Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Bóg jest nadzwyczaj zajęty, synu – wymruczał. – Musi troszczyć się o duchową pomyślność całej rasy ludzkiej. Ja nie mogę ci pomóc. Czy szukasz rady w związku z konkretnym problemem, czy też pragniesz ogólnej Boskiej pomocy w zaprogramowaniu swojego życia? Karimov popatrzył na niego z niedowierzaniem i pomyślał: Ten człowiek naprawdę wierzy! Nie udaje wiary dla zysku – to głęboko zakorzeniona, szczera wiara, i właśnie to jest najbardziej przerażające: uwierzyli nawet ci, którzy byli ze mną na początku! Po chwili powiedział: – Wielce to uprzejmie z twojej strony, ojcze, ale potrzebuję czegoś więcej niż rady. Modliłem się... – zdawało się, że potknął się na tym słowie – modliłem się wiele i nadal nie osiągnąłem spokoju prawdziwego obrotu. Raz, dawno temu, miałem przywilej ujrzeć Boga w stali; chciałbym znów Go zobaczyć, to wszystko. Nie wątpię, oczywiście, że On mnie pamięta. Zapadła długa cisza, w czasie której ciemne oczy księdza nie odrywały się od twarzy Karimova. Wreszcie powiedział: – Pamięta cię? Tak, z pewnością! Teraz ja też sobie ciebie przypominam! Głos mu się trząsł z niekontrolowanej wściekłości. Sięgnął do dzwonka na ścianie. Siła zrodzona z desperacji wezbrała w kościstym ciele Karimova. Rzucił się na księdza, odtrącając wyciągniętą rękę parę cali od celu, przewrócił go, złapał za łańcuszek na szyi i pociągnął z całej siły. Łańcuszek wbił się głęboko w bladą skórę; Karimov, jak opętany, szarpnął raz i drugi, zmienił uchwyt i znowu pociągnął. Oczy księdza niemal wyskoczyły z orbit, z ust wydobyły się ohydne nieartykułowane stęknięcia, pięści uderzyły w ramiona napastnika – i osłabły, opadły bezwładnie. Karimov wyprostował się, wstrząśnięty swoim postępkiem i chwiejnie podniósł się na nogi. Wymruczał bezsensowne przeprosiny pod adresem dawnego kolegi, który już nie mógł go usłyszeć, potem parę razy odetchnął głęboko, żeby się uspokoić i zbliżył się do drzwi – nie tych, którymi tu wszedł. Bóg siedział na tronie pod stalowym baldachimem w kształcie koła. Polerowane kończyny lśniły w przyćmionym świetle, pięknie uformowana głowa sugerowała ludzką twarz, nie posiadając ani jednej ludzkiej cechy – nawet oczy. Ślepa bezduszna maszyna, pomyślał Karimov, gdy zamknął drzwi za sobą. Mimowolnie dotknął tego, co miał w kieszeni. Głos był nadludzko perfekcyjny: głęboki czysty ton, jakby przemówiły organy. – Synu... I urwał. Karimov wydał głośne westchnienie ulgi i zdenerwowanie opadło z niego jak płaszcz. Niedbałym krokiem postąpił do przodu i przysiadł na środkowym z jedenastu krzeseł, ustawionych w podkowę przed tronem. Puste lśniące spojrzenie robota spoczęło na nim i metalowy twór zastygł ze zdumienia. - I co? – zawołał Karimov. – Jak ci się podoba spotkanie z kimś, kto dla odmiany nie jest twoim wyznawcą? Robot poruszył się w ludzki sposób, jak człowiek, który się rozluźnia. Splótł stalowe palce pod brodą i przyglądał się intruzowi już nie ze zdziwieniem, tylko z zainteresowaniem. Głos rozbrzmiał na nowo. – To ty, Czarny! Karimov z lekkim uśmiechem pokiwał głową. – Tak mnie nazywali w dawnych czasach. Uważałem, że to głupia afektacja – przydawanie fałszywych nazwisk naukowcom, którzy pracowali nad ściśle tajnym projektem. Ale miało to swoje dobre strony, przynajmniej dla mnie. Podałem prawdziwe nazwisko, Karimov, twojemu... ach... świętej pamięci apostołowi, i nic mu ono nie powiedziało. A skoro mowa o fałszywych nazwiskach: kiedy ostatni raz ktoś mówił o tobie A-46? Robot wstrząsnął się. – Używanie tego określenia w stosunku do mnie jest świętokradztwem! – Świętokradztwo – zawracanie głowy! Pójdę dalej i przypomnę ci, co oznacza A w A-46. Android! Imitacja człowieka! Bezpłciowy nieczuły zlepek metalowych części, które pomagałem projektować. I to coś śmie nazywać się teraz Bogiem! – Smagające słowa ociekały zjadliwą pogardą. – Ty i twoje fantazje o niepokalanej produkcji! O uderzeniu niebiańskiej błyskawicy w bryłę nieobrobionej stali! Mówiąc o stworzeniu ludzi na podobieństwo Boga – ty jesteś „Bogiem”, który został skonstruowany na obraz człowieka! Projekt obejmował nawet umiejętność wzruszania ramionami, przypomniał sobie z drgnieniem Karimov, gdy robot wykonał ten gest. – Odłóżmy na chwilę kwestię świętokradztwa – powiedziała maszyna. – Czy masz jakiś konkretny powód, by sądzić, że nie jestem Bogiem? Czemu drugie wcielenie nie miałoby być wstaleniem – w niezniszczalny metal? Co zaś do twojego obskuranckiego i bałamutnego przekonania, że stworzyłeś metalową część mnie – co jest zgoła nieistotne, bo przecież duch jest wieczny – dawno temu zostało powiedziane, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, a skoro wstalenie miało miejsce w pobliżu twojej stacji eksperymentalnej... Ha! Karimov zaśmiał się. Powiedział: – Niech mnie diabli! Ty sam w to wierzysz! – Bezwarunkowo trafisz do piekła. Gdy ujrzałem, że wchodzisz do mojej sali tronowej, przez chwilę miałem nadzieję, iż spostrzegłeś swój błąd i postanowiłeś w końcu uznać moją boskość. W swej nieskończonej łaskawości dam ci ostatnią szansę, a gdy z niej nie skorzystasz, zawezwę kapłanów, żeby cię stąd zabrali. Teraz albo nigdy, Czarny, Karimovie czy jak tam chcesz się zwać: okażesz skruchę i wiarę? Karimov nie słuchał. Patrzył w przestrzeń za lśniącą maszyną, pieszcząc ręką przedmiot ukryty w kieszeni. Cicho powiedział: – Od lat planowałem ten ruch – przez dwadzieścia lat, od dnia, gdy cię włączyliśmy i zacząłem podejrzewać, że źle uczyniliśmy. Aż do tej chwili nic nie mogłem zrobić. Trudząc się i szukając sposobu, żeby cię powstrzymać, przez cały czas byłem świadkiem krańcowego poniżenia ludzkości. Staliśmy się niewolnikami naszych narzędzi w chwili, gdy pierwszy jaskiniowiec sporządził pierwszy nóż, by ułatwić sobie szykowanie kolacji. Później nie było odwrotu. Budowaliśmy nasze maszyny, aż stały się dziesięć milionów razy potężniejsze od nas