Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Główny już czeka na ciebie — oznajmił, nim otworzyłem usta. Podziękowałem za informację skinieniem głowy i skierowałem się do drzwi. Główny tym razem nie dźwignął się na mój widok. Jego ręce złożone na biurku wyglądały tak, jak gdyby należały, do kogoś innego. — Trzeba to podpisać i natychmiast wyekspediować — podałem mu arkusik. Chwilę, mrużąc oczy, wpatrywał się w te moje gryzmoły, po czym sięgnął po pióro. Odłożywszy arkusik, utkwił we mnie znużone spojrzenie. — Jak myślisz — powiedział cicho — co oni teraz zrobią? Wzruszyłem ramionami. Sam powinien to wiedzieć. Wszak nie mógł nie znać procedury stosowanej w przypadku choćby tylko cienia podejrzenia o ingerencję Innych. — Musisz się przygotować na to — burknąłem — że wkrótce zwali ci się tutaj na'głowę z pół Instytutu. Spece od kontaktów, pulsarów i Bóg wie czego jeszcze! Nie ma mowy, byście mogli celebrować swoje dotychczasowe zajęcia. — Że też to właśnie tutaj musiało się zdarzyć! —westchnął i odgrodził się ode mnie powiekami. Milczał chwilę, potem powiedział zupełnie innym tonem: —Szczęście w nieszczęściu, że to tylko ta spinka! Szczęście w nieszczęściu... Spojrzałem na niego z niekłamanym uznaniem. Doprawdy, trudno o lepsze sformułowanie! Spinka była krótka, ledwie cztery godziny lotu przy zwykłych szybkościach stosowanych w obrębie Układu, i fakt ten z reguły odstręczał pilotów od korzystania na niej z wypoczynku. W przeciwnym wypadku — biorąc pod uwagę powszechność wchłaniania w obecnej dobie wiedzy we śnie, za pośrednictwem Dreamteacherów — nimbyśmy się zorientowali, w czym rzecz, rozpętałaby się tutaj istna epidemia zaginięć bez śladu! Autotranslacja Wznoszące się nieomal pionowo w górę skalne pręgi przywodziły na myśl skamieniałe cielska jakichś gigantycznych węży. Tu i ówdzie uwijały się pośród nich aupoki, pobierając z iście ekwilibrystyczną zręcznością próbki z zupełnie niedostępnych na pozór miejsc. Kom popatrywał bez szczególnego zainteresowania na Nivela, który tkwił opodal w jakimś choreograficznym przysiadzie, celując kamerą w jeden z poszarpanych malowniczo szczytów bazaltowej ściany. Raptem w dobiegający jakby z oddali, dość skutecznie wyciszany plaglasową kopułą kabiny, terkot kamery wślizgnął się brzęczyk wywoławczy wifonu. Stłamsiwszy w zarodku rozwierające mu szczęki ziewnięcie, wyciągnął dłoń ku klawiaturze. — Tu Kom, co tam? — burknął. Ekran miast ukazać twarz dyżurnego operatora prychał raz za razem zielonkawożółtymi, zjadliwymi iskierkami. Zerknął na oczko indykatora kontroli kompleksowej. Aparatura pokładowa znajdowała się w idealnym stanie, nie mogło być mowy o jakiejś usterce. Ukłuł go lekki niepokój. Nim zdołał cokolwiek przedsięwziąć, szczęknął sucho mikrofon. — Halo, Kom, halo, Kom! — darł się ktoś poprzez przeraźliwy syk wznoszący się i opadający w rytmie pulsowania ekranu. — Tutaj Kom, słucham — zgłosił się ponownie. Tym razem w jego głosie nie było już ani śladu nonszalancji. — Halo, Kom, halo. Kom, natychmiast wracajcie! Halo, Kom... — zawodził w dalszym ciągu mikrofon i Kom nagle pojął, o co chodzi. Zagryzł wargę. Poczuł w ustach słony posmak krwi. To go nieco uspokoiło. Chwycił za pokrętło. Wtem syk począł gwałtownie rosnąć, jakby pęcznieć w uszach. Trwało to chwilę, po czym zapadła martwa cisza. Minęło dobrych parę sekund, nim się zdołał wziąć w garść. — Nivel! — zawołał przybliżywszy usta do mikrofonu. Nivel podniósł się bez pośpiechu, rzucił okiem w jego stronę i pomachał uspokajająco ręką. Jednak szybko się zmitygował — widać wyczytał coś niepokojącego z jego twarzy — i zbliżył się truchcikiem do aparatu. — O co chodzi? — zapytał zadzierając głowę. Kom odchrząknął w zwiniętą dłoń. — Dostaliśmy rozkaz natychmiastowego powrotu. Skrzyknij aupoki i ładuj się do środka! Ledwie Nivel zatrzasnął za sobą drzwiczki, aparat niczym spłoszony niebacznym gestem ptak oderwał się od gruntu i poszybował na wysokości parunastu stóp, pochylając się od czasu do czasu w łagodnym wirażu. — Coś mi się zdaje, że znów ktoś się tam wymądrza — gderał Nivel, moszcząc się w fotelu. — Czy przynajmniej raczyli powiedzieć, o co właściwie chodzi? — Nie —mruknął Kom. Milczał z dziesięć sekund, po czym uzupełnił: —Nie zdążyli. Nivel zamrugał oczami. — Jak to... nie zdążyli? Kom opisał w paru słowach zjawiska towarzyszące przyjmowaniu rozkazu. — A teraz... — w głosie Nivela drżały nutki niepokoju. — Czy teraz jest już łączność? — Niestety nie. Co gorsza, zupełnie zanikło sprzężenie nawigacyjne. Chyba wiesz, co to znaczy? Właściwie od samego startu kieruję się jedynie słońcem. — Ooch, ddo diabła! — zaklął jakoś niezdecydowanie Nivel. W kabinie dłuższą chwilę panowało milczenie. Potem, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał, wbił palec w klawisz wifonu. Rozległo się niegłośne, bezproduktywne mruczenie. Z ciężkim westchnieniem oderwał dłoń od klawisza. Przez jakiś czas poruszali się w jakby zagęszczonej, nierealnej ciszy. Raptem Koma ogarnął dziwny niepokój. Zabrakło mu tchu. W skroniach zatętniła pośpiesznie krew, a przed oczyma zapląsały złociste przecinki. Bojąc się, iż w każdej chwili może stracić przytomność, postanowił przekazać ster Nivelowi, lecz kiedy zwrócił na niego oczy, odjęło mu mowę