Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ale wiosennydeszcz, uczucie wiosennego deszczu przeżyłam. wczoraj. - Co ty mówisz - z kim? Gdzie? - Byłamw domu. WWarszawie. - Też pomysł! -Cudowny! Odprowadziło mniena lotnisko dwóch panów,z których jeden ma czterylata, ale jest to mężczyzna, z którymnajbardziej mi do twarzy. Kiedy już się z nimpożegnałam i szłamdo okienka odprawy paszportowej, obejrzałamsięjeszcze, a onzaczął biec do mnie, z rozpostartymi ramionami zacząłbiec domnie i wtedy - spadł, wtedy lunął ten wiosenny deszcz, odświeżający, ratujący od posuchy, od wyschnięcia moje życie. Serge,jest wiele odmian radościw życiu. -Nie jestemaż takgruboskórny, żeby o tym nie wiedzieć. Aleszkoda mi,że nie będziesz miałaczego wspominać na starość. - Już ci powiedziałam-jeszcze w zimie, kiedy wyszliśmyodSoldmerów i odprowadziłeś mnie do pensjonatu -powiedziałamciwtedy, że do końca życia będę żałowała, że nieprzespałam sięztobą. No więcbędę wspominać ten żal. Czy to nie będzie piękne? - Ajednak wariatka z ciebie. -Nie chciałabym, żebyś tak o mnie myślał. - Przepraszam. Soldivier odzywasię dopiero po tygodniu. Dzwoni zlotniskazaraz po przylocie. Anna wróciła akurat zteatru, otworzyła telewizor i patrząc w ekranjadła przygotowane przez madame Pivettekanapki. Jestto spokojna, szczęśliwa chwila, w której zapominao sobie, oddaliwszy od siebie wszelkie udręki i niepokoje. I właśnie wtedy-telefon! -Jestem na lotnisku, przed chwilą przyleciałem - mówi Marcel. - Muszęzaraz zobaczyć się z tobą. -Ja też - odpowiada Anna cicho. -Gdzie? 383.- Wszystko jedno. Może u mnie? W każdym raziegdzieś,gdzie będzie można spokojnie popłakać. -Popłakać - powtarza Marcelrażony,ale nie zdumionytymsłowem, choć może jednak chwilę się nad nim zastanawia. - Dobrze - mówi w końcu. -Przyjeżdżam dociebie. Powiadomionao wizycie madame Pivette przygotowuje półmisek zimnych mięs, przynosi nagórętermos zherbatą. Jestz powrotem w recepcji, kiedy wchodzi Soldivier, kiedy - nawet jejniepozdrowiwszy - zostawia przy ladzie swoją małą walizkę(ztaką walizką- ze Stanów? ) i pomału udajesię na górę. MadameVeronique, gdybysię go niespodziewała, nie poznałaby go pewnie - zrywa się ze swojego stołka, nie wie, czy powinna krzyknąć,czypobiecdoAnny, wyprzedzając go na schodach; nic dobregonie może wyniknąć, gdymężczyzna z takim wyrazemtwarzyprzychodzi do kobiety, gdy o tak późnej porze odważa się na wizytę, mając woczach rozpacz zamiast pragnienia. I z Anną także Marcel sięniewita, jakby w ogóle się nie rozstawali, jakby przez cały czas byli razem. Siada ciężko przy stole,splata przed sobądłonie, zaciska je tak, ażbieleją kostki palców. Anna dopada telewizora, wyłączafonię,siada naprzeciwko,nalewa szklankę herbaty, przybliża półmisek z mięsem,który onzaraz odsuwa od siebie. - Anno! -mówi, spuszczając głowę, żeby ukryć łzy, które nagle zasnuwają mu oczy. -Anno! Ona umiera! Annanie jest w stanie nicpowiedzieć. Filiżanka wAntibes! Popielniczka w Paryżu! Dom, który Isabelle miałaby ochotę podpalić, gdyby niemieszkaliw nim inni ludzie! - Posądzałem ją o nie wiadomo co, aona umiera! Anna okrąża stół,kładzie obydwie dłonie na głowie mężczyzny, kryjejegotwarzna swoich piersiach. - Powiedz! Powiedz wszystko! - Zaczęło się to jakoś przed trzema laty, w rok po rozpoczęciuprzez Isabelle pracy wHollywood. Okazało się,że musi poddaćsię trepanacjiczaszki. Guz byłjednak całkiem łagodny, profesor,który przeprowadził operację, wręczgo zlekceważył. Isabelleszybko powróciła do zdrowia. Ale nie chciała już opuszczać Hollywood, jak mi to teraz, dopiero teraz powiedziała - pragnęła byćwciąż w kontakcie z profesorem, wpobliżu jego kliniki. I, nieste384ty,objawy się powtórzyły. Najpierwmogły okazać się złudzeniem,potem stałysięcoraz wyraźniejsze. To dlatego nie przyjechała napremierę "Cyda". Już nie mogę, napisała w telegramie, a teraz. teraz. Anna mocniej przyciskadosiebie głowęSoldiviera. - Jest w klinice? -Tak, jest już w klinice. Jak długozdołała, ukrywała toprzede mną. Chciała, żebym mógł spokojnie pracować, żebymwyreżyserował sztukę, skończył film. Jak mogłem. jakmogłemmyśleć, żeznalazła sobie kochanka? Tak mało brakowało, a zniszczyłbym jej dobre wspomnienie omnie, które ona -Anno! Przecieżtrzeba w towierzyć! - zabierze stąd z sobą. -Nie zniszczyliśmy niczego - mówi Annacicho. Terazon obejmuje jąramionami,stojącą przy nim trzymaw ciasnym, rozpaczliwym uścisku. - Muszęprzenieśćsię do Hollywood. Chcę być przez całyczas przy niej, nie wiem,jak długoto potrwa. - Anno, wybaczmi! Zakłóciłem twój spokój. Anna odchyla jego głowę,dotyka palcamiczoła, wymizerowanych policzków, ust. - W bardzo pięknysposób zakłóciłeś mójspokóji nie mam ciczego wybaczać. -Nie powiem mu - myśli - że byłam w Warszawie, żetoja- wcześniej - postanowiłam żyć, nie niszcząc niczego. Niechnie wie; może to rozczarowanie,ten smutekwydałbymu się błahy,przy tym, co przeżywa,ale niecho nim nie wie, nienależy dodawaćkomuśsmutków, choćby najmniejszych. - Niemamci czego wybaczać - powtarza. Przez ekranniemego telewizora przechodząjacyś ludziez transparentami, krzyczącośalbo śpiewają,ustamająszerokootwarte, ręce wzniesione w geścieprotestu. - Z podzielonego, skłóconego świata - mówi Soldivier - wybieramy to, co najbardziej czyni nas ludźmi. Apotem uwalnia Annę z uścisku i jednym haustem wypijaswoją herbatę. Milczydługo,a kiedyznów sięodzywa, wydaje sięjuż spokojny i opanowany. - Dzwoniłem zHollywood do Balka. Recenzje sąznakomite! - Tak. Anna także stara się ozwykłe brzmienie głosu. -Nawet sięnie spodziewałam, że będą ażtakie. 385.- A ja miałem tę nadzieję. Szczególnie te wszystkie pochlebneoceny twojej roli są jak najbardziej słuszne. Wiedziałem,że anipubliczność, ani krytyka nie pozostaną obojętne na los małej Polki,walczącejo wolność ich kraju. Do ludzi zajmujących się zawodowooceną sztukinajtrudniej docierawzruszenie, ajednak w odniesieniu do tego filmu recenzencimu się nie oparli. Gratuluję ci,Anno! - Gratulacje należą się przede wszystkim tobie! -Dziękuję. Może za jakiś czas. gdy to wszystko minie. potrafię cieszyć się tym filmem. Zabieramkopię doHollywood. Będę się starał go wyświetlić, żeby Isabelle mogła go zobaczyć