Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
„Słabość, próżność, pogarda (straciłem rozum, wolę) towarzystwa były na końcu jedynymi pobudkami dotrzymania jej słowa i zrobienia dobra tej, której nie tylko nie kochałem, ale i nie cierpiałem.” W liście do swoich braci usprawiedliwiał się: „Dane słowo, antycypowanie rzeczy małżeńskich, a może pewna indywidualna słabość do tego mnie skłoniły”. Trudno jednoznacznie ustalić, co Jański rozumiał, mówiąc o „pewnej, indywidualnej słabości”. Może chodziło o słabość wobec kobiety? A może o dobroć znamienną dla Jańskiego, która okazała się nieodporna na naciski ze strony „mojej Twardosi”, to jest Aleksandry, przyszłej jego żony. Poza tym chciał się pokazać, postawić na swoim, nawet zademonstrować swą odrazę wobec obłudnego, charakteryzującego się hipokryzją towarzystwa, które odniosło się ze wzgardą do „upadłej” dziewczyny. Krok obojga okazał się tragiczny w następstwach: nie pomógł ani jemu, ani jej. Aleksandra, przez ślub przywrócona do społeczności, po wyjeździe męża została pozostawiona samej sobie – mimo przejściowej pomocy rodziny. Urodziła w kwietniu 1829 roku synka, któremu nadała imiona: Aleksander (po swoim ojcu) i Teodor (Bogdan po mężu). Po jakimś czasie oddała syna swojej rodzinie, sama zaś powróciła do dawnego trybu życia. Epilogiem sprawy nieszczęsnego małżeństwa, wymagającej dokładnego przebadania, będzie decyzja Aleksandry wstąpienia do zakładu sióstr marcinkanek w Warszawie, oczywiście wraz z odpowiednim posagiem. Aleksandra przeżyła byłego męża. Syn Aleksander Bogdan jeszcze w 1839 roku „tylko stodół pilnował” u rodziny Grabowskich. Dalsze jego losy są nieznane. Z kolei Jański mając już po wygraniu konkursu przyznane stypendium rządowe na dalsze studia zagraniczne oraz paszport, zaraz po ślubie wyprawił się w drogę. Mimo usiłowań, by utrzymywać kontakt z żoną poprzez listy i mimo zapewnienia, że wróci, nie dotrzymał obietnicy. Czuł się za Aleksandrę odpowiedzialny, dla tysiąca jednak powodów nie powrócił do kraju. Sprawa małżeństwa była i pozostała otwartą raną w sercu Bogdana niemal do końca jego życia. „Kobieta złamała całą moją wielkość” – czytamy w dzienniku. – „Poniżona duma, poniżony rozum, niemożność naprawienia błędu ustawicznie mnie trapiły.” W stanie głębokiego przygnębienia, ale i z „uczuciami nadziei pomyślnej przyszłości”, które wzniecił w nim widok „nieba o zachodzie słońca”, opuszcza kraj rodzinny, jak się potem okazało, na zawsze, żegnając zarazem swoją młodość. Jański, w wieku 21 lat, uwoził z sobą do Paryża bagaż planów naukowych, ale i trosk, niepokojów. Jego ścisły umysł domagał się racjonalnego uzasadnienia, takiejże odpowiedzi na pytanie o sens życia. Ani materializm, ani ateizm, które wywołały w nim niegdyś filozoficzną egzaltację, nie pomagały mu, bo nie były w stanie pomóc w uporaniu się z niepokojami, które dręczyły go do granic możliwości. Szuka jakiegoś kompromisu między materializmem a spirytualizmem poprzez eklektyzm, filozofię szkocką – próba ta jednak się nie udaje. Jeszcze bardziej pogrąża się w pijaństwie, topiąc „troskę”, egzystencjalny niepokój w niepamięci i rozpuście w paryskich knajpach i burdelach. A Paryż uchodził wówczas za Babilon: „Jest tu największy przepych, największe świństwo, największa cnota, największy występek; co krok to afisze na weneryczne choroby – krzyku, wrzasku, turkotu i błota więcej, niźli sobie wystawić można – ginie się w tym roju i wygodnie z tego względu, że nikt się nie pyta, jak kto żyje. [...] Co panien miłosiernych! – gonią za ludźmi [...]”5 Żadna z ówczesnych stolic europejskich – poza Londynem – nie miała tylu „panien” co Paryż. W wielkim mieście łatwiej im było uprawiać swój proceder głównie po to, by nie umrzeć z nędzy, głodu, wycieńczenia. Jański stał się człowiekiem „charakteru słabego i chwiejnego” (L. Królikowski). W dzienniku zapisuje imiona kobiet z Koryntu. Traci na nie z trudem zdobywane pieniądze. Zaciąga pożyczki, popada w długi. I tak znalazł się w nędzy. „Bieda w najwyższym stopniu” – to zapis z dziennika. Był w takiej desperacji, że myślał o samobójstwie. W czasie skrajnego załamania natknął się na głośny i modny ruch saintsimonistów. Zapowiadali oni nową erę ludzkości, nową moralność, tak zwane „nowe chrześcijaństwo”. Bynajmniej jednak nie chrześcijanie wykorzystywali sztafaż rzymskiego chrześcijaństwa dla anektowania nowych wyznawców. Oni też pomogli Jańskiemu wydobyć się z beznadziejnego położenia i zapewnili mu nawet materialne wsparcie. Królikowski, który w tym okresie przebywał w Paryżu i jakiś czas trzymał u siebie przyjaciela z lat uniwersyteckich, zapewnia, że „popadł [on] jeszcze w większy nierząd, a następnie w długi i niedostatek, co go popchnęło do saintsimonistów”, że kiedy wciskał się do nich, „czynił to z potrzeby finansowej” (E