Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

” Dalej Layard porównuje roztaczający się przed nim obraz z ziemiami i ruinami, które widział w Syrii: „Miejsce bogato rzeźbionych kapiteli i gzymsów, na poły zakrytych bujną roślinnością, zajmują bezkształtne, ponure zwaliska ziemi wznoszące się niby wzgórza nad spaloną słońcem równiną.” Layard, chociaż niebawem musi udać się w drogę powrotną, nie może już poskromić swej ciekawości. „Wśród Arabów — pisze — krąży legenda, że pod tymi ruinami kryją się jakieś wyciosane z czarnego kamienia postacie. Ale w ciągu całego niemal dnia, który spędziliśmy na badaniu zwałów ziemi i cegieł pokrywających znaczny pas obszarów na prawym brzegu Tygrysu, daremnie szukaliśmy tych posągów.” Wreszcie reasumując pierwsze wrażenia pisze: „Te olbrzymie gruzowiska dawnej Asyrii zrobiły na mnie większe wrażenie, pobudziły do poważniejszych rozmyślań i refleksji niż świątynie Balbeku i teatry Jonii.” Jedno zwłaszcza wzniesienie zainteresowało Layarda więcej niż inne. Zarówno swą wysokością i rozmiarami, jak nazwą miejscowości, której gruzy piętrzyły się u jego stóp — nazwą, którą znał i która zdawała się stanowić bezpośredni pomost do owej, jak sam się przedtem wyraził, „kolebki rodu ludzkiego” — do biblijnego Nemroda. Chus — tak mówi dziesiąty rozdział I Księgi Mojżesza — był jednym z synów Chama, którego ojcem był Noe. Chus wraz z trzema synami i ich żonami oraz ze wszystkim zwierzęciem ziemskim, czystym i nieczystym, począł po wielkim potopie płodzić na nowo wszystek rodzaj ludzki. To on właśnie, Chus, spłodził Nemroda. „Ten począł być możny na ziemi. Przeto się mówi: jako Nemrod, możny łowca przed Panem. A początek królestwa jego był Babilon i Erech, i Achad, i Chalne w krainie Sennaar. Z onej krainy wyszedł do Assur i zbudował Niniwę i Rechowot Ir, i Kalah, a także Resen między Niniwą i Kalah. A to jest miasto wielkie.” Ale Layard musiał wracać. Jego skromny fundusz podróżny już się wyczerpał. Pojechał do Konstantynopola, gdzie poznał posła brytyjskiego sir Stratforda Canninga. Dzień po dniu opowiadał mu o tajemniczych wzgórzach w okolicy Mossulu. Mówił o nich coraz natarczywiej, gdyż świat tymczasem dowiedział się o znaleziskach Botty pod Chorsabadem i był nimi zelektryzowany. Płomienne słowa Layarda, jego barwne opisy, entuzjazm zrobiły wrażenie na pośle. Wreszcie, pewnego dnia — w pięć lat po pierwszej podróży Layarda i w chwili gdy Botta znajdował się u szczytu swych sukcesów pod Chorsabadem — sir Stratford Canning podarował mu sześćdziesiąt funtów szterlingów. Sześćdziesiąt funtów! Zaprawdę, niewielka była to suma dla zrealizowania zamierzeń Layarda, który chciał dokonać czynów jeszcze większych niż Botta, a Botta korzystał przecież z pomocy rządu francuskiego i zajmował urzędowe stanowisko w Mossulu! 8 listopada 1845 roku Layard popłynął tratwą w dół Tygrysu, aby rozpocząć wykopaliska pod wzgórzem Nimrud. Ale nie tylko brak pieniędzy miał tu stanąć na przeszkodzie. Czekały go jeszcze całkiem inne trudności. Pięć lat minęło, odkąd przebywał w tych stronach. Gdy tym razem zeszedł ze swej tratwy na brzeg, znalazł się w kraju ogarniętym zamieszkami. Mezopotamia pozostawała w tych czasach pod panowaniem tureckim. Na krótko przed przyjazdem Layarda mianowany został nowy namiestnik. Zdaje się, że odkąd świat światem, leżało w zwyczaju wszystkich namiestników (najbardziej interesujące historie o nich opowiadają nam dzieje starożytnego Rzymu), żeby kraj oddany im pod zarząd eksploatować, a mieszkańców uważać za dojne krowy lub kury mające znosić złote jajka. Nowy gubernator Mossulu był despotą na miarę azjatycką. Sądząc z opisów, wyglądał jak uosobienie zła, jak gdyby żywcem wyszedł z jakiejś bajki. Miał tylko jedno oko i jedno ucho. Był mały i tłusty — tłusty, jak bywają tylko Lewantyńczycy. Dla dopełnienia obrazu tego łotra dodajmy, że miał twarz pociętą śladami po czarnej ospie. Jego głos był straszny, ruchy nieokrzesane, gwałtowne, podejrzliwe, jak gdyby zawsze i wszędzie wietrzył jakąś grożącą mu zasadzkę. Był inteligentnym sadystą, obdarzonym potworną wprost pomysłowością. Niedługo po objęciu rządów nałożył na ludność „podatek od zębów”, pozostawiający daleko w tyle za sobą wszystkie europejskie „podatki od soli”. Mówił, iż wprowadził go tytułem odszkodowania za zużycie uzębienia i rwanie zębów, na co został narażony, odkąd zmuszony był spożywać „obrzydłe jadło tego kraju”. Była to jednak zaledwie niewinna przygrywka do tego, co niebawem miało nastąpić. Ludność drżała ze strachu. Ekspedycje karne podejmowane przez paszę równały się najazdom łupieżców. Grabił miasta, puszczał z dymem wsie. Gdzie istnieje despotyczny system rządów, tam nieodłącznie towarzyszy mu plotka — służba informacyjna uciśnionych. Pewnego dnia wśród grona ludzi z Mossulu rozeszła się wieść, że Allach ulitował się nad położeniem nieszczęsnej ludności i że namiestnik wkrótce będzie odwołany. W kilka godzin potem gubernator wiedział już o tej pogłosce