Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ta mała wymiana personelu objęła także kuchnię i osoby sprzątające papieskie pokoje - papież Tomasz nie zapomniał o wydarzeniu sprzed trzydziestu lat, kiedy to otwarty i powszechnie widziany jako potencjalny odważny kontynuator reformy Kościoła papież Jan Paweł I po trzydziestu trzech dniach pontyfikatu niespodziewanie i w sposób do dziś przekonująco niewyjaśniony odszedł spośród żywych. Ów krótko urzędujący biskup Rzymu - Albino Luciani, już będąc kardynałem dał się poznać jako człowiek dialogu, delikatnie krytykował także sposób podejmowania przez Pawła VI decyzji w sprawie dopuszczalnych metod regulacji poczęć, był też zdecydowanym zwolennikiem raptownego ukrócenia skandali finansowych z udziałem watykańskiego banku i jego duchownych szefów. Stąd jego nagła śmierć była szeroko komentowana. Tym razem ryzyko nieoczekiwanej nagłej choroby najwyższego Pasterza było także możliwe - w końcu papież Tomasz jakby odkrył już przyłbicę, a jego wybór powszechnie już komentowano jako wzięcie kursu na reformę, i to dużego kalibru. Dwa dni, pozostałe do ingresu, upłynęły więc pod znakiem nowych zatrudnień i honorowych zwolnień. Ponadto, co zapewne i ważniejsze, papież odbył w tym czasie rozmowy w cztery oczy lub w bardzo małych grupach z kardynałami. Mówił im mało - chciał przede wszystkim usłyszeć od nich samych o najbardziej aktualnych i bolących problemach lokalnych Kościołów, z których pochodzili. Te rozmowy - toczone w obecności sekretarza i kardynała Vardy`ego, którego papież już poprosił o dłuższe pozostanie w Rzymie, utwierdziły ich wszystkich trzech w przekonaniu, że kierunek działań, który wyznaczyli sobie na pamiętnym wieczornym spotkaniu w Watykanie jest prawidłowy. * * U roczysty ingres nowego biskupa Rzymu przebiegł bez większych nadzwyczajności. Wydawało się, że po pierwszych dość gorących dniach w środowiskach kościelnej centrali przyjęto już, choć bez entuzjazmu fakt, że papież ma zamiar zmienić niejedno, poczynając od sfery niedotykalnych dotąd symboli. Tak więc nie było już wielkiego zdziwienia, gdy okazało się na przykład, że dostojnicy Kurii i przełożeni generalni zakonów oraz pozostałe grubsze ryby kościelnego Rzymu nie będą koncelebrować Mszy inauguracyjnej na Lateranie, do której papież - oprócz kardynałów - zaprosił liczną delegację kleru diecezji rzymskiej - swoich nowych księży. Było ich około setki, z purpuratami dwakroć tyle, tak więc miejsca przy ołtarzu w bazylice po prostu nie starczyłoby dla innych. Nieco komentarzy wywołał fakt osobistego zaproszenia przez papieża najwyższych przedstawicieli nie tylko Kościołów Prawosławnego i Anglikańskiego, co było już dobrą tradycją, ale także przewodniczących federacji Baptystów, Metodystów i wielu innych kosciołów i zborów protestanckich. Podczas swej homilii zwrócił się do nich ciepło, jako do "braci w wierze, w chrzcie i w apostolstwie Jezusa Chrystusa", co oczywiście musiało znów wywołać na plan pierwszy dyżurnych komentatorów. Miłe poruszenie wśród Rzymian wywołał fakt, że papież Tomasz celebrował po włosku, a zwróconą do nich część kazania wypowiedział także w tym języku - to efekt starań Richarda i dwóch prywatnych korepetytorów, z którymi pracował od pierwszego dnia po wyborze po dwie godziny dziennie. Obiecał swym nowym diecezjanom, że "najdalej za pół roku będą mogli rozmawiać ze swym pasterzem bez tłumacza", czym wywołał spory entuzjazm. Cała właściwa uroczystość w rzymskiej katedrze laterańskiej była dość skromna: Składała się właściwie z wejścia, zajęcia tronu biskupiego, przyjęcia paliusza, znaku godności metropolity rzymskiego, który przynieśli mu dwaj przedstawiciele kapituły rzymskiej i samej Mszy świętej. Potem papież spotkał się z ludem Rzymu na placu św. Piotra, odmówił z nim "Anioł Pański" i jeszcze raz udzielił tradycyjnego błogosławieństwa "urbi et orbi". Motywem niedługiego przemówienia, które z pomocą tłumacza wygłosił w tym miejscu były słowa z Ewangelii Marka: "...nie bójcie się", tak przypominające te, którymi otworzył niegdyś swój pontyfikat Jan Paweł II. Tym razem jednak - i wielu to zaczynało rozumieć - szło także o uśmierzenie innych obaw: lęku przed zmianami, przed nieznaną reformą, o której tak wielu już w ostatnich dniach mówiło i pisało, a niektórzy z przekąsem i odcieniem strachu nazywali reformacją. Papież, nie wdając się w szczegóły, próbował tu wobec tłumu nawiązać rodzaj polemiki z tym, co o nim i jego domniemanych zamiarach pisała ostatnio prasa. Mówił o wspólnocie Jezusa, która idąc przez wieki stara się zawsze pozostawać wierna Jego orędziu. On to "jest Głową Kościoła", Jego słowo tym, co go "tworzy i nadaje mu treść i kierunek" - a wiele innych, choćby głęboko zakorzenionych tradycji i instytucji - "rodzajem płaszcza, koniecznego, lecz z czasem starzejącego się i wymagającego wymiany". Lecz przecież człowiek rośnie, zmienia się jego sylwetka, czasem zmieniają się jego potrzeby i dlatego musi bez żalu czasem schować stare ubrania w szafie, a sprawić sobie nowe, takie, które będą mu lepiej służyć. Dawno już ludzie nie słyszeli tak obrazowej homilii na tym placu, tak prostej i wyraźnej w swej wymowie