Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Wybaczy pan, monsignore Pellegrini - odezwał się de Rohan roztrzęsionym, starczym głosem - dałem panu brylant, a dostałem pospolity górski kryształ. Znam się na tym, niestety. Jesteś oszustem! Nim skonfundowany kuglarz zdążył odpowiedzieć, pod sklepieniami piwnicy zadudnił bas Twardowskiego. - Za pozwoleniem... Wasza eminencja nazywa oszustem Wielkiego Koftę?! Nieładnie obrażać naszego mistrza i mego przyjaciela. Ruszył przed siebie, roztrącając potężną postacią czarne figury zgromadzonych. Osoba papieża została przez niego pchnięta łokciem prosto na Kolę, który wydobył osi-nowy kołek spod peleryny. W tej chwili skończyła się komedia. Zgromadzeni zrzucili nagle płaszcze, odsłaniając charakterystyczne uniformy straży papieskiej. Spadły również maski. Jedna z nich odsłoniła piękną twarz młodziutkiego papieża. Strażnicy otoczyli go zwartym kręgiem ciał i groźnie połyskujących w mroku żądeł. Rzekomy kardynał de Rohan skoczył jak żbik na cofającego się Cagliostra i obezwładnił w jednej chwili. Dwaj inni agenci zajęli się oniemiałym Twardowskim. - Dosyć, panowie - odezwał się dźwięcznym głosem Dracula lonesco, bardziej znany jako papież Jan Paweł VIII. - Miałem dzisiaj okazję zobaczyć, jak brzydko się bawicie. Nasza cierpliwość wygasła. Jeszcze tej nocy staniecie przed trybunałem Świętego Oficjum. - Za co? - krzyknął żałośnie Alessandro. - Głupi kryształ... - Nie kryształ - odparł z niezmąconym spokojem najwyższy kapłan - lecz udział w spisku na moje życie. Knowania przeciw Kościołowi i rozpowszechnianie szkodliwych idei. Wspomaganie mrocznych mocy tego świata przeciw siłom Jasności. - To zamach na swobody obywatelskie! - zapiszczał hrabia. - Giuseppe Balsamo, Alessandro Cagliostro, alias hrabio de Fenix, alias monsignore Pellegrini - rzekł papież -swoimi oszukańczymi i podłymi czynami sam postawiłeś się poza nawiasem społeczeństwa. Jesteśmy zresztą na ziemi kościelnej, nie zaś w IV Rzeczypospolitej. Warto przypomnieć, kim jest twój mocodawca. Hrabia zadrżał i zamilkł. Odezwał się drugi winowajca. - Co nas czeka? - Prawdopodobnie kamieniołomy na Księżycu - oznajmił twardo młodzik. - Dziś Kraków Rzym się nazywa. Kładę areszt na waszeci! Boruta Twardowski wyrwał nagle ręce z uścisku papieskich gwardzistów i runął z hukiem na kolana. Splótł błagalnie dłonie. - Matko Boska! - jęknął przeraźliwie. - Najświętsza Panienko! - Za późno ją przyzywasz - usłyszał w odpowiedzi. -Zabrać tych zdrajców na Wawel i wsadzić do najgorszego lochu pod Lubranką. Wywlekany Boruta wciąż ryczał i miotał się rozpaczliwie. Jego przerażenie było uzasadnione. Opowiadano ponure legendy o tej karnej kolonii, gdzie więźniowie prowadzili pusty i jałowy żywot kopaczy kamieni księżycowych, pilnowani przez gigantyczne stalowe pająki, zwane swojsko „Maćkami”. Mękę powiększał ciągły widok Ziemi na nieboskłonie. Najgorsi zbrodniarze poczytywali za zaszczyt, gdy zostali skierowani do pracy na ciemnej stronie satelity. Wyprowadzany Cagliostro odzyskał tymczasem spokój i patrzył hardo w oczy młodego dostojnika. - Przeklinam cię, Ojcze Święty - wrzasnął już prawie za drzwiami. - Niech cię opuszczą wierni, a twoje miejsce na tronie Piotrowym zajmie rogata Bestia! Słowa te nie wzruszyły papieża. Odczekał, aż umilkną kroki odprowadzanych więźniów i delikatnie rozsuwając ochroniarzy, zbliżył się powolnym krokiem do Selene i Azimowa, przyglądających się z zaciekawieniem całej scenie. - Bądźcie na Wawelu za pół godziny - rzekł łaskawie. - Należy się wam prywatna audiencja. A nawet skromna kolacja. Po chwili odszedł wraz ze swoją świtą. Detektyw i czarodziejka opuścili także przeszukiwane przez tajne służby pomieszczenia. Wyszli do ogrodu, usiedli na kamiennej ławeczce i odetchnęli z ulgą. Selene pocałowała Kolę w usta. - To koniec czy początek? - spytał po dłuższym milczeniu. - Ani jedno, ani drugie - oznajmiła dziewczyna. - Zło nie zniknęło po wsadzeniu do więzienia dwóch niefortunnych zamachowców. Jeszcze wiele pracy przed nami. Muszę cię lepiej poznać, trochę podleczyć - dodała, gładząc znikającą powoli bliznę na czole mężczyzny. - Dziki owies i ostrokrzew, pamiętasz? Trzeba trochę czasu. Wstali i ruszyli w stronę przygotowanego dla nich zwinnego papieskiego chiroptera. Niedługo później wylądowali na dachu baszty wawelskiej. Mogli obserwować, jak opuszcza zamek przyjęta właśnie przed chwilą delegacja niemiecka. Gigantyczny, przypominający ćmę trupią główkę luksusowy schmetterling, duma germańskiej Lufthanzy, rozwinął wspaniałe szarobure skrzydła i trochę ciężko poderwał się do lotu. W górze wyglądał jednak imponująco. Kolą i jego przyjaciółką zajęli się dwaj potężnie zbudowani księża w tęczowych szatach. Poprowadzili ich przez szereg zupełnie ciemnych sal aż do rozjarzonej nikłym światełkiem komnaty, w której oczekiwał ten, któremu dzisiaj ocalili życie. Siedział za stołem na renesansowym karle, odziany w prostą białą albę i połyskujący neonowo sakralnymi ornamentami ornat. Widząc wchodzących, uśmiechnął się szeroko i odsłonił wspaniałe zęby. Kiedy się uśmiechał, przypominał swego zamordowanego brata. Pierwotna niewinność, a zarazem przedwieczna mądrość pięknych istot, zwanych niegdyś bogami. - Laudetur lesus Christus! - powitał ich starożytną formułą, odprawiając zdecydowanym gestem ochronę. Wyciągnął dłonie. Ucałowali papieski pierścień, przyklękając. Kola miał wrażenie, że kiedy dotknął ustami zimnego kamienia, wypełniła go nagle niesamowita energia, jakże inna od tej, którą emanowali Jarowit czy Sacharow. Nie kierowała nią żądza władzy i ziemskich potęg, lecz mądrość płynąca z potrzeby czynienia dobra. - Siadajcie, moi mili. Boruta próbował wam zaimponować pracownią Witelona, więc postanowiłem... Azimow rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w sześciookiennej komnacie z ogromnym narożnym kominem. - Jesteśmy w dawnym mieszkaniu alchemika Sędzi-woja. Zapewne tutaj prażył żywe srebro, czyli Merkuriusza, i mamił Zygmunta III Wazę, dalekiego przodka naszego drogiego Carolusa, nadzieją wytopienia złota, z którego miała powstać nowa korona moskiewskich carów... Ale to dawne dzieje - urwał, dostrzegając zdumiony wzrok Nikołaja. - Radzę ci jednak, panie detektywie, zajrzeć kiedyś na karty tamtej historii. Rzecz godna awanturniczego romansu i antycznej tragedii. Za oknem, półotwartym mimo listopadowego chłodu, począł siąpić gwałtowny jesienny deszcz. Jego dźwięk był jednak niezwyczajny. Ojciec Święty ponownie się uśmiechnął. - Założyłem na balkonie rodzaj oranżerii, w której przeróżne rzadkie rośliny kwitną cały rok. Czy wiesz, że oman o wielkich liściach sadzono zawsze pod oknami ludzi uczonych, aby dzięki niemu mogli słuchać prawdziwej muzyki deszczu? Spróbujcie winnej nalewki. Wzmocni was