Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Quintus pomyślał, że nic im nie pomoże, gdy zbocze góry osunie się i wszyscy runą w dół. Przez chwilę doznał koszmarnej wizji - ujrzał leżącego na skale Rzymianina wśród roztrzaskanego ładunku, kopiącego słabo, krótko, niczym żuk, zanim sandały maszerujących wyduszą zeń życie. Nie ma czasu! Draupadi, czy jest bezpieczna? Chwycił ją za ramię i popchnął szorstko w kierunku Ganesii. - Wy dwoje! Dołączcie do reszty. Podtrzymujcie się i uważajcie na siebie! Wiedział, że to głupia komenda. Kobieta uchwyciła się starego uczonego; jej oczy stały się ogromne, ale nie czaił się w nich lęk. Czemu miałaby się bać? Czyż nie przeżyła gorszych rzeczy... wielokrotnie, jeśli ma wierzyć jej opowieściom? Ku swemu zdumieniu zdał sobie sprawę, że tym, co lśniło w jej oczach, była odwaga i wsparcie dla niego. Chciał - bogowie, naprawdę chciał - obiecać jej, że nigdy już nie będzie poddana takiej próbie, przytulić ją i dotknąć jej twarzy. Znów zadrżała ziemia. Gruz obsunął się ze skalnego występu niedaleko trasy ich przemarszu. - Cofnąć się! Natychmiast! Quintus biegł razem z innymi. Jego oddech stał się chrapliwy, poczuł ukłucie w piersiach. I wtedy zalała go fala wspomnień. ...Na dworze Viraty był bezużyteczny. Co gorsza, budził śmiech, a jego królewski brat, niefortunny gracz w kości, był zawodnikiem, który nie umiał przegrywać. Lecz on, Arjuna, czempion Yugi, bądź jakiegokolwiek innego wieku, był nauczycielem tańca. Nie, gorzej: ubrany jak kobieta, rozpieszczany przez królewskie damy, udzielał rad, dotyczących w równym stopniu upiększania twarzy, co ułożenia dłoni i stóp w starożytnych tańcach. Nie mógł wtedy osłonić Draupadi... Powrócił do rzeczywistości, popychając przed sobą starca i kobietę. Objuczony ekwipunkiem z łatwością, płynącą z wieloletniej praktyki, pobiegł do miejsca, gdzie ustawiali się pozostali. Nawet Lucilius był gotowy, jego oczy gracza błyszczały, doceniając zagrożenie. - Krzyczą z dołu - ktoś zauważył. - Wiatr przynosi dźwięki! - Myślisz, że zdołamy dać im radę? - spytał Lucilius. Oczy Quintusa przeskakiwały z Rzymian na wojowników Ch'in. Czy wszyscy byli gotowi? Czy w końcu mogli ruszyć? Do licha, czemu nie porzucili tego głupiego rydwanu? "Ponieważ jest on tym dla Ch'in, czym Orzeł dla nas" - w jego głowie pojawiła się natychmiastowa odpowiedź. Legioniści byli gotowi. Rufus prawie nie musiał używać pałki. Ch'in, jednakże... Ssu-ma Chao, nie dbając o dostojeństwo, siodłał swojego konia. Prześliznął się wzrokiem po Rzymianach i zatrzymał się pełen obaw. Łatwo byłoby im teraz opuścić Ch'in. Lżej uzbrojeni i wyekwipowani, mogliby uciec, pozostawiając ich w samotnej walce z żywiołem gór i wstrząsanej eksplozjami ziemi, grożącej rozpadnięciem się na dwie połowy. A później wrócić i, gdyby żołnierze Ch'in nie byli jeszcze martwi, urządzić zasadzkę... - Chodźmy - mruknął Lucilius, zaciskając palce na mieczu. - Zaczekajmy na naszych towarzyszy. Rufus zaklął, ale on klął nieustannie - od pierwszego wstrząsu: Quintus zignorował go. - Jesteśmy gotowi - dobiegł go głos Draupadi. Ganesia, stabilniejszy od skały, która ciągle ich podtrzymywała, patrzył na Rzymian i Ch'in. W jego oczach czaiła się jedna myśl: "zdrada". Taką samą determinację dojrzał Quintus na twarzy Luciliusa. Rzymianie byli gotowi. Niech więc zażądają Orła i uciekają na Zachód. Zakładając, że skały nie podźwigną się i nie zgniotą ich za tę hańbę i za tchórzostwo pod Carrhae. I za opuszczenie znaku. Przez chwilę Quintus poczuł ciężar ptaka na ramionach. Odejść bez odzyskania go oznacza, że przestaną być Legionem i zamienią się w hałastrę barbarzyńców. Tak naprawdę, Ch'in nie byli ich sojusznikami. Kupili ich, uwięzili, a Ssu-ma Chao prowadził ich teraz jako jeńców swemu Cesarzowi, jakby byli egzotycznymi zwierzętami, wleczonymi za rydwanem Triumfu. Ale jednak... Ssu-ma Chao uznał ich za swoich towarzyszy. Przywrócił im strzęp nadszarpniętej godności, oddając broń. Pozwolił uratować chociaż część honoru, utraconego po przegranej bitwie. - Nie uda się nam odzyskać Orła - wyszeptał Lucilius, podniecony i przejęty, jak wtedy, gdy zapragnął posiąść Draupadi