Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tamci zostali jeden po drugim oddani Katli na pożarcie. — Ale na Tengila można liczyć — powiedział Orwar. — Wierzcie mi, już on przypilnuje, żeby Grota Katli nie stała zbyt długo pusta. Co chwila łzy napływały mu do oczu. — Ach, moja Dolino Dzikich Róż — mówił — jak długo będziesz dogorywać pod Tengilem?! Chciał się dowiedzieć o wszystkim, co zdarzyło się w dolinach Nangijali od czasu, kiedy go uwięziono. O So- fii i o Mateuszu, i o wszystkim, co robił Jonatan. Jonatan opowiadał. O Jossim też. Kiedy Orwar to usłyszał, my- ślałem, że chyba umrze na naszych oczach. Dowiedział się, że to przez Jossiego musiał tak długo męczyć się w Grocie Katli. Jakiś czas trwało, zanim przyszedł do siebie i mógł znowu mówić. — Moje życie nic nie znaczy — powiedział. — Ale to, co Jossi zrobił Dolinie Dzikich Róż, nigdy nie może być ani odpokutowane, ani przebaczone. — Przebaczone czy nie, dość że otrzymał już na pewno należną mu karę — powiedział Jonatan. — Myślę, że Jossiego nigdy więcej nie zobaczysz. 181 Nagle Orwara jakby ogarnął jakiś szał. Chciał natych- miast ruszać, wyglądało na to, że chce już tego wieczoru zacząć walkę o wolność. Przeklinał swoje nogi, które tak źle go niosły. W końcu, po długich próbach, udało mu się dźwignąć i stanąć. Pokazał nam to z niemałą dumą. A był to nie lada widok, kiedy tak stał, chwiejąc się w przód i w tył, jakby go wiatr miał przewrócić. Trudno było powstrzymać się od śmiechu. — Orwarze — powiedział Jonatan. — Z daleka widać, że jesteś więźniem z Groty Katli. To była prawda. Wszyscy trzej byliśmy brudni i za- krwawieni, ale Orwar najbardziej. Ubranie miał podarte w strzępy, twarz ledwo widoczną pod zmierzwionymi włosami i brodą. Widać było tylko jego oczy. Jego nie- samowite, płonące oczy. Przez nasz jar przepływał strumyk i w nim opłukaliśmy się z brudu i krwi. Raz po raz zanurzałem twarz w zimnej wodzie. To było cudowne! Miałem uczucie, że spłuku- jemy z siebie całą okropną Grotę Katli. Potem Orwar pożyczył ode mnie nóż i obciął sobie sporo włosów na głowie i brodzie, żeby mniej wyglądać na zbiegłego więźnia. Jonatan wyciągnął z plecaka hełm i płaszcz, które umożliwiły mu opuszczenie Doliny Dzi- kich Róż. — Patrz, Orwarze, włóż to na siebie — powiedział. — Wtedy oni może pomyślą, że jesteś człowiekiem Tengila, że złapałeś dwóch więźniów i gdzieś z nimi jedziesz. Orwar włożył hełm i płaszcz, ale nie był zadowolony. — Pierwszy i ostatni raz widzisz mnie w takim stroju — powiedział. — Śmierdzi przemocą i okrucieństwem. — Niech śmierdzi, czym chce — odpowiedział Jona- 182 tan — jeżeli tylko pomoże ci wejść do Doliny Dzikie Róż. Czas już był ruszać w drogę. Za kilka godzin słońc zajdzie, a jak w górach jest ciemno, to nie można jecha po niebezpiecznych ścieżkach. Jonatan miał bardzo poważny wyraz twarzy. Wiedzia co nas czeka. Usłyszałem, jak zwrócił się do Orwara: — Myślę, że dwie najbliższe godziny zdecydują o łosi Doliny Dzikich Róż. Dasz radę siedzieć tak długo n koniu? — Tak, tak, tak — zapewnił go Orwar. — Nawet dzie sieć godzin, jeżeli chcesz. Orwar miał jechać na Fialarze. Jonatan pomógł m go dosiąść. Od razu całkiem się zmienił. Jakby urósł w sic dle i nabrał siły. Orwar należał do odważnych, silnyc ludzi, tak samo jak Jonatan. Tylko ja wcale nie byłei odważny. Kiedy jednak wsiedliśmy na konie i znalazłei się za Jonatanem, obejmując go w pasie, z czołem oparty] o jego plecy, poczułem, jakby trochę siły przeszło z nieg na mnie, i już mniej się bałem. Mimo to jednak nie m< głem przestać myśleć, jak by to było cudownie, gdybyśrr. nie musieli być cały czas tacy odważni i silni. Ach, gdyty śmy mogli znaleźć się kiedyś znów razem w Dolinie Wiśn jak za pierwszych dni! Ach, jakie to się wydawało odlegli Zaczęliśmy więc naszą wyprawę. Jechaliśmy w kierunk zachodzącego słońca, na most. Ścieżki w górach Karmi niaki są liczne i mylące. W tym ich labiryncie nikt po; Jonatanem nie umiałby znaleźć właściwej. On jedna dziwnym sposobem, potrafił, na szczęście, nie zgubić się Wypatrywałem ludzi Tengila tak, że aż mnie oczy bi lały. Ale nikogo nie było widać prócz Orwara, który jech 183 za nami w ohydnym hełmie i czarnym płaszczu. Strach dławił mnie, ile razy odwracałem głowę i widziałem go, bo po ostatnich przeżyciach bałem się tego hełmu i wszy- stkich, co go nosili. Jechaliśmy i jechaliśmy, i nic się nie działo. Wszędzie, którędy przejeżdżaliśmy, było bardzo spokojnie i ładnie. Pomyślałem sobie, że można by to nazwać cichym wie- czorem w górach. Tylko że to by w niczym nie odpowia- dało rzeczywistości. W takiej ciszy wszystko mogło się zdarzyć, więc jedynym uczuciem było bardzo przykre zdenerwowanie. Nawet Jonatan był niespokojny i cały czas miał się na baczności. — Jak tylko przejedziemy przez most — powiedział — najgorsze będzie za nami. — Jak prędko tam będziemy? — zapytałem