Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Co za przebiegłość! Toż właśnie konduktor był jego prawą ręką. Vidac musiał odkryć prawdę i został obezwładniony. To dlatego konduktor zwrócił się na korytarzu do Zubilewicza, gdy zastanawialiśmy się tam, co stało się z dziennikarzem. To było wtedy, gdy pociąg mknął po przedmieściach Dortmundu. Po prostu, drań, wiedział, że Zubilewicz szuka Vidaca! Wtedy to konduktor usłyszał od Zubilewicza o telefonie od Pawła. Wszystko się powoli wyjaśniało! Tylko jakichże mieliśmy użyć sposobów, aby odzyskać notatnik? Lohnmanz był unieszkodliwiony, ale konduktor nadal działał. Kto wie, czy nie nosił przy sobie broni palnej? Z przedziału Bogini wypłoszyły nas na korytarz podniesione głosy współpasażerów. Krzyczała Szczurzycka, ale krzyczała też Mirabela i doprawdy nie wiem, która z nich głośniej to robiła. Przerażeni wyskoczyliśmy na korytarz, narażając nasz spisek na dekonspirację. Lepiej, żeby konduktor nie widział nas razem. - Tam! - niósł się po wagonie krzyk Szczurzyckiej. - Ucieka! Z neseserem! - O rany! - wtórowała jej Mirabela. Okazało się, że w wagonie Kwiatkowskiego zebrała się nasza ekipa, beze mnie. W pewnym momencie koleżanka Szczurzycka zauważyła za oknem biegnącego z neseserem konduktora. Podobno uciekał. Bez namysłu wskoczyłem do swojego przedziału i otworzyłem okno. Podnóżem niewysokiego nasypu biegł konduktor. Nie miał już na sobie munduru. Na wierzch założył lekką sportową kurtkę, a na nogi obuł adidasy. Dopiero teraz nabrałem pewności, że to Saint-Germain! Tak - to był on! Nie mógł być nim Lohnmanz, gdyż trudno wyobrazić sobie, aby współpracownik uciekł, zostawiając uśpionego szefa na pastwę losu. To konduktor był Saint-Germainem! Wyszedł cichaczem przez okno swojego przedziału i zwiewał gdzie pieprz rośnie. W tej jednak chwili neseser był najważniejszy. Saint-Germain wiedział, co robi. Zabierając neseser, był w stanie dalej mnie szantażować na odległość. - Niesłychane! - krzyczeli ludzie z naszej ekipy. - Zniknął za pociągiem! - Policja! Gdzie jest policja?! - Inspektor jest fałszywy! - Fałszywy? O Boże! Co tu się dzieje?! Pierwszy wyskoczył w wagonu ów rosły Niemiec w ciemnym golfie, mój sąsiad. Zaalarmowany przez krzyczące kobiety i on ujrzał uciekającego konduktora. Nie wiem, jaki miał zamiar, gdy wybiegał z pociągu, ale jego marsowe oblicze źle wróżyło uciekinierowi. Reszta pasażerów opuściła wagon i wzorem Niemca wyszła na nasyp. Wszyscy byliśmy ciekawi, dokąd biegnie konduktor i co zrobi z nim Niemiec. Okazało się, że do konduktora dołączył skądś ubrany w skórzane spodnie i kurtkę osobnik. Ten z Paryża - motocyklista współpracujący z uroczą blondynką z pieprzykiem, znajomy z dworca w Brukseli. Widać był cały czas w pociągu, gotów do natychmiastowej pomocy swojemu szefowi. W tej chwili ci dwaj ludzie, motocyklista i konduktor, biegli przez pastwisko. Młodszy zabrał od konduktora neseser i biegli dalej, nie obejrzawszy się za siebie ani razu. Gonił ich Niemiec dopingowany już nie tylko przez ekipę wagonu sypialnego, ale też pasażerów z innych wagonów, którzy wyglądali przez swoje okna bądź powychodzili na zewnątrz. Niemiec - którego wcześniej podejrzewałem o współpracę z Saint-Germainem - biegł z determinacją, a przyświecał mu jeden cel: dorwać uciekających. - Hans! Hans! - krzyczała Niemka z jego przedziału, stanąwszy obok mnie. - Wracaj! Co robisz?! - Kim on jest? - zapytałem. - Ten pani Hans? - To sportowiec! Po co on ich goni?! Hans jako pierwszego dopadł „motocyklistę”. Przewalił go na zielony dywan pastwiska trzydzieści metrów od nasypu. Neseser upadł w trawę. Wtedy to na arenę wydarzeń wkroczyła czwarta osoba - Fiolka! Przyczaił się, widać, na końcu pociągu, i w odpowiednim momencie wkroczył do akcji. Ten nieznośny chłopak wbiegł na pastwisko i, kiedy Niemiec okładał pięściami mężczyznę o oliwkowej cerze, sprzątnął poniewierający się w trawie neseser. - Dobra nasza! - krzyczał Kwiatkowski. - Brawo, chłopcze! - Kto to jest?! - dziwił się ktoś inny. - Co to za chłopiec?! - To bohater! Fiolka wziął nogi za pas dźwigając neseser, a Hans mocował się dalej z „motocyklistą”. Konduktor nie podbiegł do nich, aby pomóc swojemu kompanowi, on nawet nie zerknął za siebie - biegł dalej bez wytchnienia przez pastwisko. Ten pięćdziesięcioletni mężczyzna ratował swoją skórę. Horyzont zielonej trawy kończył się dwa kilometry dalej na północy, tam gdzie zaczynały się pierwsze zabudowania brandenburskiej wsi. Czy tam, w odległych zabudowaniach, szukał dla siebie ratunku? Po chwili wszystko się wyjaśniło. Od zachodu nadleciał helikopter. Zjawił się niczym drapieżny ptak - nagle i cicho. Przechyliwszy się niebezpiecznie na bok, opadał majestatycznie ku zielonemu polu, wprawiając chłodne powietrze poranka w buczącą wibrację. Targana silnym powiewem trawa zmarszczyła się niczym powierzchnia wody, a helikopter wciąż obniżał lot. Konduktor zwolnił do truchtu, pomachał żywo pilotowi i wkrótce maszyna opadła miękko na powierzchnię pastwiska dwadzieścia pięć metrów przed nim. Hans za późno zainteresował się dziwnym hałasem nad swoją głową. Zaskoczony stracił zainteresowanie „motocyklistą”. To wystarczyło, aby osobnik o oliwkowej cerze wydostał się z jego żelaznego uścisku. Uciekając, zdołał jeszcze zadać Hansowi cios, po którym rosły Niemiec upadł w trawę. Niemiec nie gonił już osobnika w skórze. Helikopter zabrał kolejno konduktora, a potem „motocyklistę”. Koniec gry. Saint-Germain był górą, a właściwie - był w górze. Bezpieczny. My mieliśmy neseser. Patrzyłem za oddalającym się helikopterem, który zatoczył nad pastwiskiem nieduże koło i po chwili przeleciał nad pociągiem, kierując się na południe. Odprowadzałem wzrokiem tego żelaznego ptaka wraz z innymi pasażerami. Wyjąłem telefon komórkowy należący do Saint-Germaina i zerknąłem na niego obojętnie. Trzymałem w ręku jedyny namacalny dowód istnienia Saint-Germaina. Ale pocieszałem się, że ten łajdak zostawił na rączce neseseru swoje odciski palców