Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Poleciałem za nimi, trzymając ich w zasięgu wzroku aż do chwili, gdy upewniłem się, że mają zamiar przelecieć nad południowym krańcem kontynentu Epris. Wtedy zwiększyłem prędkość do maksimum i jak błyskawica pomknąłem w kierunku Ergos. Kiedy przedostaliśmy się przez podziemny kanał prowadzący do miasta, natychmiast otoczyli nas mężczyźni w zielonych mundurach i jeden z oficerów zażądał okazania dokumentów. Powiedziałem mu, że zgodnie z otrzymaną instrukcją mam je przekazać bezpośrednio Gurrulowi. Wobec tego zostaliśmy wpakowani do samochodu i w towarzystwie ubranych na zielono członków Zabo — tajnej policji Kaparii — odjechaliśmy z lotniska. Ergos to duże miasto, zajmujące pod ziemią ogromną przestrzeń. Najpierw przejechaliśmy przez dzielnice potwornej nędzy. Jej zabudowania to głównie liche szopy lub po prostu dziury w ziemi, w których mieszkańcy natychmiast się chowali, gdy tylko zobaczyli zielone mundury Zabo. Nieoczekiwanie wjechaliśmy do dzielnicy, której budynki sprawiały już o wiele solidniejsze wrażenie. Jednak przede wszystkim rzucał się w oczy ich identyczny wygląd. Domy różniły się jedynie wielkością i nie posiadały żadnych ozdób. Jazda była strasznie monotonna. Przemierzaliśmy kilometr po kilometrze, aby w końcu znaleźć się w centrum miasta, gdzie zupełnie niespodziewanie na budynkach pojawiły się bogate, jakby rokokowe ozdoby. Samochód zatrzymał się przed jednym z najszkaradniej szych budynków, pokrytych wieloma kolorami ohydy, którego cała fasada dosłownie upstrzona była niezliczonymi rzeźbami i ornamentami. Wypchnięto nas z samochodu, kierując do tego właśnie budynku. W chwilę później zostaliśmy wprowadzeni do szefa Zabo, Gurrula, człowieka wzbudzającego śmiertelne przerażenie u każdego bez wyjątku mieszkańca Kaparii. 3 Gurrul był potężnym mężczyzną o okrutnym wyrazie ust i blisko osadzonych oczach. Badawczo przyglądał się nam przez prawie minutę, tak jakby chciał odczytać nasze najskrytsze myśli. W rzeczywistości rejestrował w pamięci najmniejszy szczegół naszego wyglądu, aby w każdych okolicznościach móc nas rozpoznać. Jedynie wyjątkowo wyrafinowane sztuczki mogłyby go wyprowadzić w pole. Mówi się o nim, że ma w ten sposób zakodowanych w pamięci około miliona osób, ale to wydaje mi się lekko przesadzone. Wziął od nas listy uwierzytelniające i uważnie im się przyjrzał. Następnie zapytał, jakie tajne informacje przywieźliśmy z Orvis. Gdy mu podałem dokumenty, przerzucił je pośpiesznie, nie ujawniając jednak większego zainteresowania. — Służyłeś w siłach powietrznych wroga? — zwrócił się do mnie z pytaniem. — Tak — odpowiedziałem. — Dlaczego? — zapytał. — Ponieważ poza Unisem nie znałem żadnego innego kraju — wyjaśniłem. — Dlaczego zwróciłeś się przeciwko swojej ojczyźnie? — zapytał. — Unis nie jest moją ojczyzną. — Gdzie się więc urodziłeś? — Na innej planecie, w innym systemie słonecznym, oddalonym stąd o miliony kilometrów. Popatrzył na mnie spode łba i nagle walnął ręką w biurko z taką siłą, że wszystko zaczęło na nim tańczyć. — Ośmielasz się stać tu przede mną i łgać w żywe oczy, ty głupcze?! — wrzasnął. — Ty plugawy Unisanie! Kpisz ze mnie. Chyba nigdy nie słyszałeś o Gurrulu, ty idioto! Bo gdybyś słyszał, to prędzej połknąłbyś swój język, niż wykrztusił tę beznadziejną bzdurę. — Wasza Wysokość — wtrąciła nieśmiało Morga Sagra. — Wierzę, że on mówi prawdę. Wszyscy w Orvis mu wierzyli. Gurrul odwrócił się z wściekłością w jej stronę. — Kto pozwolił ci mówić? — warknął. — Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość — powiedziała. Trzęsła się ze zdenerwowania i obawiałem się, że za chwilę zemdleje. Gurrul zwrócił się do jednego z oficerów. — Przeszukajcie ich i zamknijcie — rozkazał. Tak wyglądało nasze spotkanie z Kaparią, gdzie przedstawiciele władz mieli nas podobno przywitać z otwartymi ramionami i oddać należyte honory. Odebrano mi kosztowności i razem z Morga Sagrą zostałem zamknięty w piwnicy, w podziemiach dowództwa Zabo. Naszą celą była po prostu żelazna klatka, przez którą widać było cały system korytarzy, a w nich takie same jak nasza klatki pełne ludzi. Czasami znajdowało się w nich sześciu lub nawet ośmiu więźniów, mimo że klatka mogła z ledwością pomieścić jedynie dwóch. Większość więźniów zrezygnowana siedziała na kamiennej podłodze. Niektórzy coś mamrotali lub wrzeszczeli. Tortury i długotrwałe więzienie wypisały oznaki szaleństwa na ich twarzach. Kiedy odgłosy dochodzące z klatek zbyt denerwowały strażnika, ten podchodził do wrzeszczących i polewał ich silnym strumieniem wody. Od pierwszej chwili, kiedy się tu znaleźliśmy, jakieś biedne stworzenie wyło nieustannie. Kilku strażników na zmianę polewało nieszczęśnika wodą, ale to zupełnie nie skutkowało. W końcu przyszedł główny nadzorca więzienia, oficer, cały pokryty złotymi galonami, medalami i mosiężnymi guzikami. Podszedł do klatki, w której znajdował się szaleniec, i strzelił do niego z bliskiej odległości, zabijając na miejscu. Zaraz po tym odwrócił się i odszedł, nawet nie oglądając się za siebie. — Chyba jesteś nareszcie szczęśliwa — powiedziałem do Morga Sagry. — Co masz na myśli? — wyszeptała. — W końcu jesteś w swojej ukochanej Kaparii, otoczona przez swoich najdroższych przyjaciół. — Uważaj — ostrzegła. — Ktoś może nas usłyszeć. — A niby dlaczego mam uważać? Czyżbyś nie chciała, aby się dowiedzieli, jak bardzo jesteś w nich zakochana? — Oczywiście, że jestem w nich zakochana — odrzekła