Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Gdy zakładało się tę pętlę na jakieś duże naczynie krwionośne lub trzon guza i zaciskało nasadkę, można było te naczynia lub trzony guzów mocno zasznurować. Porro kazał sobie podać ten instrument i w chwili, gdy go trzymał w ręku, zapadła ostateczna decyzja. Założył pętlę na macicę i przeciągnął ją aż do górnej części szyjki. Potem szybkim ruchem zacisnął pętlę. Ale nie trzymała się, wciąż się ześlizgiwała głębiej w dół szyjki, jednocześnie wyciskając korpus macicy z rany na brzuchu. Naczynia zaś krwawiły i krwawiły! Szybkim ruchem Porro rozluźnił pętlę do tego stopnia, że mógł nią objąć także lewy jajnik. Na nim pętla znalazła opór, przeszkadzający jej w ześlizgiwaniu się głębiej, i zacisnął pętlę. Tym razem trzymała. Zasznurowała szyjkę macicy i przebiegające przez nią naczynia krwionośne tak mocno, że już po paru sekundach krew przestała cieknąć. Może w tej chwili, 139 gdy krwawienie wreszcie ustało, naszła Porro jeszcze ostatnia pokusa, żeby uchylić się od radykalnego działania: może nie będzie krwawienia, gdy po chwili znowu rozluźni pętlę? Ale Porro nie uległ pokusie. Już przekroczył próg. Wskazał na wielkie, wygięte nożyce leżące w roztworze karbolu. Podano mu je. Gdy z głębi sali coraz donośniej docierał głos dziecka, Porro przyłożył nożyce do szyjki macicy, ¦dwa centymetry powyżej zaciskającej pętli drucianej. Kilkoma cięciami odłączył macicę od trzonu. Decydujący krok w nieznane został zrobiony— nieodwołalnie. Asystenci zwykłymi gąbkami osuszali z krwi jamę brzuszną. Tymczasem Porro wyciągnął koniec szyjki macicy z rany w pokrywie brzusznej. Pętla i zapętlacz znajdowały się teraz na pokrywie i przytrzymywały szyjkę tak mocno, że nie mogła się ześliznąć z powrotem do jamy brzusznej. Ponadto przytrzymywał ją pierwszy ścieg, którym Porro zwarł ranę na brzuchu. Przez brzegi rany przeciągał raz za razem srebrny drut i zakręcał końcówki. Potem założył szarpie i przylepiec. W końcu przymocował zapętlacz paskami plastra do pokrywy brzusznej oraz do prawego uda, by nie mógł się przemieścić. W dniach od 21 maja aż do 10 lipca 1876 roku Porro ze szczególną starannością prowadził protokół o stanie zdrowia pacjentki. Jego sprawozdanie jest świadectwem oczekiwania, trwogi, nadziei, rozczarowań — i znowu nadziei. Już wieczorem w dniu operacji i następnej nocy Julia Covallini skarżyła się na gorąco i pieczenie w brzuchu. Wymioty nie dawały jej spać. Czy były to wymioty po narkozie, czy pierwsze oznaki zapalenia otrzewnej? Rankiem 22 maja temperatura wynosiła 39 stopni. Wieczorem termometr wskazywał 40. Ból w dolnych partiach brzucha wzmagał się. Porro zmienił opatrunek, bo obawiał się, że pętla ześliznęła się z trzonu macicy i wpadła do jamy brzusznej. Stwierdził jednak, że tylko rozluźniła się trochę, i docisnął ją mocniej. Wykazywała ślady ropienia powyżej zesznurowania, a więc poza jamą brzuszną. Od tej chwili Porro dwa razy dziennie zmieniał opatrunek w obawie, że szyjka j ednak może wyśliznąć się z żapętla-cza i stać się źródłem ropienia. W następnych dniach gorączka podniosła się do ponad 40 stopni. Chora była niespokojna i majaczyła. Dziecko żyło i było zdrowe. Porro był niepewny; to pełen nadziei, to bliski rezygnacji. Ogólne objawy dokładnie odpowiadały tym, które były tak typowe dla śmiertelnego przebiegu cesarskiego cięcia. Ale zmiana opatrunku pozwalała wciąż na nowo żywić nadzieję. Poza całkiem nieznacznym ropieniem Porro nie znajdował w okolicach rany żadnych niebezpiecznych oznak. Od zewnątrz rana goiła się. Część szyjki powyżej zaciskającej ją pętli, znajdująca się na zewnątrz pokrywy brzusznej, oddzieliła się. Zapętlacz usunięto. Dren nie wykazywał prawie żadnych wydzielin z jamy brzusznej. 27 maja można było usunąć trzy najniżej założone srebrne druty. 30 maja zmieniono dren na węższy. Ale czy to wszystko nie było tylko złudzeniem? Chora płonęła w gorączce. W nocy na 1 czerwca temperatura podniosła się do 40,4 stopnia. Istniała obawa, że serce odmówi posłuszeństwa. Jeszcze w nocy Porro siedział przy łóżku chorej, milczący, kredowobiałymi rękami podpierając głowę. Sądził, że zbliża się śmierć, a z nią udaremnienie jego planu. Wątpił w sens okaleczenia, którego się dopuścił, a które we Włoszech z całą kościelną surowością i tak przygniatająco musi paść na szalę przeciw niemu. Czuwał aż do rana. Zmierzył gorączkę — i po chwili zmierzył ją po raz drugi. Wzbraniał się uwierzyć w cud. Ale wszystko nań wskazywało. Gorączka spadła. Od tego dnia spadała stale, aż 8 czerwca osiągnęła normalny stan. Julia Covallini po raz" pierwszy zainteresowała się otoczeniem i swoim dzieckiem. 11 czerwca miała znowu atak gorączki, bóle przenikały dolne partie brzucha. Zaalarmowanego Porro ponownie ogarnęły wątpliwości. Jeszcze nie wiedział, że wprawdzie usunął główne ognisko* śmierci, ale w czasie operacji nieczystymi rękami i instrumentami wprowadził do rany infekcję. Julia Covallini nie była już narażona na zmasowane i śmiertelne zalanie jamy brzusznej substancją zakaźną z macicy, ale infekcję, którą w czasie operacji spowodował Porro, a które; przyczyn jeszcze nie znał, musiała przezwyciężyć sama. Fakt, że zakażenie, to było stosunkowo lekkie, zwłaszcza w obliczu panującej w, San Matteo gangreny i gorączki połogowej, dla późniejszego obserwatora graniczył wręcz z cudem. Słabsza fala gorączki trawiła chorą 140 jeszcze dwanaście dni, w czasie których rana szyjki ostatecznie się zagoiła. Nadszedł 23 czerwca, trzydziesty trzeci dzień po operacji. Julia Covallini nagle przestała gorączkować. Tego dnia w południe Porro po raz pierwszy zobaczył ją poza łóżkiem. Widząc, jak bez bólu spaceruje z dzieckiem w ramionach — po raz pierwszy poczuł się pewny swego sukcesu. Wprawdzie następnego dnia jeszcze raz nastąpił nawrót gorączki u położnicy, ale tylko w lekkiej formie. Porro nie przypisywał jej już samej operacji, lecz bagiennemu klimatowi Pawii. 1 lipca kazał przewieźć rekonwalescentkę do Mediolanu. Tam gorączka natychmiast ustąpiła. Gdy dwa tygodnie później, pięćdziesiątego czwartego dnia po operacji, Porro odwiedził Julię Covallini, ujrzał, jak chodzi bez trudu i skacze jak dziecko. W lecie 1876 roku Porro opublikował sprawozdanie ze swojej operacji pt. Delia amputa-zione utero-ovario come complemento del taglio cesareo [O amputacji macicy i jajnika jako uzupełnieniu cesarskiego cięcia j'. Było dokładne i sumienne, napisane z ostrożną powściągliwością. Mimo to znalazło zupełnie niezwykły oddźwięk. Byłem właśnie w Chicago, gdy dokument ten dotarł do moich rąk. Jego ogromny rozgłos wywarł na nas za Oceanem wielkie wrażenie, a przyczyni! się do tego zwłaszcza Wiedeń. Wiedeńscy położnicy powitali wiadomość o operacji Porro jak wybawienie