Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Główną nutę w tych wzmiankach położono jednakże na główną ciekawostkę, a mianowicie na sam jacht, nazwany Waikiki, mogący ponoć zakasać nawet najzbytkowniej i najbardziej komfortowo wyposażone jednostki wypoczynkowe należące do arabskich szejków. Był to niesłychanie kosztowny kaprys amerykańskiego naukowca – miliardera, który mógł jednakże pozwolić sobie na taki wydatek, i to bez zauważalnego uszczerbku dla swojej kiesy. Beresford musiał przyznać, że osoba służąca za przynętę została wybrana z mistrzowskim wyczuciem. Profesor Jeremy Lederberg był jedynym żyjącym potomkiem potężnego klanu amerykańskich magnatów przemysłu elektronicznego. Ich koncerny sprzedawały swoje wyroby niemal na całym świecie, dorównując jakością konkurencji japońskiej, i równie skutecznie konkurując z nią cenowo. A przy tym wszystkim, pięćdziesięcioośmioletni Lederberg, absolwent Princeton i MIT, w chwili obecnej był bodajże najwybitniejszym amerykańskim specjalistą, jeżeli chodziło o konstrukcję silników do amerykańskich pojazdów kosmicznych. To on był filarem programu Jupiter, mającego za zadanie wysłanie pierwszej, międzynarodowej ekspedycji załogowej do systemu księżyców Jowisza. Wyprawa owa, po pomyślnym wypełnieniu swych zadań, wracała w tej chwili na Ziemię i za niespełna dwa tygodnie lądownik statku badawczego miał 192 wodować na Oceanie Spokojnym, nie opodal Hawajów. Co poniektórzy sądzili, iż termin urlopu naukowca nieprzypadkowo zbiega się z lądowaniem amerykańskich, brytyjskich i francuskich astronautów, i skłaniali się ku przypuszczeniu, iż znakomity uczony na własne oczy zechce oglądać lądowanie pojazdu, który był wszak ukoronowaniem jego dotychczasowej pracy. Dowódca Ramsesa od kilku minut znajdował się w swojej kabinie, mając na mostku Abramova, Kristensena i drugiego łącznościowca Michelsona, pozostawionych z surowym nakazem, aby zawiadomili go natychmiast, gdy tylko w zasięgu urządzeń nasłuchowych okrętu pojawi się cokolwiek nowego, i to niezależnie od pory dnia i nocy. Chociaż, admirałowie też przecież czasami sypiają, zadumał się Beresford, myjąc zęby. A może jednak nie powinni…? Cichy gong za plecami oznajmił, iż ktoś znajduje się za drzwiami wejściowymi. Odruchowo zerknął na zegarek, przepłukał pospiesznie zęby i wrócił do kabiny. Za drzwiami stała nieco jakby speszona Kathleen Hounsfield, z plikiem wydruków komputerowych pod pachą. – Witaj, Kathleen! – uśmiechnął się admirał i odsunął się, przepuszczając ją przez drzwi. Weszła i zatrzymała się zaraz, patrząc na niego pytająco. – Nie przeszkadzam ci? – upewniła się. – Jest już dość późno, i nawet zastanawiałam się, czy nie odłożyć tego jednak do jutra, ale… – Bardzo dobrze, że przyszłaś – przerwał jej spokojnie. – I to niezależnie od tego, co cię do mnie sprowadza. – Chiny – uśmiechnęła się lekarka, siadając na sofie. – Zgodnie z naszą umową zajęłam się nimi, i zebrałam kilka interesujących rzeczy na ten temat. – I zapewne wyciągnęłaś wnioski? – I wyciągnęłam wnioski – skinęła poważnie głową. – Zanim jednak zacznę… Na kawę już chyba co prawda zbyt późno, ale czy będę natrętna, jeśli spytam, czy mogłabym prosić o filiżankę herbaty? – Nie będziesz, skądże – Beresford poderwał się z fotela, na którym właśnie siadał. – Sam też się napiję z przyjemnością… Podczas gdy nalewał gorącą, aromatyczną herbatę do pięknych, 193 delikatnych porcelanowych filiżanek, Kathleen poukładała papiery na stoliku według kolejności. Wreszcie filiżanki znalazły się na kawałku wolnego miejsca, a dowódca zasiadł naprzeciwko niej. – Po twojej rewelacyjnej hipotezie na temat porwania Houston nie pozostaje mi nic innego, jak z zapartym tchem wysłuchać, co masz tym razem do powiedzenia – powiedział. – Żartujesz sobie ze mnie? – uniosła wzrok, niepewna, jak rozumieć jego słowa. W jego wzroku jednak dostrzegła w tej chwili jedynie skupienie. – Mówię poważnie – potrząsnął głową. – Tamto, to była naprawdę dobra robota. A to teraz, pewnie też… – Jeśli o tamto chodzi, to ludzie z CIA musieli dojść do podobnych wniosków, co ja – zacisnęła usta Kathleen. – Przynajmniej teraz, po tym, co się stało z "Atlantydą". Nie wierzę, aby nie powiązali ze sobą tylu faktów. To się po prostu rzucało w oczy, niczym tytuł czerwonym, tłustym drukiem na pierwszej stronie gazety… Kilka dni temu lekarka odszukała admirała na mostku i z błyszczącymi oczami oznajmiła, że znalazła kilka interesujących rzeczy w dossier załogi USS Houston. Beresford, szczerze mówiąc, w natłoku wydarzeń i własnych rozmyślań zapomniał już o tym, że w ogóle dał jej te dokumenty. Tymczasem doktor Hounsfield dowiodła, iż potrafi powiązać oderwane na pozór od siebie wydarzenia niczym wytrawny analityk wywiadu. – Spójrz – powiedziała wtedy, podtykając mu przed nos kilka kartek. Beresford nie był pewien, na którą ma patrzeć. – Tu! – wskazała palcem