Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Z przejażdżki tej wyciągnąłem wniosek, iż jest to ryzykowna i mało przewidywalna podróż, ale można ją zaliczyć do sposobów przemieszczania się w czasie ucieczki. Wrocław był podczas wojny bardzo zniszczony i w większej części znajdował się jeszcze w ruinach. Szczególnie było to widoczne, gdy przejeżdżałem pociągiem przez przedmieścia, gdzie całe dzielnice leżały w gruzach. Jednakże w centrum miasta, do którego musiałem jeszcze spory kawałek jechać autobusem, większość domów była już odbudowana, a na ulicach panował duży ruch. Do odjazdu pociągu osobowego w kierunku Bolesławca, jak pamiętałem to z podróży do Chojnowa, miałem z półtorej godziny, gdyż pociąg ten odjeżdżał około czternastej trzydzieści. Następny był dopiero po trzech godzinach. Nie mając wiele czasu, wpadłem przede wszystkim do kilku księgarń w poszukiwaniu możliwie dokładnej mapy Europy, lecz, niestety, we wszystkich domach książki były tylko jedne i te same wydania, niewielkie i niezbyt szczegółowe, choć były to trochę lepsze mapy od tej, jaką już posiadałem. W końcu kupiłem jedną z nich i udałem się na poszukiwanie kilku innych artykułów, które postanowiłem kupić. Wkrótce nabyłem więc małą elektryczną latarkę, kilogram suchej kiełbasy i dużo czekolady w tabliczkach, wybierając co piękniejsze opakowania. Czekoladę tę miałem traktować nie tylko jako bardzo kaloryczny i odżywczy produkt do spożycia, ale także jako ewentualny środek wymienny lub płatniczy albo prezent za czyjąś pomoc czy przysługę. Zastanawiałem się jeszcze nad tym, czy kupić również specjalną teczkę na moją wyprawę, ale zrezygnowałem, bo były dość drogie i wydałbym zbyt dużo pieniędzy, których potem mogłoby zabraknąć na bardziej niezbędne cele. Następnie wydawało mi się, że człowiek z teczką może więcej zwracać na siebie uwagę, może być łatwiej zapamiętany, ponadto nosi w ręku jeden szczegół rozpoznawczy więcej. Teczka może też przeszkadzać w razie konieczności jakiejś wspinaczki lub szybkiego biegu albo ucieczki. Poza tym nosiłem wtedy bardzo obszerny płaszcz, a ja raczej byłem szczupły, i w kieszeniach, zwłaszcza znajdujących się pod jego połami, mogłem ukryć wiele rzeczy i wcale nie byłoby to zauważalne. ? Po zrobieniu zakupów przyszedłem na dworzec, aby wrócić do Bolesławca pociągiem osobowym. Gdy przybyłem, pociąg stał już na stacji, choć do jego odjazdu pozostawało jeszcze trochę czasu. W kolejce do kasy nie było dużo ludzi, więc spokojnie wykupiłem bilet i wyszedłem na peron. Kiedy zająłem miejsce w dość luźnym wagonie, wziąłem zaraz do ręki kupioną mapę Europy oraz moją szkolną mapę Polski, którą zabrałem w tę podróż, i zacząłem szukać najdogodniejszego miejsca do przekroczenia granicy polsko- czechosłowackiej. Wybór padł na okolice Zawidowa, gdyż tam kończyło się już wyższe pasmo Sudetów i dopiero po przekroczeniu granicy trzeba było przebyć niewielkie Góry Izerskie. Doszedłem również do wniosku, że należy przejść granicę kilka kilometrów na wschód od Zawidowa. Po stronie zachodniej miasta pole manewru ograniczała niewielka rzeczka, 69 przepływająca przez granicę, przez którą trzeba byłoby może przechodzić najpierw w Polsce, a następnie z powrotem w Czechosłowacji, więc musiałem zrezygnować z tego kierunku. Należało przekroczyć granicę parę kilometrów w bok od Zawidowa, bo na wprost za miastem mogła być ona bardziej strzeżona. Doszedłem do wniosku, iż łatwiej będzie przejść granicę w terenie zalesionym albo dość gęsto porośniętym drzewami czy wysokimi zaroślami niż na otwartym polu. Trzeba też czynić to wieczorem lub w nocy, pod osłoną ciemności, a nie za dnia, w czasie dobrej widoczności. W gwiaździstym niebie trochę się rozeznawałem i wiedziałem, gdzie znajduje się Gwiazda Polarna. Wiedziałem też, że drzewa w lesie najbardziej porośnięte są mchem od strony północnej, przez co mogłem orientować się w terenie