Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

216 – Uff, uff, uff! – zawołali dokoła czerwonoskórzy. – Teraz zwiążcie mnie znowu – rzekłem podając im obie ręce. – Imię Old Shatterhanda potwierdzają jego czyny – pochwalił mnie młody wódz. – Co to za rzecz, której się Santer od ciebie domaga? – Papier zapisany – odpowiedziałem nie mogąc przyznać się otwarcie, co to właściwie było. – On mówił o jakimś skarbie! – Pshaw! Przecież on nie wie nawet, co jest napisane na tym papierze. Czyim jeńcem jestem właściwie – twoim, czy jego? – Moim. – Dlaczegoż więc pozwalasz mu porywać się na mnie, skoro chce mnie obrabować? – Czerwoni wojownicy pragną tylko twej broni. Wszystko inne nie jest im potrzebne. – Czy to powód, żeby to wszystko inne oddawać temu drabowi? Czy Old Shatterhand jest chłopcem, któremu pierwszy lepszy hultaj może wypróżniać kieszenie? Tobie się poddałem i uczciłem cię tym, jako wojownika i wodza. Czemu tedy zapominasz, że ja jestem także wojownikiem, który tego Santera powinien by co najwyżej kopnąć? Indianin szanuje odwagę i dumę nawet w największym wrogu. Czerwonoskórzy znali mnie z tych zalet i musieli pamiętać, że wówczas, kiedy uprowadziłem Pidę, aby ocalić Sama, darowałem życie młodemu Keiowehowi. Na to teraz liczyłem i nie zawiodłem się, gdyż Pida odpowiedział, rzuciwszy na mnie przychylne spojrzenie: – Old Shatterhand jest najwaleczniejszym ze wszystkich białych wojowników. Natomiast ten, którego powaliłeś, ma dwa języki, odmiennie mówiące, i dwie twarze, które wyglądają raz tak, raz inaczej. Nie będzie mu wolno sięgać do twej kieszeni. – Dziękuję ci! Godzien jesteś być wodzem i będziesz kiedyś należał do najsłynniejszych wojowników Keiowehów. Szlachetny wojownik zabija nieprzyjaciela, lecz go nie poniża. Widziałem, jaką dumą napełniły go te słowa. Odpowiedział na nie głosem, w którym nieomal czuć było litość dla mnie: – Tak, Pida zabija nieprzyjaciela. Old Shatterhand będzie musiał umrzeć, i nie tylko zwyczajnie umrzeć, ale poniesie on wielkie męczarnie. – Męczcie mnie i zabijcie! Skargi z ust moich nie usłyszycie, ale tego draba trzymajcie z dala ode mnie! Po związaniu rąk kazano mi się położyć i skrępowano mi kostki rzemieniami. Tymczasem Santer odzyskał przytomność, podniósł się z ziemi, podszedł do mnie, kopnął mnie, a potem krzyknął: – Uderzyłeś mnie, psie! Ciężko to odpokutujesz: ja cię zaduszę! I pochylił się, by mnie chwycić za gardło. – Stój, nie dotykaj go! – zawołał Pida. – Ja ci zabraniam! – Ty nie masz prawa mi zabraniać. Ten pies to mój wróg śmiertelny i poważył się mnie uderzyć. Za to przekona się teraz jak... Nie skończył, gdyż ja skurczyłem niespodzianie nogi i pchnąłem go tak potężnie, że odleciał daleko i runął na wznak na ziemię. Ryknął ze złości jak dzikie zwierzę, chciał się zerwać czym prędzej, lecz mu się to nie udało. Obolały, wstał powoli, lecz nie wyrzekł się zemsty, bo wydobywszy rewolwer, wymierzył do mnie i wrzasnął: – Nadeszła twoja ostatnia godzina, ty psie! Ruszaj do piekła, gdzie czeka na ciebie miej sce! Lecz stojący najbliżej Indianin pochwycił go za rękę, tak że strzał chybił. – Dlaczego mi przeszkadzasz? – huknął na czerwonoskórego Santer. – Wolno mi czynić, co mi się podoba, a ten pies uderzył mnie najpierw, a potem kopnął. On musi zginąć! 217 – Nie, nie wolno ci czynić, co zechcesz – oświadczył Pida przystępując do niego i kładąc mu ostrzegawczo rękę na ramieniu. – Old Shatterhand należy do mnie i nikt inny nie śmie go dotknąć. Życie jego jest moją własnością, nikt mu go nie może odebrać. – Ja dawno poprzysiągłem mu zemstę! – To mnie nic nie obchodzi. Ojciec mój, któremu wyświadczyłeś kilka przysług, zgodził się na to, żebyś u nas przebywał. Ale na więcej sobie nie pozwalaj! Pamiętaj, że zginiesz z mojej ręki, jeśli się porwiesz na Old Shatterhanda. – Cóż właściwie ma się z nim stać? – zapytał zbity z tropu. – Nad tym naradzimy się jeszcze. – Nad czym się tu naradzać?! To przecież jasne, co należy z nim uczynić! – Co? – Zabić go! – To się stanie. – Ale kiedy? Przybyliście tutaj, by odprawić radosną uroczystość z powodu śmierci największego waszego wroga, Winnetou. Czy nie zrobilibyście najlepiej, gdybyście teraz w tym właśnie miejscu zamęczyli na śmierć jego najlepszego przyjaciela Old Shatterhanda? – Tego nam uczynić nie wolno. – Czemu nie? – Ponieważ musimy go zabrać do naszej wsi. – Och, do waszej wsi! Po cóż to? – Aby go zaprowadzić do mego ojca, Tanguy, któremu Old Shatterhand strzaskał kiedyś oba kolana. Tangua postanowi, w jaki sposób ma on za to zginąć