Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. Czy pójdziesz, Arnak? — Pójdę! — Czy to poskromi Karapanę? — Manauri wydął z lekka wargę. — Myślę, że tak! — odrzekłem, lubom nie był pewny swego. Sposób wydawał się może naiwny, ale właśnie liczyłem na chorobliwą wyobraźnię tudzież zabobonną przewrotność Karapany i jego zauszników. — Poskromi go, poskromi! — krzyknął Arasybo w nagłym wybuchu zgryźliwego zapału. — Ulęknie się. Oko jaguara urze-knic go! 157 Manauri spojrzał na niego spode łba, nieprzychylnie. — A ty czego się drzesz?! — bryznął na niego. — Durnyś! — Arasybo nie taki durny! — wziął go Arnak w obronę i dodał wesoło: — To przecież na pół czarownik! On zna sztuczki tamtego! Wódz wzruszył ramionami, ale Arasybo zawołał z wielką mocą: — Karapana ulęknie się, mówię wam! Ulęknie się oka jaguara! Skórę, wywarem trującej liany już zaprawioną przeciw pasożytom, można było wydać bez obawy, że zniszczeje. Poselstwo zastało Karapanę w jego chacie obrzędowej, stojącej na uboczu, o kilkaset kroków od reszty Konesowego osiedla. Czarownik przywitał Arnaka szyderczym chichotem, a gdy usłyszał posłannictwo, nie zmartwił się, nie uląkł się, lecz wręcz ucieszył się, że będzie miał piękną skórę. — Lewe oko zaczarowane! — powtórzył doń Arnak z naciskiem, jak gdyby Karapana nie dosłyszał poprzednich jego słów. — Oko zwierza jest posłuszne Białemu Jaguarowi i wszystko mu powiada. — Zatem Biały Jaguar ustrzelił lewe oko? — zapytał czarownik. — Ustrzelił. — A prawego nie zranił? — Nie. — Nie zranił, powiadasz? Karapana zaskrzeczał nieludzkim śmiechem, brzmiącym jak szczekanie, jak wycie, jak ryk, aż struchlałemu Arnakowi i jego dwom tworzyszom serca zamarły na chwilę. — Nie zranił prawego oka? — rechotał czarownik. — Przez to tylko lewe oko posłuszne Białemu Jaguarowi! A prawe oko posłuszne jemu czy nie? Gadaj! — Nie wiem! — zająknął się chłopak. — O prawym oku Biały Jaguar nic nie mówił? Gadaj! — Nic. — Nic nie mówił?! — huknął starzec. — To ja ci powiem! Czy wiesz, komu prawe oko zwierza będzie posłuszne? 158 — Hę? * — Lewe oko posłuszne Białemu Jaguarowi, ale prawe oko — mnie posłuszne! Zaniósł się niepowstrzymanym śmiechem i wciąż zwycięsko wykrzykiwał, niby straszne zaklęcie, jakoby nie słowami, lecz maczugą bił ich trzech po głowach: — Posłuszne mnie! Mnie posłuszne!... W pół godziny później słuchaliśmy wszyscy w mej chacie sprawozdania Arnaka, zasępieni, zmartwiali. — Zaraz mówiłem! — wytykał Manauri. — Karapana wielki czarownik, niezwalczony. Śmiał się z ciebie, Janie! Wydrwiwał twoje czary! Byle czym nie sposób go zdusić. Tylko jedna rzecz na niego niezawodna... — Wierny, wiemy! — syknąłem zniecierpliwiony. — Kula w łeb! — Ani chybi: ołowiana kula w łeb! — Nie! — żachnąłem się. — Nic z tego! — Szydził z twoich uroków! — pastwił się wódz nade mną, uparty, uszczypliwy. — Prawe oko jaguara jemu posłuszne. Jemu! Nie pomyśleliśmy o prawym oku... Arasybo porywczo przystąpił do mego łoża. Gniew i zapalczy-wość jeszcze bardziej zeszpeciły wyraz jego zezowatych oczu i twarzy. — Nieprawda! — zacharkotał kulawiec. — Prawe oko jaguara nie będzie mu posłuszne! — Phi! — parsknął Manauri drwiąco. — Nie będzie posłuszne? Takiś mocny? Ty to sprawisz? — Ja! — rąbnął Arasybo niby siekierą w pień. Spojrzeliśmy wszyscy na kalekę, dziwnie podnieconego. Gorączkowe ognie paliły się w jego źrenicach. Zdławionym głosem,, szeptem zadyszanym z przejęcia, wyłuszczał nam swe myśli: Biały Jaguar może spokojnie spać, może bezpiecznie wracać do zdrowia. Karapana nie dosięgnie go. Karapana wielki czarownik i zły, ale nie będzie miał mocy nijakiej nad okiem zwierza... W naszym ręku jest czaszka zwierza. Tylko przez czaszkę, jak powiedział Biały Jaguar, ślepia zwierza mają zgubną moc... On, Arasybo, w czerepie gliną zalepi prawy oczodół i Karapana tym 159 1 okiem nic już nie zobaczy, nikogo nie skrzywdzi... A czaszkę jaguara Arasybo wywiesi przed chatą, aby wszyscy widzieli, że jeden ślep jest bezsilny, zaskorupiony... — A jeśli kto wykradnie nam czaszkę? — Manauri skrzywił usta i głośno dmuchnął przez nos. — Niech spróbuje! — zezowate oczy zalśniły nienawiścią. — Niech spróbuje! Dniem i nocą będę pilnował czaszki! Zginie, kto się zbliży, aby wykraść!... Przyjaciele, stojący dokoła, zadumali się. W tejże chwili osobliwa owładnęła mną niemoc. W głowie zawirowało, spłoszone myśli wypowiadały posłuszeństwo, robiło mi się mdło. Być może, iż to skutkiem jadu wężowego nagle poczułem się okrutnie osamotniony, aż do boleści. Kimże byli ci ludzie, którzy otaczali mnie? Czy w istocie przyjaciółmi? W półmroku brązowe ich twarze stały się całkiem ciemne, prawie niewidoczne, i nawet to przyczyniało mi cierpienia. Oto gwałtowna trwoga przed obcością onych ludzi i ich świata dławiła mnie za gardło, bałem się, że oni mnie, ani ja ich nigdy należycie nie zrozumiem. Jak to się stało? Wymyśliłem hecę z zaklętym okiem jaguara niemal jako igraszkę, żeby nastraszyć groźnego opętańca, zapędzić go w kozi róg i zmusić, facecją swawolną zmusić do opamiętania