Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Usłuchał mnie chętnie, mamrocząc, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Dopiero kiedy wyszedł, zdałem sobie sprawę, że potrzebne będą jeszcze jedne silne plecy do niesienia bagażu. Zaniepokoił mnie mój własny brak przewidywania. – Joanno – powiedziałem, wchodząc do pokoju strażników – Alkajo, wszystkie wychodzicie. Możecie już iść. – Wolne? – Joanna siedziała na podłodze przy łożu Witalii. Trzymała glinianą miskę. – Mamy opuścić tę izbę? – To więzienie. Chodźcie. – Podszedłem do niej i wyciągnąłem rękę. – Konie na was czekają. Musicie spakować swoje rzeczy. – Ale dokąd idziemy? – zapytała Babilonia. Na tle ponurych kamiennych ścian i zakurzonych cieni jej twarz zdawała się lśnić jak węgielek. – Wracamy do domu? – Nie możecie wrócić do forcji, maleńka – powiedziałem. – Ale możecie pojechać gdziekolwiek indziej. W każde inne miejsce. – Nie teraz, ojcze. – Sprzeciwiła się Alkaja. – Witalia jest zbyt chora. Spojrzałem na Witalię i zobaczyłem kobietę, z której siły wyciekły jak z kawałka skorupy obróconej w proch śmierci. Była uschnięta, jej oddech cuchnął i miała szarą skórę, wydawała się krucha jak cieniutkie szkło i mogłem zrozumieć niechęć Alkai do podróży. – Bardzo z nią źle? – szepnąłem. – Gorzej być nie może – odpowiedziała Joanna. – Niemniej jednak pozostanie tutaj jest wykluczone. To zbyt niebezpieczne. – Ojcze, jeśli ją ruszymy, może umrzeć – zauważyła Alkaja bardzo delikatnie. – A jeśli zostanie tutaj, umrze na pewno – odpowiedziałem stanowczo. – Wybaczcie mi, ale nie ma wyboru. Trzeba ją przynajmniej przenieść do szpitala. Najbliższy Saint-Remezy. Należy do szpitalników. – Ale czy oni przyjmą nas wszystkie? – zapytała Joanna, a ja musiałem powstrzymać falę niecierpliwości. Chociaż nie chciałem przestraszyć ani jej, ani jej córki, pomyślałem, że żadna z kobiet nie docenia grożących im niebezpieczeństw. – Posłuchaj – powiedziałem powoli i ostrożnie. – To, co tutaj zrobiłem, było bliskie cudu. I nie mam pewności, że dalej będziemy mieć takie szczęście. Jeśli nie opuścicie Lazet jak najszybciej, nie mogę zagwarantować, że odzyskacie wolność. – Ale... – Wiem, że Witalia nie jest w stanie podróżować. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo jest chora. Więc ona pojedzie do szpitala Saint-Remezy, a reszta was założy wspólny dom gdzieś daleko. Może pewnego dnia do was dołączę. – Ale ojcze – zaprotestowała Alkaja, nie mówiąc tonem pasji czy gniewu, lecz raczej jak ktoś, kto chce wyjaśnić coś ukochanemu dziecku. – Ja nie mogę opuścić swojej przyjaciółki. Ona jest moją siostrą w Chrystusie. – Nie masz wyboru. – Wybaczcie mi, ojcze, ale to nie jest tak. Mogę wybrać ryzyko ze względu na miłość do siostry. Zazgrzytałem zębami. – Nim minie dzień, twoja siostra może nie być w stanie docenić, jak wiele dla niej zrobiłaś. – Powiedziałem ostrożnie, cały czas świadom nierozumiejącego spojrzenia Babilonii. – Nagroda będzie niewarta poświęcenia. – Och, myślę, że nagrodą będzie spokój mojego serca. – Alkajo! – nie mogłem już się powstrzymywać. – Okaż trochę rozsądku! – Ojcze... – Nie masz prawa narażać swoich pozostałych sióstr! Mój ton był zbyt gniewny. Przestraszyłem Babilonię, która uciekła w ramiona matki, mówiąc drżącym głosem: – Mamo? Mamo! Joanna podeszła do niej szybko i objęła ją, a do mnie powiedziała: – Alkaja mówi jedynie w swoim imieniu. Każda z nas ma prawo wyboru. – Tak, tak! Tylko jedna z nas musi zostać. – Alkaja uśmiechnęła się z miłością do Joanny i Babilonii. – Ja jestem starą kobietą, moje siostry są młode. Mają siłę, by pójść drogą Pana i założyć nowy dom. Oczy Joanny wypełniły się łzami. – Ale tylko z tobą, Alkajo – wyszeptała. – Ze mną lub beze mnie. Najdroższa, ty dążysz do miłości Boga czystym sercem. On cię teraz nie opuści. A ja będę się za was modlić, zawsze. – Babilonia cię potrzebuje. – Witalia też mnie potrzebuje. Nie ma matki, która by o nią zadbała. Wybacz mi, najdroższe dziecko. Moje serce krwawi, ale nasza siostra nie może być sama. Nagle poczułem się, jakbym nie należał do tego pokoju. Stałem się jak kruk nocny w pustkach. Czuwałem i byłem jak ptak samotny na dachu. Wyłączony. Niezauważony. – Natychmiast zapakujcie swoje ubrania – burknąłem świadom, że moje słowa przeszły w większości niezauważone. – Bądźcie gotowe do wyjścia, kiedy wrócę. Idę do Saint-Remezy, umówić miejsce dla Witalii. I to właśnie zrobiłem