Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Miały one dokumentować standard artystyczny van Gogha, jako punkt wyjścia dla malarskiego współzawodnictwa z Gauguinem, nie miały być niczym więcej niż elementami wyposażenia. Z zapałem zaczął van Gogh ładnie malować. Miał w końcu o Gauguinie wysokie mniemanie: „Wszystko, co robi, ma coś łagodnego, wzruszającego, zadziwiającego. Ludzie jeszcze go nie rozumieją, i cierpi, że nic nie sprzedaje – jak inni prawdziwi poeci”, pisał już w końcu maja. Na jego właśnie cześć nazwał swą scenę z miejskiego parku w Arles Ogród poety. Płótno miało wisieć na poczesnym miejscu w pokoju Gauguina, tymczasem Gauguina ciągle nie było. Wciąż przesuwał termin wyjazdu, do którego tak go ponaglano, wyszukiwał wymówki i finansowe powody, by usprawiedliwić zwłokę. W końcu, gdy Theo zapłacił właśnie wszystkie jego długi, 23 października w godzinach rannych Gauguin przybył do Arles. Katastrofa. Van Gogh zdawał się być u celu swoich pragnień. Chętnie powierzył Gauguinowi artystyczne przywództwo, sam przyjmując rolę ucznia, który jednak także chciał pokazać, że wzbogacił swą wiedzę. Wiele motywów opracowywali wspólnie, porównywali rezultaty, spierali się o artystyczne koncepcje. Dla rozważnego taktyka i racjonalisty Gauguina van Gogh był przy tym za bardzo impulsywny, zbyt niecierpliwy, zbytnio ulegający potędze wyobraźni: „On jest romantykiem, natomiast ja skłaniam się raczej ku prymitywizmowi. Przy nakładaniu farby on woli przypadkowość impasta, podczas gdy ja nienawidzę nieporządnego wykonania”, narzekał Gauguin w grudniu 1888 r. Przez jakiś czas van Gogh zdawał się podporządkowywać przyjętej jako założenie wyższości Gauguina, dzielnie obrysowywał konturami wszystkie płaszczyzny, nie malował już z natury, lecz oddawał się abstrakcji „malowania z głowy”, śledził drogę artystyczną Gauguina podobnie pilnie jak niegdyś w Paryżu, aż po skrzętne naśladownictwo. Teraz zyskał jednak na pewności siebie: „Wówczas abstrakcja wydawała mi się ponętną drogą. Ale to zaklęta kraina, mój drogi! I wkrótce staje się przed murem”, próbował się usprawiedliwić przed Theo. Droga „Gauguina po prostu nie była jego drogą. Przyjazna współpraca nie trwała długo. Gauguin czuł się ofiarą intrygi obu braci, podejrzewał, że chciano umniejszyć jego artystyczne znaczenie. Van Gogh z kolei był rozczarowany, że jego szczera wola podporządkowania się, jego gotowość do nauki nie znajdowały uznania. I choć z początku były to tylko różnice w kwestiach artystycznych, to ich wpływ na możliwość porozumienia nie kazały długo na siebie czekać. „Vincent i ja nie możemy po prostu spokojnie żyć razem z powodu niezgodności naszych charakterów”, skarżył się Gauguin Theowi i upierał się: „Mój wyjazd jest konieczny”. Vincent widział, jak zawaliły się wszystkie jego marzenia, czuł, jak utopia o wspólnocie artystów, którą chciał wypróbować z Gauguinem, znika na zawsze. Jako symbole samotności namalował w grudniu krzesła: swoje i Gauguina. Oba są puste, metafory artystów, nieobecnych już w miejscu, gdzie niegdyś razem rozmawiali: skromne, drewniane krzesło van Gogha, na nim fajka i kapciuch jako atrybuty zwyczajności, okazalszy fotel Gauguina ze świecą i książką, wskazującymi na wykształcenie i pilność. Żółty i fiolet to kolory, którymi van Gogh namalował swoje krzesło, kolory, które wówczas, w obrazie „żółtego domu”, wyrażały jasność dnia i nadzieję. Natomiast czerwień-zieleń są kontrastem dopełniającym na płótnie przedstawiającym fotel Gauguina, czerwony-zielony jak na obrazie nocnej kawiarni, dokumentujące ciemność i utraconą nadzieję. Dzień i noc stają naprzeciw siebie: w osobach obu artystów, jako alternatywy przyszłego życia. Gauguin, tak zdaje się brzmieć przesłanie, wskrzesił dla van Gogha noc. „Od chwili gdy postanowiłem opuścić Arles, stał się tak dziwny, że prawie nie mogłem oddychać. „Chce Pan odejść”, powiedział do mnie, a kiedy powiedziałem „tak”, oderwał kawałek gazety z następującym zdaniem i podał mi: „Morderca uciekł”, wspomni później Gauguin w liście: Gauguin jako morderca – morderca nadziei i ufności. Van Gogh zdawał się faktycznie popadać w urojenia. Wielokrotnie wstawał nocą, zakradał się do pokoju Gauguina, aby sprawdzić, czy ten jeszcze tam jest. Choroba van Gogha zatrzymywała Gauguina w Arles: „Mimo pewnych nieporozumień nie mogę gniewać się na poczciwego człowieka, który jest chory, cierpi i mnie potrzebuje”. „W życiu, jak też w malarstwie mogę się doskonale obyć bez Pana Boga, ale ja, cierpiący człowiek, nie mogę się obyć beż czegoś, co jest większe ode mnie, jest całym moim życiem – bez siły twórczej... Chciałbym malować mężczyzn i kobiety ze znamieniem wieczności, czego symbolem była kiedyś aureola, i co próbujemy wyrazić przez blask, przez drżące kołysanie naszych kolorów... Wyrazić miłość kochanków przez zaślubiny dwóch kolorów dopełniających, przez ich zmieszanie i ich kontrast, przez tajemniczą wibrację bliskich sobie odcieni