Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kasjer szeroko toz- 318 * wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nic mi ornóc- nie może. Tymczasem cała publiczność znajdowała sią już w teatrze, drzwi eiściowe właśnie zamykano, a w Bayreuth nawet królowi bawarskiemu nie pozwolono by wejść do teatru po rozpoczęciu przedstawienia. Odchodziłem zawiedziony ze zwieszoną głową, gdy nagle policjant, który przyglądał mi się od jakiegoś czasu i zauważył moją rozpacz, odezwał się: — Młody człowieku, wygląda pan na podenerwowanego. Czy mógłbym panu w czymś pomóc? Wymamrotałem coś na temat biletu. — Tak właśnie myślałem. A czy ma pan może na zbyciu dwadzieścia marek? — spytał. Skinąłem głową na znak potwierdzenia. — No, to miałbym coś dla pana, i to coś bardzo dobrego — powiedział. — Zatrzymaliśmy właśnie faceta, który ukradł bilet i usiłował go odsprzedać po wygórowanej cenie. Bilet znajduje się obecnie w komisariacie policji, może pan pójść i odkupić go po cenie nominalnej. Nie wierzyłem własnym uszom. Uścisnąłem mu rękę tak mocno, że omal jej nie złamałem. Poszliśmy razem na komisariat, który znajdował się tuż za rogiem. Nie minęło dziesięć minut, a ów bezcenny świstek papieru znajdował się już w mych rękach. Pobiegłem z powrotem do drzwi wejściowych teatru. Portier wyglądał groźnie. Nie odezwałem się ani słowem, tylko spojrzałem nań błagalnie szeroko rozwartymi oczyma. Podobnie jak przedtem policjant, musiał zauważyć moją rozpacz, gdyż przypatrując mi się przenikliwie, wymamrotał po chwili: — Czy może mi pan przysiąc, że do końca pierwszego aktu będzie pan siedział bez ruchu na pierwszym stopniu, tym najbliższym drzwi? Przysiągłem... Byłem gotów przysiąc wszystko. Uchylił drzwi na tyle tylko, abym mógł wśliznąć się do środka. Miałem szczęście — opuściłem jedynie wielki orkiestrowy wstęp do Parsifala. Pierwszy akt od samego początku wywarł na mnie wstrząsające wrażenie. Od czasów berlińskich byłem zapalonym wielbicielem Wagnera dzięki wspaniałym przedstawieniom Tristana i Izoldy, Śpiewaków norymberskich oraz całej Tetralogii, które udało mi się'tam zobaczyć. Tego dnia w Bayreuth stało się ze mną coś dziwnego. Uległem Osobliwemu zauroczeniu, tak że znaczną część przedstawienia przepłakałem. Teraz, po latach, łatwo to wszystko wytłumaczyć: zasta-ein całe miasto skoncentrowane całkowicie na osobie Wagnera 319 i jego dramacie muzycznym. Co roku w jego przybytku gromadziła się wielbiciele, którzy do Festspielhausu szli jak pątnicy pragnący zbawienia. Kiedy tak siedziałem na pogrążonej w ciemnościach widowni, wydawało mi się, że muzyka płynie wprost z nieba] Staranny dobór śpiewaków, fantastyczne brzmienie orkiestry, wieJ lomiesięczne przygotowania i odpowiedzialny za całość spektaklu] wielki dyrygent Karl Muck, wszystko to sprawiło, że rezultat był nieodparty. Mogę doskonale zrozumieć, dlaczego w młodym wiekuj uległem magicznemu działaniu Wagnerowskiego geniuszu. Było tol coś w rodzaju choroby. Później nazwałem ją moją „wagneritis". Podczas przerwy podawano kolację w parku przylegającym do i teatru. Józef, ujrzawszy mnie, zrobił minę winowajcy, czując, że sprawił mi zawód. Można sobie wyobrazić, jak zmieniła mu się] mina, gdy opowiedziałem o swoich perypetiach. Wydał głośny! okrzyk i zaczął swoje ćwiczenia gimnastyczne. Zasiedliśmy do stołu przepełnieni entuzjazmem i szalenie podnieceni. Fanfary wezwały nas na powrót do teatru. Po tym niezapomnianym wieczorze wyczerpani wzruszeniami, położyliśmy się zaraz spać. Wczesnym rankiem, przed powrotem do Karlsbadu, Józef wyszedł na miasto w poszukiwaniu biletów na następne przedstawienie Parstfala. Tym razem zdobył aż trzy dobre miejsca. — Musimy zabrać z sobą Pawła — oświadczył. Po powrocie do uzdrowiska nie przestawaliśmy opowiadać o naszych przeżyciach. Podziałało to tak zaraźliwie, że niebawem wszyscy marzyli już o wyjeździe do Bayreuth. Nawet Paweł, który do Wagnera odnosił się dość chłodno, zaczął się nim żywiej interesować. Wieść o naszej euforii dotarła do sąsiedniego uzdrowiska, do Marienbadu, gdzie przebywała na kuracji pani Magdalena w towarzystwie Basi. Obie panie przyjechały do Karlsbadu. Poszedłem z nimi na herbaię do „Puppa". Rozmowa toczyła się, rzecz jasna, wokół Bayreuth i Parsifala. — Mama zdobyła bilet — powiedziała Basia. — Odkupiła go od jakiegoś pana, który nagle postanowił nie przerywać kuracji. Ale co będzie ze mną? — pytała, przywołując na pomoc cały ój urok. — Na to nie można już nic, ale to absolutnie nic poradzić odparłem niewzruszony. — Ale przecież t y masz bilet, nieprawdaż? — upierała Się-Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się z biletem. — Jedź z nami do Bayreuth, a zrobię, co będzie w mojej mocy powiedziałem. „W najgorszym wypadku — pomyślałem —• b zmuszony wyrzec się dla niej jednego aktu". W dniu naszego przyjazdu do Bayreuth