Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. - Mam nadzieję, że to nie są twoje pobożne życzenia! - No wiesz! Najdroższy, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo cię kocham i tak nie dbam o nic, ab- solutnie o nic poza naszą przyszłością... - Wobec tego przestań się zadręczać. Widocznie cierpisz na przedślubną histerię. Słyszałem, że to bardzo powszechne. - Czy ja wiem?... Zdaje się, że tak. Ty też się denerwujesz? - Naturalnie! Na samą myśl o tym upiornym sportowym samochodzie włos mi się jeży! Czy nie mogłabyś go dać komuś w prezencie? Miałbym wtedy nieśmiałą nadzieję, że będziemy żyli długo i szczęśliwie! Musiałam się roześmiać. - Od razu mi lepiej, kiedy z tobą rozmawiam. - O nic się nie martw, kochanie. Uwierz mi, nie mam najmniejszego zamiaru wpaść pod autobus. Przyjedź na lotnisko i ustaw się przed komorą celną. Na pewno się tam pojawię. - Wiem, że tam będziesz - szepnęłam. - Wiem. - Wszystko będzie dobrze - powiedział. - Zobaczysz, wszystko się świetnie ułoży... 11 - Mamo - odezwał się Eric. - Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? Następnego dnia rano Scott miał przylecieć do Nowego Jorku. Eric i Paul wrócili już do domu na ferie świąteczne. Siedziałam przy biurku w sypialni i obliczałam wypłaty dla służby. Do kolacji zos- tało jeszcze pół godziny. - Naturalnie, synku, wejdź. Usiadł na stojącym obok biurka krześle i przyjrzał mi się poważnie. Było to dla niego charakte- rystyczne: wyrósł na bardzo zasadniczego młodzieńca. Zdążył już osiągnąć wzrost Sama, ale był szczuplejszy i bardziej kanciasty, a jasne włosy, które w dzieciństwie upodobniały go do mnie, po- ciemniały z upływem lat. Jego oczy z powagą spoglądały na mnie spoza szkieł, kiedy zaś głośno prze- łknął ślinę, ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że jest zdenerwowany. Sama myśl, że którekolwiek z moich dzieci mogłoby się mnie bać, wydała mi się tak ekscentryczna, że minęła chwila, nim oprzy- tomniałam i spytałam go, co się stało. - Uschły moje dwie najładniejsze rośliny - odparł. - Ojej, jaka szkoda! A niania tak o nie dbała, kiedy nie było cię w domu! - To nie wina niani, tylko tego powietrza. Jestem przekonany, że zanieczyszczenie bez przerwy się zwiększa i dlatego... dlatego uważam, że powinniśmy bardziej zdecydowanie chronić środowisko. I właśnie postanowiłem, że kiedy pójdę do college'u... Urwał. Był bardzo blady. Wiedziałam, że walczy ze sobą, by powiedzieć mi prawdę, i pochyla- łam się ku niemu coraz bliżej, aż w końcu zawisłam na samym brzeżku krzesła. - Kiedy pójdziesz do college'u...? - W college'u chcę... nie tylko chcę, muszę wybrać sobie coś odpowiedniego. Przepraszam cię, mamo, ale nie mogę dłużej udawać. Nie będę się specjalizował w ekonomii. Nie chcę zostać bankie- rem. Chciałbym studiować ekologię, a potem znaleźć sobie pracę w ochronie środowiska. Czułam, że nie powinnam okazywać zawodu, lecz było mi przykro ze względu na ojca. Z tru- dem udało mi się ukryć rozczarowanie. Jednakże Eric wziął mnie przez zaskoczenie. Pochylił się do mnie i rzekł błagalnie: - Zrozum mnie, mamo! Tak zwana wielka finansjera pustoszy naszą planetę za pomocą pienię- dzy, którymi karmią ją instytucje w rodzaju Van Zale'a, i dlatego w żadnym razie nie mogę zostać bankierem. Wiem, że mam zobowiązania wobec dziadka, zwłaszcza że Paul za skarby nie pójdzie do banku, a co do Beniamina, to na razie trudno sobie wyobrazić, że wyrośnie z niego coś więcej niż skaranie boskie. Nie mogę jednak wyrzec się swoich zasad, żeby robić coś, w co nie wierzę. Chyba rozumiesz, że to byłby straszny błąd? Usiłowałbym stać się kimś, kim nie jestem, i po jakimś czasie na pewno bym się za to znienawidził, gardziłbym swoją pracą i w końcu doszedłbym do wniosku, że zmarnowałem życie... Mamo, proszę, pozwól mi być sobą! Pozwól mi robić to, czego naprawdę pragnę! Ostatecznie więc wszystko okazało się jasne i proste; o wiele prostsze, niż sobie wyobrażałam. Znalazłam w sobie siłę, by pokonać smutek, gdyż zdałam sobie sprawę, jak nieistotne jest moje roz- czarowanie w porównaniu ze szczęściem Erica. O mały włos nie popełniłam tego samego błędu, który popełnił mój ojciec, próbując mnie ukształtować na obraz i podobieństwo Emily. Na szczęście nie by- łam ojcem i nie miałam zamiaru iść w jego ślady. Byłam sobą, a gdy się odezwałam, przemówił nie je- go, a mój głos. - Naturalnie, że musisz iść za swoim powołaniem - powiedziałam. - Cieszę się, że miałeś odwa- gę powiedzieć to na głos. Jestem z ciebie dumna i całym sercem jestem z tobą. Eric niezgrabnie rzucił mi się na szyję. Byłam wzruszona, zwykle bowiem odnosił się do mnie z rezerwą. W nagłym olśnieniu pojęłam, dlaczego od tak dawna tak trudno mu było się przede mną otworzyć. Żył z tym wewnętrznym konfliktem od chwili, gdy dorósł na tyle, by zrozumieć, że wszys- cy widzą w nim spadkobiercę dziadka. - Mamo... a dziadek? - Nie martw się, ja mu powiem. Ale jeszcze nie teraz. Muszę wybrać właściwy moment. Znów mnie uścisnął i posłyszałam jego stłumiony głos: - On tego nie zrozumie, prawda? - Nie. Chyba nie. Ale myślę, że ojciec by cię zrozumiał