Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
nim wreszcie Kergolaj z trumną nadciągnął. Kijas był bardzo zgryziony, wszelako jako człowiek rozumny, wytrawny i już licznymi klęskami doświadczany przez swoje życie, zdawał się być spokojnym i zrezygnowanym. Ale o wiele młodszy od niego Kundrat, który zresztą nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego się ludzie zabijają między sobą, kiedy by jedni z drugimi mogli żyć w szczęściu i w zgodzie, był jak na sprężynach, nie mógł ustać na jednym miejscu, patrzał wytrzeszczonymi oczyma na poszarpane chorągwie, otwierał gębę na ścieżaj, kiedy obaczył którego z bogatych panów w łachmanach, a kiedy nadciągnął wóz ze zwłokami Tęczyńskich, podparł sobie ręką podbródek i mówił półgłosem do siebie: – Taki pan wielki! wojewoda ruski, jego zamków i włości nikt by nawet nie zliczył! I trzeba mu było iść między Wołochów i dać się im zabić, jak prosty chłop, jak halabardnik, co nie ma w gębę co włożyć... A kiedy nareszcie Kergolaj nadjechał z trumną Tigranesową, jemu już ledwie oczy nie wyskoczyły z powiek, przybliżył się do wozu, podniósł płócienne nakrycie i patrzył na trumnę zadziwionymi, ale zarazem niedowierzającymi oczyma. Kergolaj nie cierpiał, miał go za awanturnika, co gotów sobie zadrwić z rzeczy najświętszych, chciałby był podnieść wieko od trumny, aby obaczyć, czy Tigranes istotnie tam leży. Szczęściem, nadjechał właśnie w tej chwili Olizar. Kundrat spojrzał na niego i od wozu odskoczył; przypomniał sobie zapewne jego buty kowane, z którymi nie chciał się jeszcze raz spotkać. Tymczasem wszakże Kergolaj, podniósłszy głowę miernie do góry, zabrał głos i bardzo wymownymi słowy do Kijasa przemówił, opowiadając mu krótko, jak jego syn zginął śmiercią bohaterską a zarazem męczeńską, za co już dotąd otrzymał niebieską nagrodę. Potem delikatnie nadmienił, jako on sam swoje życie zaważył, ażeby jego zwłoki spomiędzy barbarzyńców wyrąbać i przywieźć je jego rodzinie – a w końcu pięknym zwrotem dołożył, że jego misja w tej chwili się kończy, oddaje mu ciało swojego towarzysza i przyjaciela i prosi, aby je obyczajem rycerskim kazał pochować. Wśród tej przemowy Kijas rozpłakał się rzewnymi łzami, chciał odpowiedzieć, ale na próżno się silił, jego słowa zawsze mu łzy w gardle zalały. Co widząc Olizar, człowiek złotego serca, zeskoczył z konia, objął go w swoje ramiona i rzekł: – Ta szczo! nie ma co płakać! Twój syn zginął śmiercią poczciwego człowieka. Taki los jest każdego żołnierza. Dziś jemu, a jutro mnie. I ciebie także niebawem czort weźmie, choćeś nie żołnierz... Chociaż Olizar był także bardzo wzruszony, a nawet i łzy mu się w oczach kręciły, jednak tą swoją przemową uspokoił Kijasa. Który też, odzyskawszy całą swoje przytomność i powagę, serdecznie podziękował Kergolajowi za tak wielką usługę, oddaną jego rodzinie, i odciągnąwszy go trochę na stronę, zaczął z nim rozmawiać półgłosem. Zdarzyła się bowiem pewna trudność co do pogrzebu, w której stroskany ojciec chciał się z tym doświadczonym rycerzem poradzić. Kijas, jak tylko się na pewno o śmierci swojego syna dowiedział, zaraz pomyślał o przyzwoitym pogrzebie i chciał go w ormiańskiej cerkwi pochować, gdzie miał niejako swój grób familijny, bo już jego ojciec tam leżał. Ale biskup ormiański, wiedząc już o tym, że Tigranes przeszedł na łono katolickiego Kościoła, chociaż mu był przyjacielem, powiedział stanowczo: – Quod non!55 – i przyjęcia zwłok do swej cerkwi odmówił. Zaczem Kijas udał się do katedry łacińskiej; ale tam kanonicy także mu odmówili, zastawiając się tym, że o przejściu Tigranesa na wiarę katolicką urzędownie nie wiedzą. Wychrzcił się tam gdzieś w zamkowym kościele – 55 Quod non! (łac.)– Dlatego nie! 97 powiadali mu zgryźliwie – i to Bóg wie po jakiemu, niechże go tam także pogrzebią. Żądali dokumentów – a dokumentów nie było, bo się to stało naprędce. Stroskany Kijas, znalazłszy się w takim kłopocie, udał się do kościoła N. Panny Marii i proboszcz tamtejszy po długich błaganiach wprawdzie go przyjął, ale tylko pozwolił, ażeby zwłoki Tigranesa pochowano tymczasowo na tamtejszym cmentarzu, do kościoła zaś dopiero wtedy go przyjmie, jak mu Kijas urzędowne świadectwa przedłoży, jako jego syn został po wszelkiej formie na łono katolickiego Kościoła przyjęty. Główna trudność została zatem usuniętą, ale mimo to jeszcze ciężka troska mu pozostała, albowiem kościółek N. Panny Marii była to wtedy bardzo mizerna budowa, leżąca extra muros56, pomiędzy Wysokim a Niskim Zamkiem, na terytorium starościńskim, niezawisłym od miasta, i nie używająca w mieście żadnej konsyderacji. Takie spospolitowanie jego godności, oddanie zwłok syna pod jurysdykcją starostów i odroczenie paradnego pogrzebu dla niego, kto wie na jak długo, bardzo go zabolało. Więc radził się Kergolaja, co by miał zrobić, mówiąc, że mógłby się teraz udać z tą sprawą do arcybiskupa Boryszewskiego, który właśnie z królem powrócił, ale nie może sobie robić wielkich nadziei, bo i arcybiskup nie załatwi tej sprawy na razie. Kijas opowiadał mu te swoje boleści ze łzami w oczach, a już mu prawie głos w gardle zamierał, kiedy dodał na końcu te słowa: – Nie dziwuj się wasza miłość, że mi głosu nie staje na moje skargi. Ale zważ tylko, jaka to nie przetrawiona boleść dla ojca, którego syna nielitościwy los prześladuje tak strasznie. Z pierwszego mieszczanina, gdzie by był w szczęściu i znaczeniu opływał, stał się rycerzem – i za to wbito go na pal na wałach Suczawy; porzucił wiarę swych ojców i przeszedł na wiarę łacińską – za to łacinnicy mu odmawiają ludzkiego pogrzebu! I płakał biedny starzec jak dziecko