Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Adwokat może apelować... ale miałby do tego bardzo kruche podstawy... coś proceduralnego bez żadnej szansy na powodzenie. - Dobrego miał adwokata? - Przydzielili mu młodego Graybrooka na podstawie prawa do obrony przysługującego osobom niezamożnym. Powiedziałbym, że wywiązał się sumiennie i popisał, jak potrafił. - A więc człowiek miał uczciwą rozprawę i został osądzony przez przysięgłych wybranych spośród współobywateli. - Tak jest. Ława przysięgłych nie gorsza i nie lepsza od innych. Siedmiu mężczyzn, pięć kobiet, wszystko uczciwi, rozsądni ludzie. Sędzią był stary Stanisdale. Skrupulatnie uczciwy, żadnych uprzedzeń. - A więc według angielskiego prawa James Bentley nie ma najmniej szych podstaw do narzekań. - Jak go powieszą za coś, czego nie zrobił, będzie miał podstawy do narzekań! - Bardzo słuszna uwaga. - A wytoczona mu sprawa była moją sprawą, to ja zebrałem fakty i złożyłem je do kupy, i na podstawie tych dochodzeń i tych faktów został skazany. I mnie się to nie podoba, monsieur Poirot, nie podoba. Herkules Poirot dłuższą chwilę patrzył na rumianą, wzburzoną twarz nadinspektora Spence'a. - Eh bien - powiedział. - Co pan proponuje? Spence wyglądał na okrutnie zmieszanego. - Przypuszczam, że świetnie pan sobie zdaje sprawę z tego, co teraz nastąpi. Sprawa Bentleya jest zamknięta. Ja zajmuję się już czymś innym, defraudacją. Muszę być wieczorem w Scotland Yardzie. Nie jestem wolnym człowiekiem, - Ale ja... jestem? Spence z zakłopotaniem skinął głową. - Święta racja. Pomyśli pan, bezczelny facet. Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy... żaden inny sposób. Zrobiłem w swoim czasie wszystko, co mogłem, zbadałem wszystkie możliwości. I do niczego nie doszedłem. I nie sądzę, żebym kiedyś doszedł. Ale kto wie, z panem może być inaczej. Pan, proszę mi wybaczyć, że to powiem, pan ma zabawny sposób patrzenia na sprawy. Może w tym wypadku tak trzeba na to spojrzeć. Bo jeżeli James Bentley jej nie zabił, zrobił to ktoś inny. Nie rąbnęła się w głowę sama. Może panu uda się znaleźć coś, co mnie umknęło. Nie ma powodu, dlaczego pan by nie mógł czegoś wskórać w tej sprawie. Z mojej strony to diablo bezczelne nawet coś takiego proponować. Ale trudno. Przychodzę do pana, bo to jedyne, co mi wpadło do głowy. Ale jeżeli nie chce pan sobie robić kłopotu, a i po co miałby pan to robić... Poirot przerwał mu. - O, ależ jest powód. Mam wolny czas... za dużo wolnego czasu. I zaintrygował mnie pan, owszem, bardzo mnie pan zaintrygował. To wyzwanie... dla moich szarych komórek. A poza tym chodzi mi o pana. Widzę pana w ogródku za pół roku, sadzi pan może te róże i sadzi je pan, nie czując się zadowolony jak należy, bo gdzieś tam w duchu ma pan niemiłe uczucie, wspomnienie, które pan chce zagłuszyć, a tego bym panu nie życzył, przyjacielu. I wreszcie... - Poirot wyprostował się w fotelu i energicznie pokiwał głową -chodzi o zasadę. Jeżeli ktoś nie popełnił zbrodni, nie powinien wisieć. - Przerwał i dodał: - Ale przypuśćmy, że w końcu ją zabił? - Będę bardzo wdzięczny, jak zyskam pewność. - I co dwie głowy, to nie jedna. Voila, wszystko jasne. Wchodzę do sprawy. Nie ma czasu do stracenia, to też jasne. Już i tak trop zwietrzał. Kiedy... pani McGinty została zabita? - W zeszłym roku w listopadzie. Dwudziestego drugiego. - Przejdźmy od razu do rzeczy. - Mam notatki dotyczące tej sprawy, które panu przekażę. - Dobrze. Na razie potrzebny nam sam jej zarys. Jeżeli nie James Bentley zabił panią McGinty, to kto? Spence wzruszył ramionami i z ciężkim sercem wyznał: - Tak jak ja to widzę, nikt inny. - Ale tej odpowiedzi nie przyjmujemy. Otóż, skoro każde morderstwo musi mieć motyw, jaki w wypadku pani McGinty mógł być motyw? Zawiść, zemsta, zazdrość, strach, pieniądze? Weźmy ten ostatni i najprostszy'. Kto zyskał na jej śmierci? - Nikt wiele nie zyskał. Miała dwieście funtów w Banku Oszczędnościowym. Dostaje je siostrzenica. - Dwieście funtów to niewiele... ale w pewnych okolicznościach może wystarczyć. Weźmy więc pod uwagę siostrzenicę. Wybacz, przyjacielu, że idę twoim śladem. I ty, jak wiem, musiałeś brać to pod uwagę. Ale muszę przejść z panem drogę już przebytą. Spence skinął potakująco wielką głowią. - Braliśmy, oczywiście, pod uwagę siostrzenicę. Ma trzydzieści osiem lat, zamężna. Mąż zatrudniony w przemyśle budowlanym i dekoratorskim... malarz. Ma dobrą opinię, stałe zatrudnienie, bystry facet, nie żaden tam głupek. Siostrzenica jest przyzwoitą młodą kobietą, trochę gadatliwa, zdaje się, że była przywiązana do ciotki, ale bez przesady. Żadne z nich nie potrzebowało pilnie tych dwustu funtów, choć można powiedzieć, że się z nich ucieszyli. - Co z domem, dostali dom? - Był wynajęty. Oczywiście na mocy prawa ograniczeń wynajmu właściciel nie mógł starej wyrzucić. Ale teraz, kiedy nie żyje, nie sądzę, żeby siostrzenica mogła go przejąć... w każdym razie ona i mąż nie mają takich zamiarów. Mieszkają w niewielkim, nowoczesnym, wybudowanym przez radę miejską domku, z którego są strasznie dumni. - Spence westchnął. - Siostrzenicy z mężem przyjrzałem się dosyć dokładnie, najlepiej bodaj pasowali, jak się pan przekona. Ale nie było o co się zaczepić. - Bien. Teraz pomówmy o samej pani McGinty. Niech mi ją pan opisze..