Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Oprócz dwunastu ludzi załogi zginął przy tej sposobności reporter gazety Chicago Tribune, Mr Joe Hashek. Pomimo to sprawozdawca New–York–Heralda, Bill Prittom, bawił przez cały czas na St. Kildzie w przebraniu kelnera i jego pióru zawdzięczamy tych kilka wiadomości, które nawet po późniejszych dziejowych katastrofach przechowały się o tym pamiętnym zjeździe. Pan Bill Prittom twierdził, że ta wysoka konferencja polityczna dlatego odbywała się na miejscu tak opuszczonym, aby była wyłączona bezpośrednia ingerencja Absolutu na jej uchwały. Wszędzie indziej mogło się zdarzyć, że Absolut zdołałby się wśliznąć w zgromadzenie mężów tak dostojnych w postaci natchnienia, oświecenia, albo i cudu, co w wyższej polityce byłoby oczywiście rzeczą wprost niesłychaną. Zdaje się, że pierwszym celem konferencji było porozumienie się w polityce kolonialnej. Państwa miały się porozumieć i zobowiązać, że nie będą popierały ruchów religijnych na terytoriach innych państw. Podnietą ku temu była agitacja niemiecka w Kongu i Senegambii, dalej tajne wpływy francuskie przy wybuchu mahdyzmu w angielskich strefach mahometańskich, a przede wszystkim japońskie przesyłki Karburatorów do Bengalu, gdzie wrzała straszliwa rewolta najróżniejszych sekt. Narady odbywały się przy drzwiach zamkniętych. Wydano jedynie komunikat, że Niemcom przyznaje się sferę wpływów w Kurdystanie, a Japonii na niektórych wyspach greckich. Sojusz angielsko–japoński i francusko–niemiecko–rosyjski znalazły tu w pełni wyraz wielkiej serdeczności. Po południu przyjechał osobno na torpedowcu pan G. H. Bondy i został przyjęty na audiencji Najwyższej Rady. Dopiero około godziny piątej (według czasu angielskiego) zebrali się dostojni dyplomaci przy obiedzie i Bili Prittom miał przy tej sposobności możność słuchania rozmów przedstawicieli Wysokich Umawiających się Stron na własne uszy. Po obiedzie rozmawiali o sporcie i aktorkach. Sir O’Patterney z białogrzywą głową poety i z bystrymi oczami rozmawiał żywo o połowie łososi z jego ekscelencją premierem Dudieu, którego żywe ruchy, donośny głos i pewne, „je ne sais quoi” zdradzały dawnego adwokata. Baron Janato, odsuwając wszelki napój, słucha milcząc i uśmiecha się jakby miał usta pełne wody. Dr Wurm przerzuca karty akt, generał Buchtin przechadza się po sali z księciem Trivelino, Horatio Bumm, zupełnie sam, robi na bilardzie serię karamboli (widziałem jego piękny tripple–boussard przez rękę, który oceniłby należycie każdy znawca), podczas gdy Mr Kei, podobny do bardzo żółtej i bardzo wysuszonej staruszki, przebiera jakiś buddyjski różaniec: jest on mandarynem w swoim państwie Słońca. Nagle wszyscy dyplomaci skupiają się dokoła pana Dudieu, który opowiada: — Tak jest, panowie, c’est ça*. Nie możemy wobec Niego pozostać obojętni. Trzeba Go albo uznać, albo odmówić Mu uznania. My Francuzi jesteśmy raczej za tym drugim. — Dlatego, że u was działa jako antymilitarysta — rzekł nie bez pewnej złośliwości książę Trivelino. — Nie, panowie — zawołał Dudieu — na to nie liczcie. Armia francuska jest nietknięta. Jako antymilitarysta! Wielkie rzeczy! U nas było już tylu antymilitarystów! Panowie, dobrze Go pilnujcie: jest to demagog, komunista, un bigot*, diabli wiedzą co tam jeszcze, ale zawsze radykał. Oui, un rabouliste, c’est ça*. Trzyma się najdzikszych popularnych haseł. Idzie z tłumami. U was, Wasza Książęca Mość — zwrócił się nagle do księcia Trivelino — jest nacjonalistą i upaja się iluzjami imperium rzymskiego. Ale baczność, książę, takim jest tylko po miastach, podczas gdy na prowincji trzyma z klechami i wyczynia mariańskie cuda. Jedną ręką pracuje dla Watykanu, drugą dla Kwirynału. Albo jest w tym jakiś jego zamiar, albo… czy ja wiem. Moi panowie, możemy powiedzieć to sobie szczerze: wszyscy mamy z Nim kłopoty niemałe. — U nas — rzekł w zamyśleniu Horatio Bumm, opierając się na kiju bilardowym — interesuje się także sportem. Indeed, a big sportsman*. Faworyzuje wszystkie rodzaje gier sportowych. Osiągnął bajeczne rekordy w sporcie i w sektach. Jest socjalistą. Trzyma z mokrymi. Zamienia wodę w drinks*. Niedawno temu na bankiecie w Białym Domu wszyscy, ech, wszyscy się strasznie podgazowali. Wiecie, pili tylko wodę, ale On im ją w żołądku przemienił w drinks. — To dziwne — wywodził Sir OTatterney — u nas wygląda raczej konserwatywnie. Zachowuje się jak wszechmocny clergyman*. Meetings*, pochody, kazania na ulicach i such things*. Sądzę, że jest przeciwny nam, liberałom. Baron Janato ozwał się z uśmiechem: — U nas jest jak u siebie. Bardzo, bardzo miły Bóg. Bardzo się przystosował. Bardzo wielki Japończyk. — Jaki tam znowu Japończyk! — zawołał warkliwie generał Buchtin