Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. Płynęło nam się ciężko. Musieliśmy ciągle zwalniać, by wyminąć przeszkody na drodze. Gdy księżyc przedarł się przez chmury, widzieliśmy wokół lśniące łuski aligatorów. Jeden z nich machnął ogonem, rozbryzgując na nas wodę, jakby chciał powiedzieć: zabierajcie się stąd, jesteście tu obcy. Nieco dalej powitały nas błyszczące w świetle księżyca oczy jelenia bagiennego. Zobaczyliśmy, jak znika w ciemnościach. Wreszcie szopa dziadunia Jacka zaczęła się wyłaniać z moczarów. Ganek usłany był sieciami przeznaczonymi do łowienia ostryg i stosami hiszpańskiego mchu, który starzec zebrał, by sprzedać producentom mebli. Stał tam jeszcze bujany fotel, na którym leżał akordeon, wszędzie walały się puste butelki po piwie, a obok fotela zalegały flaszka po whisky i brudna miska po zupie. Kilka pułapek na piż-moszczury zwisało z dachu ganku, a przez balustradę przewieszono kilka skór. Czółno dziadunia, wraz z tyczką, która służyła mu także do zbierania hiszpańskiego mchu, stało przywiązane do niewielkiej przystani. Paul fachowo przybił do kei i wyłączył silnik. I wtedy zaczęła się gehenna z wyciąganiem dziadunia z łodzi. Nie można powiedzieć, żeby starał się nam w tym pomóc i niewiele brakowało, a potopilibyśmy się wszyscy w bagnie. I Paul zaskoczył mnie swoją siłą. Przeniósł dziadunia Jacka jak piórko przez ganek do chałupy. Zapaliłam lampę butanową i natychmiast tego pożałowałam. W całym domu leżały porozrzucane ubrania, a wszędzie pełno było pustych, lub na wpół pustych, butelek po taniej whisky. Łóżko nie zaścielone, koc zwisał zamiatając podłogę. Na stole kuchennym stały brudne garnki oraz miski i szklanki z zaschniętymi resztkami jedzenia. Obok walały się zaśniedziałe sztućce. Wyraz twarzy Paula powiedział mi, że chłopak czuje się przytłoczony brudem i bałaganem, jaki tu zastał. - Lepiej by było, gdyby się przespał na bagnie - mruknął tylko. Uprzątnęłam łóżko, by Paul mógł ułożyć dziadunia Jacka na pościeli. Potem oboje zaczęliśmy ściągać jego długie, sięgające ud rybackie buty. - Sam się tym zajmę - powiedział Paul. Skinęłam głową i wzięłam się za sprzątanie. Kiedy myłam naczynia, Paul obszedł dookoła chatę i zebrał wszystkie puste puszki i butelki. - Z nim jest coraz gorzej - żaliłam się, ocierając łzy z twarzy. Paul pogładził mnie po ręce. - Przyniosę trochę świeżej wody z beczki - rzekł. Gdy wyszedł, dziadunio Jack zaczął znów coś mamrotać. Wytarłam ręce i zbliżyłam się do niego. Oczy miał wciąż zamknięte. -To nie w porządku mnie winić... Nie w porządku. -chrypiał. - Kochała, no nie? A jeśli tak, to co za różnica? No, powiedz. No, już... - Kto kochał, dziaduniu? - dopytywałam się. -No, mów, co za różnica... Masz coś przeciwko pieniądzom, tak? No? Powiedz... - Kto kochał, dziaduniu? Jakim pieniądzom? Zamruczał coś i odwrócił się. - Co się dzieje? - zapytał Paul wróciwszy z wodą. - Gada coś przez sen, bez składu i ładu - mruknęłam. - Nic dziwnego. - Myślę, że... że to ma coś wspólnego z przyczyną rozstania jego i babuni. - Nie sądzę, by przyczyna ich rozstania była dla kogoś tajemnicą. Rozejrzyj się wokół, Ruby, zobacz, do czego on się doprowadził. Czy istnieje jakiś powód, dla którego miałaby go trzymać pod swoim dachem? - podsumował Paul. - Nie, Paul. To nie tylko o to chodzi. Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej - tłumaczyłam, klękając obok posłania. - Dziaduniu... - szarpnęłam go za rękaw. - Cholerne spółki naftowe - bełkotał. - Zniszczyły bagna i trójkątną trawę... a to zabiło piżmoszczury, bo nie miały czym się żywić. - Dziaduniu, kto kochał? Jakie pieniądze? - nie dawałam za wygraną. Mruknął coś i znów zaczął chrapać. - Nie ma sensu rozmawiać z nim, kiedy jest w takim stanie, Ruby - stwierdził Paul. Pokręciłam przecząco głową. - To jedyna okazja, by wyciągnąć z niego prawdę. Paul. Wstałam, nie odrywając wzroku od starca. - W innych okolicznościach ani on, ani babunia Catheri-ne nie pisną słówka. Paul zbliżył się do mnie. - Uprzątnąłem trochę obejście, ale doprowadzenie tego wszystkiego do porządku zajęłoby co najmniej kilka dni -oświadczył. - Wiem. Lepiej wracajmy. Zacumujemy jego łódź w pobliżu naszego domu. Podpłynie tam jutro czółnem i znajdzie ją. - Najpierw usłyszy w głowie perkusję - stwierdził. - To będzie pierwsza rzecz, którą poczuje po przebudzeniu. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do łodzi. Całą drogę powrotną milczeliśmy. Paul objął mnie ramieniem. Nad nami pohukiwały sowy. Węże i aligatory prześlizgiwały się bezszelestnie przez błoto i moczary, żaby rechotały, a moje myśli krążyły przez cały czas wokół słów pijanego dziadunia. W pewnej chwili poczułam na czole wargi Paula. Zgasił motor. Dryfowaliśmy w stronę brzegu. - Ruby - wyszeptał. - To takie wspaniałe uczucie, trzymać cię w ramionach. Żałuję, że nie mogę robić tego ciągle. - Możesz, Paul - odrzekłam ciepłym głosem. Odwróciłam twarz, by mógł sięgnąć wargami mych ust. Całowaliśmy się delikatnie i bardzo długo. Poczuliśmy, jak łódź osiada na brzegu i zatrzymuje się, jednak żadne z nas nie uczyniło najmniejszego ruchu, by wysiąść. Miast tego Paul oplótł mnie jeszcze ciaśniej ramionami i przysunął się... Teraz jego usta muskały moje policzki i pieściły zamknięte powieki. - Co wieczór będę zasypiać ze wspomnieniem tego pocałunku - wyszeptał. - Ja również, Paul. Jego lewa dłoń przesunęła się nieznacznie po mojej piersi. Wzdrygnęłam się i zadrżałam z podniecenia. Poczułam jego palec na nabrzmiałym, twardym sutku ukrytym pod zwiewną bawełną bluzki i staniczkiem. Rozpiął pierwsze guziki. Pragnęłam, by mnie dotykał... Wręcz tęskniłam za tym, ale w chwili, gdy się to stało, moje elektryzujące podniecenie zalał chłodny strumień lęku. Czułam, jak bardzo pragnę, by zrobił więcej i posunął się dalej, pomimo jednak całej jego delikatności i czułości nie potrafiłam zapomnieć wzroku babuni Catherine spoglądającej na mnie posępnie i ostrzegawczo