Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Obcy statek był nienaruszony i nawet nie robił wrażenia uszkodzonego. Leciał niewzruszenie w sercu floty Niszczycieli wytrzymawszy reakcje dezintegrującą, obliczoną na całkowitą anihilację wszelkiej znanej we wszechświecie materii. Kilka minut później druga fala torped osiągnęła swoje przeznaczenie i eksplodowała z siłą 18 teramegaton w punkcie, w którym według obliczeń Chaosu powinna się znajdować Anna-Maria, gdyby nie było interwencji Brona. Korweta zmieniwszy pospiesznie kurs leciała obok jako maleńka strzała z brązu i asystowała przy symulacji własnej śmierci. Canie błyszczał wzrok. - Dziękuje, Synkretysto. Zaczynasz pokazywać swoją prawdziwą wartość. Nigdy w historii żadnemu człowiekowi nie udało się manipulować wypadkowymi Chaosu. Nie nauczyłeś się tego w wariackim Seminarium na Onaris i wątpię, żeby to była standardowa procedura Komanda. Jesteś nie tylko urodzonym katalizatorem, ale również nadzwyczajnym człowiekiem. Odpowiedź Brona przerwał gwałtownie okrzyk jednego z operatorów. Wszyscy obrócili się w stronę ekranów pokazujących zapierający dech spektakl. Obraz obcego statku był teraz powiększony i zajmował cały ekran główny. Ciosy mezoniczne nie wyrządziły mu co prawda widocznych szkód, ale najwyraźniej wytrąciły go z dotychczasowego kursu. Monstrualne urządzenie chybotało się teraz w różne strony. Nie jak dryfujący statek, ale raczej jak patyk rzucony na fale. Wszyscy wpatrywali się zafascynowani w ciężki i olbrzymi cylinder, który obracał się powoli. Ostrość obrazu pozwalała na stwierdzenie niepewnej nawigacji, ale nie dawała żadnego wyobrażenia ani co do jej celu, ani co do rodzaju napędu. Wreszcie dokonali niepokojącego odkrycia. Statek obrócił się i pokazał im rufę, która wyglądała na uciętą tak, jakby nigdy nie istniała. Nie było żadnych dysz, silników, nawet żadnej przegrody. Olbrzymia konstrukcja była pustym pojemnikiem otwartym z jednej strony. Nie posiadała żadnych pomieszczeń i niczego w niej nie było. W jaki sposób udało się komuś nadać jej tak wielką szybkość i utrzymywać na kursie? Na to pytanie nie mieli żadnej odpowiedzi. Przed ich niedowierzającymi oczyma rozgrywała się jeszcze bardziej dramatyczna scena. Zagadkowy przedmiot przeszedł przez środek dodatkowej eksplozji i dalej leciał na ślepo. Czujniki śledziły lot starając się odgadnąć jego przeznaczenie. Celowniki nawigacyjne skrzyżowały się wreszcie na dalekim obrazie innej korwety o nazwie Jubal. Ledwo wyostrzono obraz, kiedy ciemny cylinder uderzył w korwetę jak patyk trafiający ptaka w locie. Za sprawą jakiejś monstrualnej reakcji Jubal i Obcy wybuchli, ale w dziwny sposób. Nie było .eksplozji, czy, widocznych wyładowań energetycznych. Tylko zwykła anihilacja masy obu ciał. Każde z nich jakby miało w sobie antytezę zawartości drugiego. Efektem tego było całkowite zniknięcie obu ciał bez żadnego śladu energii, która powinna towarzyszyć zniszczeniu tak wielkiej masy. Wkrótce jedynym dowodem tego wydarzenia były nieliczne szczątki w kosmosie i pozostające bez odpowiedzi pytania świadków. Prawie natychmiast potem rechot od nową rozbrzmiał w głowie Brona. Miał wrażenie, że słucha owacji ogromnych tłumów, a mimo to niewytłumaczalne akcenty przebijające się przez huk przywodziły na myśl raczej strach niż owacje. Obcy z pewnością byli świadkami wydarzenia, bo wznowienie szumów nastąpiło; zbyt precyzyjnie jak na zwykły zbieg okoliczności. Spróbował wyobrazić sobie ich obcość, ale to było żądanie ponadludzkie. Te istoty były czymś, co posiadało środki i zdolności przewyższające ludzkie doświadczenia. Nie miał żadnego punktu odniesienia dla swoich mglistych pomysłów. Te istoty wydawały się mieć tylko dwa punkty zbieżne z ludźmi: strach i wrogość. - Trafiony! - wykrzyknął Cana. - Można powiedzieć, że mamy przeciwników godnych siebie. Pobili cię, Synkretysto, twoją własną bronią. - Jak to? - Oszukałeś Chaos, podstawiając decyzje w miejsce wypadkowej. Odpowiedzieli zniszczeniem Jubala metodami nie wywołującymi fal entropijnych