Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jeśli zechcę, rzucę świat pod swoje stopy — zakończył nagle monolog krzy- cząc i tupiąc nogami. Z okna sąsiedniej kamieniczki wychyliła się ko- bieta o twarzy czarownicy. Rozczapierzyła palce obu dłoni i wyciągając do nas ramiona owinięte brudnymi szmatami, skrzeczała: — Precz, nasienie diabelskie! Precz, bo wyleję na wasze głowy garnek ukropu! Temu czarnemu źle z oczu patrzy! Apokalipsa! A kysz! A kysz! Cisnąłem w okno grudkę błota, Bonaparte splu- nął, czarownica zniknęła. — Idiotka — stwierdził z przekonaniem, krzyżu- jąc swoim zwyczajem ręce na piersiach. — Wariat- ka. W chwilę później potknął się o wystającą płytę chodnika i runął jak długi w kałużę. — A ja ci powiadam — bełkotał rozwścieczony przedwczesnym upadkiem — że mimo wszystko przejdę do historii. I co najdziwniejsze: rzeczywiście przeszedł. Speł- niło się proroctwo Ejbaala. Ajdemon wyskoczył z kałamarza. Podskakiwał na jednej nodze i chichotał, chichotał, aż dobra moja gospodyni uchyliła drzwi i zaniepokojona spytała: — Czy się coś stało, Janie Jakubie? — Nie, nic. — Słyszałam śmiech, paskudny śmiech. — Śmiałem się do własnych myśli. — Zaparzę panu kwiatu lipowego, twarz rozpa- lona, to na pewno influenca. Biegnę po doktora. Napoleon i Karolina Cóż można powiedzieć o Karolinie Q? Można po- wiedzieć wiele... za wiele, bo o takich kobietach ga- wędzi się chętnie od rana do wieczora, a także i w nocy, gdy dokuczliwe myśli spędzają sen z powiek lub gdy kłopotliwe milczenie między jednym poca- łunkiem a drugim wypada wypełnić paplaniną 0 kimkolwiek. „Kochasz mnie — szepcze ona — ale za Karoliną Q. oglądasz się. Bezwstydnica, wszyscy oglądają się za nią i myślą Bóg wie co, 1 ona na to pozwala". Jeśli na łożu pod baldachimem z żółtego jedwabiu spoczywa para małżeńska, zda- rza się, iż żona, obudziwszy męża, powiada z hi- steryczną zadyszką w głosie: „Spisz jak gdyby ni- gdy nic, przy Karolinie Q. nie zmrużyłbyś oczu, obrzydliwy satyr". Karolina Q. rezydowała w rene- sansowym pałacyku wzniesionym przez markiza Letellier w pobliżu placu Alma tuż nad Sekwaną. Herby arystokraty usunięto, umieszczając nad bra- mą medalion z literą Q, pięknie wyrzeźbioną w gli- nie palonej, którą zręczny artysta pokrył różową glazurą. Pod medalionem widniał napis: „Pro pu- blico bono", jednoznacznie komentowany przez złośliwców i zazdrośników. Wszakże ludzie nie po- zbawieni poczucia sprawiedliwości i humoru sławili zgodnym chórem (tenorów, barytonów oraz basów) zasługi Karoliny Q., jakie położyła dla dobra młodej Republiki, oddając dosłownie wszystko co zacniej- szym republikanom. Pałacyk był więc skromnym ekwiwalentem, dyskretnym podziękowaniem za ofiarną i wytrwałą współpracę w umacnianiu nowe- go ustroju. Historia milczy o Karolinie Q. chyba dla- tego, że historycy oniemieli, olśnieni przypadkowo odkrytą prawdą, kto kim rządził w okresie Dyrekto- riatu. Pora wypełnić lukę, najwyższy czas wyjawić, kim rządziła Karolina i kto kierował tą nad wyraz utalentowaną niewiastą. Nie ma sensu przedłużać milczenia. Niechże zatem przemówią fakty. Napoleon podbijał właśnie swoim osobistym urokiem armię francuską oraz przy pomocy tejże armii toczył zwy- cięską kampanię włoską. Bitwa za bitwą. Wszystkie wygrane, panika w Wiedniu, generał Wurmser zło- żył broń, najlepsze armie austriackie rozgromione. W tymże czasie do kwatery Napoleona przybył ku- rier z Paryża. — Czego chcesz? — warknął Bonaparte nie pod- nosząc oczu znad mapy. — Papież Pius VI... — przemówił sopranem ku- rier i umilkł. — Co papież? — Nazwał pana, generale, pomiotem diabelskim. — Dobrze. — Papież rozpowszechnia wieści, że swoje obec- ne stanowisko zawdzięcza pan, wodzu, zlikwido- waniu zawsze wiernych Rzymowi rojalistów. — Bardzo dobrze — Napoleon wstał, okrążył dwukrotnie kuriera, po czym przemówił: — Dziewczyna. — Kobieta, generale. 85 — Barras zgłupiał. Tam w Paryżu mężczyźni nie- wieścieją, a kobiety... — Mężnieją — dokończył kurier. — Kim jesteś? — Zastępuję Ajdemona. — Kogo? — Ajdemona, pełnomocnika Ejbaala do spraw Ziemi. — Pani oszalała! Oficer dyżurny! — Chwileczkę. Dokładnie przed dziesięciu laty, po libacji w towarzystwie Jana Jakuba Laflamme, odwiedził pan, generale, planetę Wielkiego Nega- tywu. — Jan Jakub Laflamme, przypominam sobie. Istotnie przewędrowaliśmy wówczas kawał drogi. — Mlecznej Drogi. — Od gwiazdy do gwiazdy. Toż to była pyszna zabawa! Więc powiadasz, że papież rzuca na mnie oszczerstwa? — I grozi. — No, no! — Słyszałam na własne uszy, oświadczył, że twoi żołnierze, generale, pierzchną na widok armii pa- piejskiej, że spotka cię, panie, zasłużona kara, że zastępy aniołów dopomogą żołnierzom papieża w rozgromieniu antychrysta. — Każ trąbić na alarm! Powojujemy z anioła- mi. Ale zanim stąd wyjdziesz, przedstaw się. — Karolina Q., zawsze do pana dyspozycji, ge- nerale. W czasie bitwy nie zauważono aniołów, być mo- że, iż osłaniały tyły uciekających żołnierzy papie- skich. Zmykali jak zające. Strwożony papież pod- pisał pokój w Tolentino, zapłacił bez sprzeciwu 30 milionów funtów w złocie. Rfi — Niech dołoży jeszcze najcenniejsze obrazy i posągi ze swoich zbiorów ¦— podszepnęła Karo- lina. — Napoleona nie wolno bezkarnie obrażać. — Bezpłatnie — poprawił Bonaparte. — Po- zdrów ode mnie Ejbaala. — A może odwiedzimy staruszka w jego siedzi- bie? — Czy to konieczne? Mam tyle spraw na głowie. — Podróż nie potrwa długo. Wrócimy, nim trze- ci kur zapieje. — Co powiedzieć dowódcy przybocznej gwardii? — Powiedz mu, generale, że gościsz u siebie po- sła, któremu zamierzasz poświęcić całą noc, oczy- wiście dla dobra Republiki. — A jeśli nie uwierzy? — Tym lepiej. — A zatem startujmy. — Dziesięć, dziewięć, osiem... łokcie przy sobie, generale, bo zawadzisz o pierścień Saturna i utknie- my w połowie drogi... siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... Start! Co, u licha? Ciągle jeszcze stoimy na dywanie? Czyżby turbowsy... — nie zdo- łała dokończyć