Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kiedy trzymałem rękę na klamce, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem ostrożnie i zasłoniłem sobą wejście, a Rachel pośpiesznie porządkowała 249 papiery. Przede mną stał Woolrich. Dostrzegłem na jego twarzy rzadki zarost, zaczątek formującej się brody. — Recepcjonista powiedział mi, że można cię zastać tutaj, jeśli nie w twoim pokoju. Mogę wejść? Nie ruszałem się przez moment, a potem się odsunąłem. Zauważyłem, że Rachel stanęła tak, by zasłonić sobą materiały na ścianie, ale Woolrich nawet na nią nie spojrzał. Przyglądał się Louisowi. — Znam cię — powiedział. — Nie sądzę — odparł Louis. Wiało od niego chłodem. Woolrich zwrócił się do mnie: — Sprowadzasz do mojego miasta płatnych morderców, Bird? Nie odpowiedziałem. — Jak już mówiłem, coś ci się pomyliło, człowieku — odezwał się Louis. — Jestem biznesmenem. — Naprawdę? A jakież to interesy prowadzisz? — Tępię szkodniki. W powietrzu aż trzaskało od napięcia, w końcu Woolrich odwrócił się na pięcie i wyszedł. Kiedy znalazł się na korytarzu, przywołał mnie gestem. — Muszę z tobą pogadać. Będę czekał w Cafe du Monde. Popatrzyłem, jak odchodzi, i spojrzałem na Louisa. Uniósł brwi. — Widocznie jestem bardziej sławny, niż myślałem. — Chyba tak — odparłem i ruszyłem za Woolrichem. Dogoniłem go na ulicy, ale nie odzywaliśmy się, aż usiedliśmy przy stoliku, a on dostał swoje francuskie ciastko. Oderwał kawałek, przyprószając swój garnitur cukrem pudrem, a następnie pociągnął łyk kawy, którym opróżnił pół filiżanki; ciemna ciecz spłynęła po ściankach. — No to gadaj, Bird — przemówił w końcu. — Co ty tu wyprawiasz? — Słychać było, że jest znużony i rozczarowany. — A co do tego faceta w hotelu, znam jego twarz... Wiem, kim on jest... — Zabrał się za następny kawałek ciastka. Nie odpowiedziałem mu. Przyglądaliśmy się sobie, aż w końcu odwrócił wzrok. Otrzepał palce z cukru i zamówił drugą kawę. Ja ledwie tknąłem swoją. — Czy mówi ci coś nazwisko Edward Byron? — zapytał w końcu, kiedy dotarło do niego, że Louis nie będzie przedmiotem naszej rozmowy. — Absolutnie nic. Dlaczego? — Był dozorcą w Park Rise. To tam Susan urodziła Jennifer, prawda? — Zgadza się. 250 Park Rise był prywatnym szpitalem na Long Island. Ojciec Susan nalegał, byśmy się tam udali; twierdził, że tamtejszy personel należy do najlepszych na świecie. Gdy chodzi o płace, na pewno byli w światowej czołówce. Lekarz, który odbierał poród, zarabiał w ciągu miesiąca więcej niż ja przez cały rok. — Nie widzę związku. — W tym samym roku Byron został zwolniony — w absolutnej tajemnicy — po odkryciu przypadku okaleczenia zwłok. Ktoś bez zezwolenia wykonał autopsję na ciele kobiety. Otworzył jamę brzuszną i usunął jajniki wraz z jajowodem. — Nikt nie został oskarżony? — Władze szpitala brały to pod uwagę, ale potem zrezygnowały. Rękawiczki chirurgiczne ze śladami krwi i tkanki kobiety zostały znalezione w torbie w szafce Byrona. Tłumaczył, że ktoś chciał go wrobić. Ten dowód nie był jednoznaczny, teoretycznie ktoś mógł to do jego szafki podrzucić, ale facet i tak został wylany. Bez sprawy w sądzie, bez policyjnego śledztwa, bez niczego. Jedynym powodem, dla którego mamy to w aktach, jest fakt, że mniej więcej w tym samym czasie miejscowi policjanci prowadzili sprawę kradzieży narkotyków ze szpitala i na ich raporcie znalazło się nazwisko Byrona. Kradzieże zaczęły się krótko przed jego zwolnieniem, a zaraz po nim ustały, ale on za każdym razem miał alibi. Wtedy słyszano o nim po raz ostatni. Mamy numer jego ubezpieczenia, ale odkąd wyleciał z pracy, nie zarejestrował się jako bezrobotny, nie płacił podatku, nie załatwiał nic w urzędach, nie był w szpitalu. Nikt nie płacił jego kartami kredytowymi od października dziewięćdziesiątego szóstego. — Dlaczego teraz o nim rozmawiamy? — Edward Byron pochodzi z Baton Rouge. Jego żona, a raczej była żona, Stacey, nadal tu mieszka. — Rozmawiałeś z nią? — Przesłuchaliśmy ją wczoraj. Twierdzi, że nie widziała go od kwietnia i że winien jest jej alimenty za pół roku. Ostatni czek został wypisany na bank we wschodnim Teksasie, ale ona uważa, że facet wciąż przebywa gdzieś w okolicach Baton Rouge. Podobno zawsze chciał tutaj wrócić, bo nienawidzi Nowego Jorku. Mamy jego zdjęcia, pochodzą z kartoteki osobowej Park Rise. Wręczył mi powiększone zdjęcie Byrona. Był przystojny, rysy psuła mu tylko lekko cofnięta broda. Miał wąskie usta i nos, ciemne oczy i ciemnobrązowe, zaczesane na prawą stronę włosy. Kiedy zrobiono zdjęcie, liczył sobie trzydzieści pięć lat, ale wyglądał młodziej. 251 — To najlepszy trop, jaki mamy — ciągnął Woołrich. — Mówię ^ o tym, bo uważam, że masz prawo wiedzieć. Ale powiem ci jeszcze coś-trzymaj się z daleka od pani Byron. Kazaliśmy jej z nikim nie rozmawiać żeby nie zwietrzyła tego prasa. Po drugie, nie wchodź w drogę Bonesowi' Jeden z naszych podsłuchów wyłowił Ricky'ego, jak klął na czym świat stoi przez jakieś twoje dzisiejsze błazeństwa. Drugi raz ci się to nie upiecze. — Położył na stoliku pieniądze. —A twoja mała drużyna znalazła coś co może nam pomóc? — Jeszcze nie. Doszedłem do wniosku, że facet może być związany z medycyną, może przez seksualne patologie. Dam ci znać, jeżeli znajdziemy coś jeszcze. Ale mam do ciebie pytanie. Jakie prochy ginęły z Park Rise? — Chlorowodorek ketarniny. To jakaś pochodna pentachlorofenolu. Nie dałem po sobie znać, że wiem coś o tym specyfiku. Federalni wywierciliby Morphy'emu drugą dziurę w tyłku, gdyby wiedzieli, że informuje mnie o takich szczegółach, chociaż na pewno już coś podejrzewali. Wo-olrich milczał przez chwilę, a potem dodał: — Ten sam środek został znaleziony w ciałach Tante Marie i jej syna. Zabójca użył go do znieczulenia. Zakręcił filiżanką na spodku i zaczekał, aż zatrzyma się uszkiei w moją stronę. — Boisz się tego faceta, Bird? — zapytał zniżonym głosem. — Bo jl tak. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o seryjnych mordercach, kiedy wic[ złem cię do Marie? Skinąłem głową. — Wtedy wydawało mi się, że widziałem już wszystko, co możliwe. Tamci zabójcy molestowali, gwałcili, nie potrafili normalnie funkcjonować w społeczeństwie; przekroczyli pewną granicę, lecz jednocześnie byli tak żałosni, że wciąż można było dostrzec w nich coś z człowieczeństwa. Natomiast ten... Przyjrzał się przejeżdżającej dorożką rodzinie, woźnica jednocześnie poganiał konia i opowiadał im własną wersję historii Jackson Sąuare. Dziecko, mały, ciemnowłosy chłopiec, siedziało na samym skraju. Patrzyło na nas bez słowa, opierając brodę na przedramieniu. — Zawsze baliśmy się, że zjawi się ktoś, kto będzie różnił się od reszty, kto będzie motywowany czymś innym niż niezaspokojoną, zboczona, żądzą albo okrutnym sadyzmem. Żyjemy w cywilizacji bólu i śmierci, Bird, a większość z nas przez całe życie nie zdaje sobie z tego sprawy