Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. obudziło się... w sieci. - Ludzie widząjedynie to, co chcą widzieć. - Fez wzruszył ramionami. - Możliwie, że ktoś jeszcze o tym wie, w innych częściach kraju lub świata, Ale nikt się do tego nie przyznaje. - Ty też się nie przyznałeś - rzuciła oskarżycielsko Sam. Uśmiechnął się do niej. - No cóż, nie należę to typu ludzi zbytnio rozmownych, SamA-Jestem. - Jasne - zaśmiała się krótko. - Jest przynajmniej jeszcze jedna osoba, również w pełni zaznajomiona z Dr. Fishem, o której wiemy, służąca jako archiwista i strażnik wciąż zmieniających się plików Arta. Oczywiście zakodowanych - poinformował Fez. - Jestem przekonany, że są jeszcze inni. Ze statystycznego punktu widzenia musi być gdzieś jeszcze ktoś, kto w tym siedzi. Ale musiałby to być ktoś, kto tego szukał. Wiecie, w jaki sposób ludzie korzystają z sieci. Bierzemy ją za coś oczywistego, jak samochody, telefony czy lodówki. Jeżeli nie bierzesz tego za oczywiste, prawdopodobnie tego nie posiadasz. - A ty tego szukałeś - stwierdziła Sam roztropnie. Uśmiechnął się. - Wydawało się to słusznym krokiem. A teraz pokażesz mi te dane, które Art uratował? - Może najpierw powinniśmy zastosować test Turinga? - O, Art jest świadomy - powiedział z przekonaniem Fez. - Nie w tym problem. Problem w tym, czy Art jest ludzki, czy nie. - Po części katastrofa, po części chaos - rzuciła Rosa. - Dla mnie brzmi to bardzo po ludzku. 18 Gra na zwłokę z Riverą okazała się zaskakująco łatwa, być może dlatego, że prawie nie kłamał. Strażnicy w systemie tego faceta należeli do najlepszych, jakich kiedykolwiek widział. Nie stanowili jednak niemożliwości. Nic nie jest niemożliwe. Przez pierwsze kilka dni po tym, jak nawiązał z nim kontakt, po prostu leżał i czekał, zaś Rivera nie sprawiał mu żadnych kłopotów. Bo co niby mógł zrobić w tej sprawie? Tego ranka doszedł do wniosku, że znalazł odpowiedź na to pytanie. Obudził się, czując się ogłupiały i nieswój, jakby spędził całą noc gazując z Jonesem na Mimozie. Sukinsyn, pomyślał przygnębiony. Nie wyczuł nic w ubraniu, które mu zostawił Rivera, ale na wszelki wypadek pozostał nagi. Rivera mógł podać mu coś, co stępiło jego zmysł węchu, ponieważ palnął głupotę i wygadał się, że wie o co chodzi z ubraniami. Jestem głupi nawet wtedy, kiedy nie jestem nabuzowany, pomyślał z goryczą, zasiadając do terminalu. Zrobił ruch w stronę klawiatury i nagle poczuł się ogarnięty zmęczeniem. - Cholera - mruknął, biorąc twarz w dłonie. - Będę potrzebował więcej kopii tego materiału ściągniętego pierwotnie oraz wszystkiego innego, co jeszcze ci się trafi - zabrzmiał głos Rivery za jego plecami. Przynajmniej jego refleks był zbyt spowolniony, żeby zmusić go do podskoku, a tym samym dać Riverze tego typu satysfakcję. Spojrzał przez ramię. - Nie słyszałem, jak wchodzisz - stwierdził. - Dodatkowe kopie pierwotnie ściągniętego materiału to wszystko co mam. - Wyciągnął w jego stronę małą plastikową kopertę z dwoma chipami wewnątrz. - Nic więcej nie jest gotowe do podróży. Rivera podszedł do biurka i wziął kopertę. Jego brwi uniosły się nieznacznie na widok nagości Keely'ego. - Będziesz miał coś przed końcem dnia? - spytał swoim rzeczowym tonem przełożonego. Jak gdyby przemawiał do jednego ze swoich związanych umową sług. Może tak, jak do tamtego faceta. - To zależy - ziewnął Keely, nie czyniąc żadnych wysiłków mających na celu okrycie się. - O której kończy się u was dzień? - Zazwyczaj koło piątej. Keely wzruszył ramionami. - Może zlecieć mi aż do trzeciej, zanim wejdę do środka. Mogę wkręcić się do szybkiego przechwytu buforowego. Jakość nie będzie najlepsza i nie mogę zagwarantować, że dostaniesz coś w całości... - Potrafisz to zrobić czy nie? - Nie wiem - odparł Keely z irytacją. - Tak. Może. Nie wiem, do cholery. Jeśli przestaniesz mi wycinać te numery, to może mógłbym wrzucić to na wysokie obroty, kiedy tylko byś chciał. Rivera zdawał się spoglądać na niego z ogromnej wysokości. - Jakoś nie okazało się to prawdą w ciągu kilku ostatnich dni. Może potrzebujesz niewielkiej pomocy. - To jest dokładnie to, co zrobiłeś mi zeszłej nocy, dałeś mi niewielką pomoc? - wypalił Keely. - Lepiej szybko mnie odtruj albo może się zdarzyć, że przyjdziesz tu o piątej i nie znajdziesz nic, prócz kupy śmiecia na krześle, na którym siedziałem. - Życzysz sobie opieki medycznej? - spytał uprzejmie Rivera. - Zdaje mi się, że już dostałem jakąś jebaną opiekę medyczną. - Jego gniew począł go rozbudzać. Było to miłe uczucie. - Pomyślałem, żebyś lepiej mnie odtruł przed moim pierwszym badaniem przez Radę Wychowawczą albo będziesz musiał składać więcej wyjaśnień, niż ja przez całe życie. - Rada uchyliła wymóg standardowego badania lekarskiego w świetle znakomitych wyników Diversifications ze skazanymi na zadośćuczynienie zbrodniarzami - oznajmił mu pogodnie Rivera. - Jeszcze jakieś pytanie? To dobrze. Śledź Ludovica... - Kogo? - Naszego człowieka. Śledź go, zdobądź wszystko, co się da i sporządź trzy kopie. Wrócę odebrać to koło piątej. Zapamiętasz? Keely poczuł, że traci pewność siebie. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, że kupili Radę Wychowawczą. Mogli kupić każdego. Znów ziewnął. - Nigdy nie zapomnę. - Jak już skończysz, możesz wziąć sobie czas wolny, jeśli chcesz. Pooglądać infostradę, skosztować jeszcze trochę koniaku. Ale spróbuj być gotowy do podróży. Poczuł niewielką falę strachu