. Kane niecierpliwie marszczył czoło, podczas gdy drugi mężczyzna kręcił się po pokoju, zapalając świece od jarzących się nieustannie lamp oliwnych. Malutki pokoik cuchnął łojem, sadzą i strachem. — Nie lubisz ciemności — zauważył sarkastycznie Kane. — Nie, nie lubię. Cieni też. — Szpieg, który boi się ciemności! — szydził Kane. — Zdaje mi się, że popełniłem błąd, kiedy zaufałem ci na tyle, abyś... — Nic mi nie jest, mówię ci! — upierał się Tapper. — Zająłem się swoją częścią zadania! Kane uśmiechnął się. — Och, doprawdy? Niech zobaczę. — Masz złoto? — Oczywiście. Powiedziałem przecież, że płacę dobrze za użyteczne informacje. Kane wyciągnął ciężką sakiewkę zza paska. Zabrzęczała, kiedy podrzucił ją w szerokiej dłoni. — W porządku. Znasz ryzyko, na jakie się narażam — mruknął Tapper, siadając na krawędzi łóżka. — Obaj się narażamy. Co masz dla mnie? — Cóż, prawdą jest, że Esketra przyjmuje potajemnie Jarvo w swoich komnatach — zaczął Tapper. — O czym wiedziałem wynajmując cię. — Nie, tylko przypuszczałeś. Chciałeś, żebym dowiedział się, w jaki sposób Jarvo przechodzi ze swojego domu do pałacu, tak że nie widzi go żaden z twoich ludzi. — No i...? — Dowiedziałem się tego. — Za tę informację zapłacę. — Miałeś rację domyślając się, że musiało to być jakieś tajne przejście — powiedział Tapper. — Reszty też się dobrze domyśliłeś. — Esketra ma mapę!— Esketra miała ją! — Tapper wyszczerzył się w uśmiechu. Wyciągnął zza pazuchy złożony w czworo pergamin. — Aż do dzisiejszego popołudnia. Kane rzucił mu sakiewkę. — Dostaniesz więcej, jeśli okaże się, że to jest to, czego się spodziewałem. — To jest to, czego szukałeś! — dumnie zapewnił go Tapper, podając pożółkłą kartkę. — Całą historię i mapę dostałem od jednej z jej pokojówek — która również będzie potrzebowała twojego złota. Nie mogąc widywać się z Jarvo kiedy chciała, bez narażania się na kompromitację, Esketra dobrała się do tajnych papierów Owrinosa i skradła starą mapę ukrytych przejść w pałacu. Znalazła przejście ze swoich komnat, pod murami, aż do królewskich krypt w świątyni Thoema