Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, więc milczałem. — Tamta kobieta miała rację. Przejrzała mnie na wylot*. Rzeczywiście, jestem pełnym nienawiści Arabem, który ciska kamieniami. Znowu nie znalazłem riposty. Następne słowa wypowiedział powoli, tonem zatrutym słodką pogardą. — A czym mam rzucać w okupanta? Różami? Zaległa chwila milczenia, po której podjął znowu: — Nie, nie... To robią dzieciaki, a nie starsi ludzie. Nie bój się, Philipie, nie będę niczym rzucać. Okupanci nie muszą się obawiać cywilizowanych facetów, takich jak ja. W zeszłym miesiącu Izraelczycy zgarnęli setkę chłopców, nastolatków. Trzymali ich w obozie. Wypuścili ich całkiem złamanych... wychudzonych, ogłuszonych, kalekich. Nie, to nie dla mnie. Ja wolę pozostać grubasem. A więc czym się zajmuję? Wykładam na uniwersytecie, o ile nie jest zamknięty. Piszę do gazet, tych których nie zamknęli. To mnie niszczy, ale w subtelniejszy sposób. Walczę z okupantami słowem, tak jakby słowa mogły powstrzymać ich przed zabieraniem naszej ziemi. Jestem idealistą... a to poniżające. Inteligenckie myślenie jest formą mojej kapitulacji. Ciągłe analizowanie sytuacji to gramatyka mego upadku. Niestety, nie jestem ciskającym kamienie Arabem, jestem Arabem, który ciska słowa — miękko, sentymentalnie, nieskutecznie, zupełnie jak mój ojciec. Zjawiłem się w Jerozolimie, aby popatrzeć na dom swojego dzieciństwa. Pamiętam ojca 1 pamiętam jego złamane życie. Gdy patrzę na nasz dom, ogarnia mnie pragnienie zabijania. A potem wracam do Ramallah, żeby płakać tak jak on nad wszystkim co utracone. A ty... Tak, wiem, po co tu jesteś. Czytałem o tobie w gazetach i powiedziałem do żony: „On się nie zmienił". Przez dwie noce czytałem synom twoją pracę o konwersji Żydów. Powiedziałem: 107 „Napisał to w czasach, gdy go znałem, na uniwersytecie w Chicago, kiedy miał dwadzieścia jeden lat i od tamtej pory wcale się nie zmienił". Bardzo mi się podobał „Kompleks Portnoja", Philipie. Był świetny, znakomity! Zaleciłem go do czytania swoim studentom. „Oto Żyd — rzekłem im — który nigdy nie bał się mówić otwarcie o innych Żydach. Jest niezależny i cierpi przez to również". Próbuję ich przekonać, że są na świecie Żydzi odmienni od Żydów tutaj. Oni jednak tak nienawidzą izraelskich Żydów, że nie są w stanie w to uwierzyć. Patrzą wokół i myślą: co oni narobili? Czy istnieje choćby jedna dobra rzecz, jaką dla nas uczynili? I wiesz co, Philipie? Ci studenci mają rację.,. Tutejsi ludzie są hałaśliwi i skorzy do zamieszek. Mieszkałem w Chicago, w Nowym Jorku, w Bostonie, w Paryżu i Londynie i nigdzie nie widziałem tylu ludzi na ulicach. To arogancja i brutalność! Co Żydzi tacy jak ty stworzyli na świecie? Absolutnie nic. Nic prócz tego kraju opartego na sile i pragnącego dominować. Nie ma sensu rozmawiać tu o kulturze. Nie powstaje w tym kraju wartościowa muzyka, nie ma nowych rzeźb i obrazów, dobrej literatury tyle co kot napłakał... Oto jaki jest skutek arogancji. Porównaj izraelską kulturę z kulturą amerykańskich Żydów: boki można rwać ze śmiechu. A jednak miejscowi Żydzi są aroganccy nie tylko w stosunku do Arabów i ich mentalności, w stosunku do gojów, w stosunku do umysłowości i przyjezdnych. Oni spoglądają z góry na c i e b i e. Oni, te prowincjonalne zera. Możesz to sobie wyobrazić? Jest więcej żydowskiego ducha, żydowskiego humoru, żydowskiej inteligencji na paru ulicach Manhattanu niż w całym tym kraju... Co się zaś tyczy żydowskiej świadomości, żydowskiego poczucia sprawiedliwości, żydowskiej serdeczności... Więcej tego wszystkiego w starym żydowskiem antykwariacie gdzieś w Brooklynie niż w całym Knesecie! Patrzę tak na ciebie i widzę, że nadal wyglądasz wspaniale! Nadal taki szczupły! Wyglądasz jak żydowski baron, jak Rothschild z Paryża! — Poważnie? Nie, nie... Wciąż jestem tym samym synem agenta ubezpieczeniowego z New Jersey. — A jak tam twój ojciec? A matka? A brat? — zasypywał mnie gorączkowymi pytaniami. O tak, zmienił się, przeszedł zupełną metamorfozę. Z chłopaka, którego dawno temu znałem w Chicago, niewiele pozostało, jak prędko zdałem sobie sprawę. Prócz zewnętrznej, oczywistej odmiany, oprócz oznak starości, stał się ponury i trochę zdziwaczały. Stał się porywczy, 108 niespokojny; zdenerwowanie przenikało wszystkie mamrotane przez niego zdania, tak jakby w każdej chwili groził mu atak apopleksji... Czy to ten sam Zee? Czy ten otyły kłębek nerwów w ludzkiej powłoce jest tym samym dobrze ułożonym młodzieńcem, którego wszyscy podziwiali za opanowanie i łagodność? Ja pewnie z gruntu pozostałem dawnym chłopakiem z rogu ulicy, przesiąkniętym burżuazyjnymi ambicjami, ze skłonnościami do bujania w obłokach, lecz George wydawał mi się niegdyś kimś, kogo nic nie mogło zepchnąć z raz obranej drogi, kto wie, jak żyć, kto jest doskonale uformowany. Cóż, słuchając go teraz, przekonałem się, jak bardzo się myliłem: w rzeczywistości pewnie zawsze ukrywał uczucia pod maską z granitu, był synem załamanego, zrozpaczonego ojca, świetnymi manierami i pozorną szczerością kamuflującym cierpienia wygnańca. Kiedyś bał się do tego przyznać nawet przed samym sobą, co w istocie musiało dręczyć go bardziej niż widok zdruzgotanego rodzica. Zee odezwał się głosem drżącym z emocji: — Marzę o Chicago. Marzę o tamtych studenckich czasach. — Tak, byliśmy wesołymi chłopakami. — Marzę o księgarni Waltera Schneemana. I o uniwersyteckiej tawernie. O swym stoliku w czytelni studenckiej. O ćwiczeniach u Prestona Robertsa. O swoich żydowskich przyjaciołach, o tobie, Herbie Haberze, Barrym Targanie i Artcie Geffinie... Żydach zasługujących na miano prawdziwych Żydów! Od trzech tygodni, Philipie, śnię o Chicago każdej nocy! Uścisnął mocno moje dłonie i potrząsnął nimi niby furman lejcami. A potem niespodziewanie zapytał: — Co robisz? To znaczy, co robisz akurat teraz? Zamierzałem rzecz jasna złożyć wizytę Apterowi, ale postanowiłem nie wspominać o tym George'owi Ziadowi, mając na uwadze jego wzburzenie. Zeszłego popołudnia rozmawiałem przez telefon z Apterem, zapewniając go zwięźle, że osoba, którą wziął za mnie przed tygodniem na procesie Demianiuka, to tylko ktoś bardzo podobny, że sam zjawiłem się w Jerozolimie całkiem niedawno i chcę spotkać się z nim w jego warsztacie w starej dzielnicy. Wtedy Apter rozpłakał się i przyszło mi do głowy, że jakoś wszyscy napotykani przeze mnie w tym mieście ludzie natychmiast zalewają się łzami