Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wysokie budynki pozwalały im jechać w cieniu, ale gdy wyjechali w światło słoneczne, ujrzeli zgromadzenie ludz- kie tak wielkie, że odbierało dech. Patrząc ponad głowami tłumu, Hal zobaczył całko- wicie bezchmurne niebo, które stopniowo pociemniało i pojawiła się na nim szara iskierka. Encyklopedia Ostateczna - tom 2 385 - Jason - powiedział. - Popatrz na niebo. Jason niechętnie oderwał wzrok od twarzy tłumu po swojej stronie pojazdu i spojrzał w górę. - Co z nim? - zapytał. - Jest czyste i ładne, dzień jaki chciałeś - i nie ma tam nic, co wyglądałoby groź- nie. Poza tym jesteśmy już praktycznie wewnątrz strefy ochronnej. Rukh przez większą część podróży cicho drzemała. Podobnie jak Morelly i inni z oddziału na Harmonii, jej wiara sprawiała, że kiedy tylko było to możliwe, unikała medytacji. Nie była w tej kwestii fanatyczna, ale Hal zauważył u niej objawy tego samego dyskomfortu co u ludzi, którzy zostali wychowani według ścisłych prze- pisów dietetycznych i choć już według nich nie żyją, nie potrafią zmusić się do jedzenia ze smakiem czegokol- wiek z zabronionych niegdyś potraw. Tak więc odmówi- ła łagodnego środka usypiającego, jaki Roget chciał po- dać jej na podróż. Lekarz nie naciskał i jak powiedział Halowi, jej wyczerpanie powinno utrzymać ją w dosta- tecznym spokoju. Ale teraz obudził ją blask słońca padający na za- mknięte powieki przez jednostronne okno pojazdu i pod- niecenie w głosie Jasona. Otworzyła oczy, usiadła i za- uważyła tłum. - Och! - westchnęła. - Przyszli tu zobaczyć, jak przejeżdżasz, Rukh! - po- wiedział Jason obracając się do niej radośnie. - Wszy- scy dla ciebie! Patrzyła przez okno sunącego w powietrzu pojazdu, chłonąc widok i równocześnie budząc się do końca. Po chwili znów się odezwała. - Oni myślą, że jestem w karetce - powiedziała. - Musimy się zatrzymać. Muszę wyjść i pokazać im, że nic mi nie jest. - Nie! - równocześnie wykrzyknęli Roget i Hal. Lekarz szybko spojrzał na Hala. - Obiecałaś się nie przemęczać! - powiedział nie- mal wściekle. - Tak właśnie obiecałaś. Sama wiesz, że nie da się wyjść na zewnątrz bez wchodzenia na- 386 Gordon R. Dickso n tychmiast na pełne obroty. Czy to jest oszczędzanie sił? - Poza tym - dodał Hal. - Wszystko, czego trzeba, to jeden uzbrojony fanatyk gotów zginąć, byle najpierw do- paść ciebie. I nie powstrzyma go groźba rozdarcia na strzępy przez tłum. - Nie bądź niemądry, Hal - odpowiedziała Rukh. Jej głos nabrał siły. - Skąd jakiś morderca miałby wiedzieć, że się tu zatrzymamy, skoro sami o tym nie wiedzieli- śmy? Roget, to coś, co muszę zrobić - jestem to winna tym ludziom. Wysiądę tylko, pozwolę się zobaczyć i za- raz wsiądę z powrotem. Będę się mogła oprzeć na Halu. Już sięgała do przodu chcąc nacisnąć klawisz, któ- ry uruchamiał sygnał w przednim przedziale pojazdu. Jarir obrócił głowę, opuszczając rozdzielającą ich szybę. - Jarir - powiedziała Rukh. - Zatrzymaj konwój. Zamierzam wysiąść na chwilę, żeby ci ludzie przekona- li się, że nic mi nie jest. - To nie jest mądre... - zaczął Jarir. - Mądre czy nie, rób co ci mówię - przerwała mu Rukh. - Jarir? Komisarz wzruszył ramionami. Jeszcze raz kamien- ne oczy zwilgotniały i zmiękły. - Es-sha"b - powiedział do kierowcy, który skiero- wał w jego stronę pytającą twarz. Odwrócił się do panelu przed sobą i wcisnął jeden z przycisków, po czym zaczął mówić po arabsku. Konwój zwolnił i zatrzymał się, a pojazdy osiadły na jasnej darni pod nimi. - Podaj mi ramię, Hal. - powiedziała Rukh. - Jason, otwórz drzwi. Jason z ociąganiem odblokował i otworzył drzwi tyl- nego przedziału po stronie Hala. Ten wyszedł, odwrócił się i sięgnął, by pomóc Rukh. Wstała i stanęła na zie- mi, mocno opierając się na jego ramieniu. - Wyjdziemy spomiędzy pojazdów w miejsce, gdzie będą mogli mnie zobaczyć - stwierdziła. Poprowadził ją w tym kierunku. Przez pierwszych kilka kroków większość masy opierała na nim, ale kie- Encyklopedia Ostateczna - tom 2 387 dy opuścili pojazd, którym jechali i wyszli w około trzy- dziestometrową przestrzeń rozdzielającą ich od kolejnego poduszkowca kawalkady, wyprostowała się, wyciągnęła nogi do pewniejszego marszu i po kilku metrach zupeł- nie go puściła, by iść przed siebie samodzielnie, wypro- stowana i trochę przed Halem, stając naprzeciw tłumu po tej stronie drogi. Przez całą drogę ludzie machali do przejeżdżających pojazdów w milczeniu. Z początku wydawało się to Halo- wi dziwne, nawet gdy uświadomił sobie, że wszyscy ci ludzie musieli myśleć, że Rukh w ambulansie nie usły- szałaby ich krzyków, a i tak nie powinni zakłócać jej odpoczynku. W po dłuższej jeździe przywykł już do braku okrzyków i zdążył o nich zapomnieć, aż do tej chwili. Jednak teraz, kiedy stał u boku Rukh i patrzył ha te tysiące twarzy, machanie rękami w ciszy było czymś niesamowitym. Przez chwilę w otaczającym ich tłumie nic się nie zmieniło. Oczy wszystkich utkwione były w ambulansie i niewiele osób zauważyło dwie postaci, które wyszły z jednego z pojazdów eskorty. Jednak z wolna ręce stojących najbliżej Rukh i Hala zawahały się, w miarę jak ludzie zaczęli uświadamiać sobie ich obecność. Twarze zaczęły się kierować w ich stronę i stopniowo, jak fala rozchodząca się po dużej i płynnej powierzchni, uwaga zgromadzonych zaczęła zwracać się na nich - i w końcu Rukh została rozpozna- na. Ręce opadły. Na Rukh zwróciło się morze twarzy lu- dzi, którzy tylko na nią patrzyli, a potem, wraz z rozpo- znaniem, w tłumie narodził się dźwięk. Dla uszu Hala przypominał westchnienie, rozchodzące się wśród ze- branych jak fala, aż zginęło w najodleglejszych częściach zgromadzenia, po czym wróciło jak odbite, nabierając po drodze siły i prędkości, wzbierając do ryku, grzmotu uderzającego w powietrzu wokół nich. Rukh stała przed nimi. Nie mogła się odezwać przy hałasie, jaki robili